Magda Maślerz jest jubilerem z powołania. Od początku swojej drogi zawodowej, krok po kroku spełnia swoje marzenia. Zafascynowana potencjałem złotnictwa – jednego z najstarszych rzemiosł artystycznych, jakie wykonuje człowiek – stworzyła w Krakowie pierwszą prywatną szkołę złotnictwa – Xerion. Wokół tego miejsca udało się jej skupić stale powiększający się krąg osób o podobnych zainteresowaniach. Dlaczego Magdę fascynują kości i jak wykorzystuje ten organiczny materiał w swoich pracach? Na te i inne pytania odpowiedziała w naszym wywiadzie.
Zobacz fotoreportaż ze spotkania z Artystką >
Rzeczy Piękne: Masz piękną pracownię, jak znajduje się takie miejsca?
Magdalena Maślerz: Szybko 🙂 Trafiłam na nią praktycznie od razu, ale nie dowierzałam że trafiło mi się takie tanie i dobre miejsce. Wydawało mi się to aż dziwne, niemożliwe… Poprosiłam więc mojego tatę, żeby ze mną pojechał zobaczyć lokal i powiedział mi gdzie jest haczyk. Pojechał ze mną i… nie znaleźliśmy haczyka. I tak jestem tu od 6 lat.
A co Cię urzekło w tym miejscu?
MM: Lokalizacja, wnętrze… Podoba mi się, że jest jedna główna sala i drobne przestrzenie. Bardzo lubię drzwi w tej pracowni i to, że wchodzi się od razu z korytarza… Lubię stół, przy którym siedzimy teraz zwróceni twarzami do siebie i rozmawiamy.
Jak dużo czasu tu spędzasz?
MM: Najchętniej spędzałabym tu całe dnie. Gdyby nie to, że trzeba jeść i spać, to mogłabym stąd nie wychodzić… ☺ Bywa, że jestem tu 12-13 godzin dziennie.
Intensywnie pracujesz.
MM: Dużo pracuję, chociaż zdrowy rozsądek podpowiada mi, że powinnam to ograniczyć. Muszę sobie przypominać: halo, halo… teraz idź na przerwę, wyjdź na spacer, poczytaj książkę w ogóle nie związaną ze złotnictwem.
Kiedy odkryłaś, że jubilerstwo to jest zawód dla Ciebie, kiedy poczułaś tak realnie, że to jest to co chciałabyś robić w życiu?
MM: Od dziecka lubiłam biżuterię, zawsze mnie fascynowały świecidełka, nawet jak jeszcze słabo mówiłam, to kradłam babci różańce 🙂 Potem próbowałam robić pierwsze łańcuszki, kręcić kółeczka. To zawsze było moim hobby, ale dopiero pod koniec studiów poczułam, że to jest coś, co ja MUSZĘ robić, bez czego nie wyobrażam sobie życia. Postanowiłam spróbować – poszłam na praktyki do jednego z krakowskich jubilerów i tak się zaczęło już na poważnie.
Właśnie powiedziałaś o swoim pierwszym mistrzu. Powiedz kim był, w jaki sposób go znalazłaś, jak to się wszystko zaczęło?
MM: Mój mistrz to pan Tadeusz Henzel, obecnie już na emeryturze. To jemu zawdzięczam cały mój rozwój w dziedzinie złotnictwa. Można powiedzieć, że spotkałam go przez przypadek. Kiedy podjęłam decyzję, że chcę kształcić się w tym kierunku, chciałam kogoś zapytać, upewnić się w swoim wyborze. Nie miałam wśród znajomych kogoś, kto by się parał jubilerstwem, dlatego postanowiłam pójść do “pierwszego lepszego” złotnika. Z wydrukowanym portfolio i z intencją, że sobie z nim porozmawiam, o tym co robię i żeby mi dał radę, czy warto w to brnąć dalej. Miałam po prostu farta, bo trafiłam właśnie na pana Tadeusza. Tak zaczęła się nasza współpraca. Po pierwszym spotkaniu pan Tadeusz zdecydował, że pozwoli mi trochę popróbować, potem zaczęłam w jego pracowni spędzać większość mojego dnia.
A kiedy dokładnie to było?
MM: W 2011 roku.
Czyli to wciąż jeszcze był czas, kiedy jubilerstwo było ulokowane gdzieś w zawodach niszowych. Teraz jest zupełnie inna sytuacja na rynku. Przez te 8 lat, które upłynęło, widać, jak jubilerstwo się rozwinęło.
MM: To prawda. Były wtedy małe sklepiki jubilerskie, które się zamykały jeden po drugim. Na rynek wchodziły duże sklepy sieciowe, rozwijała się sprzedaż internetowa. A ci złotnicy, którzy prowadzili małe zakłady, nie mieli możliwości lub nie chcieli się dostosować do nowych warunków. Trudno było im przetrwać, można powiedzieć, że ten zawód przeżywał kryzys. Teraz ta sytuacja się zmienia. Jest dużo młodych osób, które robią fajne rzeczy, wielu wspaniałych twórców…
Również wiele starszych osób zdążyło się oswoić z materią internetową i podchodzi do tego bardziej naturalnie…
Ale opowiedz nam jeszcze trochę o swoim nauczycielu. Wiem, że namówił cię do założenia szkoły. Jak sądzisz dlaczego to zrobił? Czym się kierował?
MM: Przede wszystkim bardzo się polubiliśmy i świetnie się dogadujemy, mimo, że między nami jest ogromna różnica wieku – aż 39 lat. Pan Tadeusz ma dwie córki – jedną w moim wieku – ale żadna z nich nie chciała iść w ślady ojca. No i trafiłam się ja – podzielająca jego pasję. Połączyły nas też… kości. Po naszym pierwszym spotkaniu, kiedy pan Tadeusz zobaczył moje prace z kości zapytał: „No i jak ludzie reagują na taką biżuterię? Nie złoszczą się?” Okazało się, że sam prezentował kiedyś na swojej wystawie torebkę z grzbietu pancernika i niektóre klientki oskarżyły go o zabijanie zwierząt. On dobrze wyczuł, co mnie kręci w kościach, mimo że sam nic z kości nie robił.
Dobrze się rozumieliśmy. Mieliśmy proste zasady: on mnie uczył, on był moim mistrzem. Jeżeli coś mi się nie podobało to przypominał „To ty tu jesteś gościem i jeśli chcesz, to proszę bardzo tam są drzwi”. Innymi słowy: „Robisz według moich zasad”.
W mocny sposób wprowadzał Cię w tajniki warsztatu. Robił to bardzo świadomie, prawda?
MM: Tak, bardzo.
Jak dużo czerpałaś z tego bogactwa jego doświadczenia?
MM: Niesamowicie dużo, wszystkiego mnie nauczył i nie krył przede mną żadnych swoich tajemnic, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Sporo też opowiadał o swojej młodości, o tym jak on zaczynał, o środowisku jubilerskim, o dawnych narzędziach. Przyjmowaliśmy biżuterię do naprawy, więc omawialiśmy wspólnie różne techniki naprawcze. To był bardzo cenny czas dla mnie.
Był opiekunem merytorycznym i miał też misję przekazania Ci całego bagażu swoich jubilerskich doświadczeń?
MM: Myślę, że tak. Jeszcze się okazało, że jestem jego 13. uczennicą. Szczęśliwa trzynastka ☺
Kiedy przyszła myśl: zakładam szkołę złotnictwa? Jak wyglądały początki Twojego małego biznesu i cała ta logistyczna przeprawa?
MM: To był pomysł pana Tadeusza. Najpierw zaproponował mi, żeby przejęła jego zakład, bo już był zmęczony i chciał zakończyć swoją pracę. Jednak ja nie chciałam sama z tym zostać, nie chciałam też pracować w godzinach „od – do”. Wtedy zaproponował mi, żeby założyła swoją szkołę złotnictwa. Powiedział: „Przecież masz wykształcenie pedagogiczne, lubisz ludzi, lubisz robić to co robisz i wydaje mi się, że się do tego nadajesz”. Na początku się zaśmiałam, wydawało mi się to żartem. A potem pomyślałam, że właściwie dlaczego nie? Przecież to jest coś w czym bym się spełniała i co naprawdę lubię robić.
Zrobiłaś badanie rynku? Od czego zaczęłaś?
MM: Ja już właściwie znałam ten rynek, ale przeanalizowałam go głębiej jak zaczęłam poważnie myśleć o szkole. Znalazłam to miejsce, w którym teraz jesteśmy, postanowiłam też powalczyć o dotację. Złożyłam wniosek i miałam to szczęście, że dostałam. To potoczyło się szybko – pracownię zaczęłam wynajmować w marcu, dotację dostałam w czerwcu. Miałam pracownię i pieniądze więc… ruszyłam.
Jakie są założenia Twojej szkoły? Co chcesz przekazać ludziom, którzy tutaj trafią?
MM: Jest to miejsce, w którym każdy może się nauczyć robić samodzielnie biżuterię. Moją rolą jest przekazywanie wiedzy. Staram się odpowiadać na wszystkie pytania kursantów i zachęcam ich do stawiania pytań, do poszukiwań. Udało mi się też stworzyć biblioteczkę, która może wygląda skromnie, ale zawiera dużo fajnej wiedzy.
Jak wygląda kurs w Xerionie?
MM: Kursanci przychodzą tu raz w tygodniu po 5 godzin, czasami częściej. Zaczynamy od najprostszych rzeczy typu wycinanie gesztelką jakiegoś prostego wisiorka, później robią pierścionek bez kamienia, bez oprawy, żeby nauczyć się wielu lutowań w jednym przedmiocie. Później robią pierścionek z kamieniem, potem kolczyki, projekty o podobnym stopniu skomplikowania. Kiedy mamy opracowane te tematy, od trzeciego semestru robią bardzo różne rzeczy – a to czaszkę z obrotowymi oczami, a to sygnet ze schowkiem. Jeśli ktoś kompletuje sobie już swój warsztat w trakcie kursu, to doradzamy co kupić, czego nie warto, bo sami kupujemy dużo narzędzi i też zdarza się średnio dobry zakup, mamy więc bardzo dobry ogląd sytuacji.
To tak jak w zawodzie konserwatora dzieł sztuki: nie każda penseta jest dobra, nie każde nożyczki są precyzyjne i ostre.
MM: Dokładnie tak ☺
Sama ogarniasz całą logistykę, czy ktoś Ci w tym pomaga?
MM: Bardzo pomaga mi mój mąż, który jest programistą i muzykiem. W wolnych chwilach doradza mi w kwestiach związanych z marketingiem i tematami internetowymi np. stroną www. Mam też jedną osobę od marketingu, która kreuje pomysły na rozwój, wymyśla ulotki, zajmuje się grafiką itp. Mam też dwie pracownice, które teraz pomagają mi na stałe. Ja sama bardzo lubię organizacyjne sprawy, zakupy firmowe itd.
Czyli łączysz w sobie dwie dobre cechy szefa: zaradność i merytorykę.
MM: Wiem do czego dążę i staram się być bardzo zdyscyplinowana.
Jesteś artystką czy rzemieślnikiem?
MM: O, to jest bardzo trudne pytanie. Raz tym, raz tym. Raz przedsiębiorcą, raz artystą, raz rzemieślnikiem.
Przejdźmy do twojej twórczości. Gdzie szukasz dla siebie inspiracji, jak wygląda Twoja kreacja?
MM: Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno jak każdy złotnik czerpię inspiracje z natury, ale też z architektury i geometrii. Chodzę wszędzie ze szkicownikiem i kiedy zaobserwuję coś ciekawego, przeważnie detal, to go rysuję. Dopiero potem przychodzi mi myśl na jego wykorzystanie. Ale jest też odwrotnie – znajduję kość i sam materiał mnie inspiruje do wykonania czegoś pięknego. Kości to są naturalne rzeźby, rzeczy piękne same w sobie. Ludziom kości kojarzą się tylko z czaszkami, z kręgosłupami, z niezbyt przyjemnymi rzeczami. Ja wykorzystuję ich formę inaczej – wyciągam coś interesującego z dużego fragmentu i ten wycinek prezentuję ludziom. Często w ogóle nie wiedzą, że moja biżuteria zrobiona jest z kości.
To prawda, czasami można pomyśleć, że to są ciekawe kamienie, albo ceramika.
MM: Ponieważ często noszę swoją biżuterię, to też często obserwuję reakcję ludzi np. w tramwaju kiedy na nią patrzą i… widzę najpierw zdziwienie, a potem błysk w ich oku: czy to jest to co myślę?
No właśnie wybrałaś dla siebie kości. Dlaczego?
MM: Same się wybrały ☺ Kość w dotyku jest niesamowicie przyjemna, tak jak skóra – trochę chłodna a jednak ciepła, nie matowa i nie śliska, coś pomiędzy. Dotykanie kości sprawia mi ogromną przyjemność. A jak to się zaczęło? Ciężko mi teraz uchwycić chronologię, ale chyba od tego, że znalazłam żuchwę kuny i z niej zrobiłam jedną z pierwszych broszek. Przypominam sobie też sytuację jak z koleżanką ze studiów chciałyśmy zrobić naszyjnik z kręgosłupa jakiegoś zwierzaka, ale nie wiedziałyśmy którego. Koleżanka Ewa, która studiowała weterynarię, powiedziała: „Kręgosłup szczura to byłoby coś!”. Doradziła nam też, żeby pójść do masarni i poprosić o świński ogon. Zrobiłyśmy sobie oczywiście naszyjniki z tych zdobytych ogonów, ale wizyta w masarni była okropnym przeżyciem i nie chciałabym go powtórzyć.
A jeśli chodzi o kręgosłup szczura, to do tej pory nie udało mi się go znaleźć, chociaż mam już sporą kolekcję kości. Kto wie, może i na niego przyjdzie kiedyś pora?
Po tej opowieści myślę, że masz trochę duszę archeologa.
MM: Jak byłam mała, to pod wpływem lektury „Pana Samochodzika” chciałam zostać archeologiem. Ale na szczęście mi przeszło.
Na jakich pokazach bywasz? Gdzie ostatnio pokazywałaś swoje prace?
MM: Najdalej wystawiałam w Chinach. Staram się bywać na różnych pokazach i prezentować moją biżuterię. W tym momencie jedna z moich prac jest na Litwie, ostatnie kilka lat jestem zawsze z jakąś kostką na Festiwalu Srebra w Legnicy. Nawet byłam tam na wystawie głównej trzy razy i uważam to za jeden z moich sukcesów. Również Muzeum Historii Naturalnej w Sienie jest w posiadaniu jednej z moich kostek „Żółw” i widzę, że wystawiają ją razem ze swoimi żółwiami.
Żółwiami?
MM: Siena jest podzielona na kontrady, czyli takie minidzielnice, które mają własne symbole. Sieneński Instytut Sztuki leży w kontradzie żółwia. Żółwie są tam wszędzie: na fontannach, na klamkach budynków, flagach, ozdobach w mieszkaniach, nawet po jednym budynku pełzną sobie mosiężne żółwiki. A ja do Sieny przywiozłam znalezioną nad Bałtykiem kość, która przypominała mi właśnie żółwia. Postanowiłam wydobyć kształt zwierzęcia z tej kostki i podarować dyrektorce Instytutu Sztuki. Byłam jej wdzięczna za to, że zostałam tak ciepło przyjęta w tym miejscu. Z kolei Instytut blisko współpracuje z lokalnym Muzeum Historii Naturalnej i dyrektorka przekazała żółwia do muzeum.
Byłaś w Sienie na stypendium?
MM: Na rezydencji artystycznej, to rodzaj nagrody, gdzie dostałam dostęp do studio i zakwaterowanie w ścisłym centrum miasta w pięknym mieszkaniu. Pracowałam tam przez miesiąc nad kolekcją biżuterii z kości i żywicy. Wtedy miałam pomysł, żeby wprowadzić kolor do moich prac, jednak wersja „off white” jest tym co wolę. Mimo to jestem bardzo zadowolona z tamtych prac i z samej rezydencji, bo kontakty z innymi artystami dały mi niezwykle dużo.
Kto jest Twoim guru jubilerstwa?
MM: David Bielander oraz Otto Künzli – to są moi ulubieni artyści. Cenię ich za humorystyczne podejście do sztuki, za pomysły i kunszt. To co wymyślają, jest niesamowite!
Dopisujesz do swoich prac komentarze. Dlaczego?
MM: Do niektórych tak. Czasami piszę komentarze, bo jest jakaś wyraźna myśl, którą chcę przekazać, a czasami zostawiam interpretację odbiorcy. Sama interpretacja jednak nie jest najważniejsza – ja mam nadzieję, że kiedy ludzie patrzą na moje prace, to przede wszystkim mają ochotę, aby z tym przedmiotem obcować, dotknąć go… Tak jak jest z japońską porcelaną, albo z pięknym kamieniem.
Te krótkie historie, które umieszczasz czasami pod obiektami na swojej stronie internetowej, to jeden z tych dobrych aspektów obecności w sieci i dzielenia się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami.
MM: Tak, czasami chcę opowiedzieć jakąś historię – jak to się stało, że znalazłam się w posiadaniu danej kości, albo co o niej wiem.
Widzę, że lubisz kreację. Niektóre Twoje prace można by określić terminem obiekty. Wspominałaś wcześniej, że kości przypominają Ci rzeźby. Czy lubisz przekraczać granicę tego, co ludzie określają jako jubilerstwo?
MM: Tak, wydaje mi się że tak, nawet jeśli robię to nieświadomie. Lubię proces tworzenia, wymyślania. Lubię rzeźbę i działania w przestrzeni. Na studiach zastanawiałam się nad zrobieniem specjalizacji z rzeźby, jednak chyba moje możliwości fizyczne mi na to nie pozwalają, więc odeszłam od rzeźby na rzecz małej formy. Ale nie chcę moich prac jubilerskich określać jako formy rzeźbiarskie. Dla mnie bardzo istotne jest to, aby moje wyroby dało się nosić – to dla mnie wyznacznik biżuterii, może trochę wbrew obecnej modzie na biżuterię-obiekt.
Czy marzysz o realizacji jakiegoś projektu?
MM: Jest mnóstwo rzeczy które chciałabym zrobić i myślę, że kiedyś to zrealizuję, choćby to miało być już na emeryturze.
A teraz? Czy w perspektywie dwóch, trzech nadchodzących lat jest coś co chciałabyś zrobić?
MM: Nic, czego bym nie zaczęła już nie zaczęła realizować 🙂 Jestem z tych, co jak chcą, to robią, nie odkładają. Czuję, że jestem w dobrym miejscu i na dobrej drodze.
Jak myślisz – co na dzień dzisiejszy jest Twoim największym osiągnięciem?
MM: Myślę, że szkoła – to oczywiście jest przedsięwzięcie trudne w wielu aspektach, ale bardzo satysfakcjonujące. Kolejne osiągnięcie to mój udział w wystawach, za każdym razem się cieszę, że te prace są chętnie przyjmowane i słyszę pozytywne komentarze na ich temat. Im ciekawsza wystawa, tym większa moja radość, tym bardziej się cieszę że biorę w niej udział.
Rozumiem, że mówiąc o szkole myślisz o działalności pedagogicznej.
MM: Też, ale nie tylko. Bardziej miałam na myśli wykreowanie miejsca z klimatem. Udało mi się stworzyć społeczność, pole do wymiany wiedzy złotniczej, doświadczeń, miejsce do żywej dyskusji, wymiany poglądów artystycznych… Nasi kursanci wracają do nas, cieszymy się, że odnoszą sukcesy.
Czy uważasz, że współcześni ludzie przytłoczeni technologią i natłokiem informacji, powinni się zwrócić w stronę rzemiosła lub pracy manualnej, która z jednej strony daje spełnienie a z drugiej niesie satysfakcję i odpręża?
MM: Oczywiście! Muszę powiedzieć TAK, bo ja to robię. Dużo ostatnio rozmawiamy o tym ze znajomymi i niektórzy – zwłaszcza ci którzy pracują w korporacjach przy komputerze – mówią, że mają wielką chęć tworzenia czegoś “od a do z” choćby to był notes, czy naprawa szafki w kuchni, bo wtedy nie czują się trybikiem w maszynie. Są usatysfakcjonowani, że coś co zrobili od początku do końca. Dlatego myślę, że człowiek musi wykonywać prace manualne, żeby być człowiekiem, to przywraca harmonię wewnętrzną.
Jako ludzie mamy zakodowaną w swojej naturze twórczość, tylko sami do końca nie zdajemy sobie z tego sprawy.
MM: To prawda. W Krakowie jest takie wydarzenie, Tydzień Mózgu, i tam usłyszałam na jednym z wykładów nieżyjącego już prof. Jerzego Vetulaniego, że człowiek tworzy, bo czuje taką potrzebę i tylko to odróżnia go od zwierząt. To było dla mnie ciekawe spostrzeżenie i pozwoliło mi spojrzeć na sztukę z innej perspektywy.
Co powiesz ludziom, którzy chcą rozpocząć swoją przygodę z jubilerstwem?
MM: Do odważnych świat należy ☺ Tak zawsze powtarzał mój tata, uważam, że ma rację. I dodam jeszcze: jeśli nie spróbujesz teraz, to kiedy spróbujesz?
Trzy cechy dobrego rzemieślnika to…
Precyzja, wytrwałość, cierpliwość, no i kreatywność. Rzemieślnik musi być kreatywny choćby też po to, żeby sobie wyobrazić własną drogę do osiągnięcia celu – czasami np. pewne rzeczy trzeba obejść, lub wymyślić jak je obejść.
Masz jeszcze jakąś pasję oprócz złotnictwa?
Mam ich kilka. Sporo czytam, lubię podróżować i pić herbatę. Bardzo lubię zgłębiać swoje niezwykle barwne sny… Gdybym zrobiła serię biżuterii, która mi się śniła, to zdecydowanie byłby to jeden z moich najdziwniejszych projektów! I chyba najbardziej bez sensu :))
Zatem życzymy inspirujących snów, które będą Ci podpowiadały nowe pomysły na biżuterię!
SŁOWNICZEK
Palnik – narzędzie służące do lutowania metali takich jak złoto i srebro.
Gesztelka – narzędzie służące złotnikowi do precyzyjnego cięcia metalu. Na gesztelkę zakłada się cienkie brzeszczoty.
Boraks – biała sól mająca zastosowanie w złotnictwie jako lutówka (umożliwia lutowanie) i topnik (sprawia, że topione metale chętniej się że sobą łączą).
Lutowanie – łączenie dwóch kawałków metalu trzecim, o niższej temperaturze topnienia.
Tygiel – szamotowa miseczka, na której topi się metale.
Wywiad przeprowadzony w kwietniu 2019 r.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Fotografie: Bartosz Cygan © Rzeczy Piękne
Strona Magdaleny Maślerz > magdalenamaslerz.pl
Szkoła Złotnictwa Xerion > szkolazlotnictwa.pl
Przedsięwzięcie jest realizowane ze środków pochodzących ze „Stypendium Twórczego Miasta Krakowa”
Comments: no replies