Urszula Palusińska jest autorką książek dziecięcych, ilustratorką i reżyserką filmów animowanych. Jej autorska książka Brzuchem do góry zdobyła m.in. Chen Bochui Children’s Literature Award w Chinach oraz tytuł Książki Roku przyznawany przez polską sekcję IBBY. Książka Main Alef Bejs z jej ilustracjami zdobyła w 2014 roku Bologna Ragazzi Award, prestiżową nagrodę na Międzynarodowych Targach Książki w Bolonii – największych i najważniejszych na świecie targach książki dla dzieci i młodzieży. Tworzy filmy animowane, które były prezentowane na najważniejszych polskich festiwalach, a jej ostatni obraz Nadchodzą zimni ogrodnicy zdobył nagrodę New Visions na San Francisco International Film Festival.
Z młodą artystką spotykamy się w Krakowie, gdzie mieszka i pracuje. Rozmawiamy m.in. o jej podróży do Bolonii, o inspirujących książkach, o specyfice pracy ilustratora oraz poszukiwaniu formy dla książek „bez granic wiekowych”.
Rzeczy Piękne: Kim chciałaś być w dzieciństwie?
Urszula Palusińska: Mam wrażenie, że od początku byłam zaprogramowana na bycie plastyczką. To było uknute u zarania. Moi rodzice zrobili to w taki sposób, że wydawało się, że to wszystko jest moje, że to są moje własne odkrycia. Oni mnie nakierowali, obydwoje są po Akademii Sztuk Pięknych. To było takie naturalne: rysowanie, ciągła obecność kredek, a później masy solnej – bo miałam totalnego świra na punkcie robienia figurek z tej masy.
Później pojawiło się zainteresowanie fotografią i animacją. Mój ojciec był reżyserem filmów animowanych i pewnego razu zabrał mnie na pokaz filmu kanadyjskiej reżyserki Caroline Leaf. Niedawno próbowałam sobie uświadomić, skąd animacja wzięła się w moim życiu, i zawsze mi się wydawało, że to jest moje własne. A to jednak rodzice mi podawali, sugerowali, tym, gdzie mnie zabierali, wpływali na moje decyzje.
Pokazywali i tym wpływali.
UP: A jednak moja siostra Magda poszła w zupełnie innym kierunku, pomimo, że podawane jej były te same zabawy i propozycje. Razem ze mną tworzyła, ale tylko ja to podchwyciłam. Moja droga była konsekwentna: Liceum Sztuk Plastycznych w Krakowie i krakowska Akademia Sztuk Pięknych.
Potrafisz wskazać, która książka w dzieciństwie poruszyła Cię w sposób szczególny?
UP: Lubiłam Rzepkę Jana Brzechwy i mama musiała mi to czytać na okrągło. Dziś ciężko mi dotrzeć do tego, co mnie tak ciągnęło do tej książki, czy to było to, że była mama i rytuał wspólnego czytania, czy ilustracje? Może radość z tego, że wiem, jak się potoczy akcja? Wydaje mi się, że w dzieciństwie jest taki konglomerat tych rzeczy.
Temat ilustracji dla dzieci jest moim zdaniem podchwytliwy. Pamiętam, jak kolega przyniósł disneyowską książkę, która była przedrukiem z filmów, i tam był lis przebrany za Robin Hooda. Dla mnie to było wow! Świetnie pamiętam tę książkę, okładkę, która była śliska, kredowa.
Śledziłaś losy Misia Uszatka, bohatera telewizyjnej dobranocki?
UP: Załapałam się na Misia Uszatka. Ale lubiłam głównie kreskówki, np. Smerfy, Troskliwe misie, Gumisie, Simpsonowie.
Pamiętasz zapewne ilustracje w książkach czytanych w dzieciństwie i znasz te współczesne. Czy można mówić o zmianach?
UP: Wydaje mi się, że to, co się teraz dzieje z ilustracją dziecięcą, jest podobne do tego, co było w latach 60. i 70, mam wrażenie, że pod względem swobody plastycznej poszło to jakby sinusoidą.
Ja również mam wrażenie, że przeżywamy wspaniały rozkwit polskiej ilustracji. Poziom bardzo się podwyższył.
UP: Wydaje mi się, że to fantastycznie się rozwija w różnych kierunkach. Ja jestem też w „bańce” artystycznej tej autorskiej ilustracji. Pojawia się krytyka, że to jest bardziej dla rodzica, że to jest przerost formy nad treścią, że nie ma ukłonu w stronę dziecka, jego percepcji i wrażliwości. I rzeczywiście często tak jest, że książka dziecięca jest taką furtką do wyszalenia się, można dać upust swojemu artystycznemu ego, ponieważ formuła książki dziecięcej na dużo pozwala. Niektórzy z tego korzystają i szaleją, nie mając już tak na uwadze odbiorcy dziecięcego. Ale wydaje mi się, że to nie minus. Jest pełne spektrum. Są książki, które wpasowują się w sprawdzone kody plastyczne, które dziecko lubi, intuicyjnie preferuje, jak np. książki z dużą ilością detali, w które można dać nura i długo medytować, wyobrażać sobie, niemal przenosić się do wnętrza. Pamiętam, że sama to lubiłam, widzę, że dzieci to lubią i chętnie kupuję takie książki na prezenty, bo wiem, że to będzie strzał w dziesiątkę.
W przypadku mojej książki Brzuchem do góry dziecko potrzebuje skupienia i musi mieć jakąś motywację, żeby w nią wejść i ją zrozumieć, zaciekawić się, zgadywać. Ale nie jest to coś takiego, co go porwie i… będzie zasypiać z tą książką. Mam nadzieję, że ta książka to propozycja przygody.
Jeśli mogę dodać – wydaje mi się, że to, o czym mówisz, jest bardzo ważne, dlatego że uwzględnia jeszcze jeden bardzo istotny aspekt rozwoju dziecka: kształtuje gust. Jeśli dziecko od początku spotyka się z dobrą ilustracją, to wzrasta w pewnej estetyce, która powoduje, że jako dorastający młody człowiek ma pośrednio ukształtowany gust. Uważam, że u nas w kraju niestety bardzo kuleje edukacja estetyczna, artystyczna. Kiedyś było mniej książek dla dzieci i były lepsze. Teraz mamy nadmiar i z niego trzeba wybierać, żeby pokazać dziecku, co jest wartościowe. Dlatego sądzę, że aspekt edukacji estetycznej jest bardzo istotny. Ale mówię o tym z pozycji rodzica.
Od kiedy zajmujesz się ilustracją książkową dla dzieci?
UP: Na początku myślałam, że będę animatorką. Przez lata studiowałam w pracowni filmu animowanego. Filmem animowanym zajmuję się do dziś i mam do niego słabość, jednak to ilustracja, trochę z przypadku, stała się moim zawodem. W czasie mojego dyplomu doszły mnie słuchy, że Żydowskie Stowarzyszenie Czulent szuka ilustratora do zbioru wierszy w języku jidysz. Na tamten moment w ogóle się nie interesowałam ilustracją dziecięcą, ale też nie miałam w zasadzie żadnego dorobku pozaszkolnego, więc wizja zrobienia czegoś mniej więcej w zawodzie była ekscytująca. Zgłosiłam się do nich z portfolio i rozpoczęliśmy współpracę.
Następna książka, którą zilustrowałam dla Czulentu, Majn Alef Bejs, okazała się dla mnie prawdziwą trampoliną. Zdobyła sporo nagród i wyróżnień, w tym najważniejszą, Bologna Ragazzi Award. Gdy to wszystko się działo, ja wciąż nie sądziłam, że będę się zajmować książkami dla dzieci.
Jednak podczas targów w Bolonii coś zaskoczyło, tam wpadła mi w ręce książka Czas czarodziej” z portugalskiego wydawnictwa Planeta Tangerina (polskie tłumaczenie wydane zostało przez wydawnictwo Babaryba). To wydawnictwo znałam już wcześniej, wiedziałam, że robią świetne wizualnie rzeczy. Ale dopiero jak kupiłam sobie tę książkę, a potem przeszłam się z nią na długi spacer (tak długi, że minęłam przekreślony znak „Bologna”), to zobaczyłam, że to jest rodzaj poezji i że to jest coś dla mnie. Mnie ta książka do dziś wzrusza. Wcześniej traktowałam cały biznes ilustracyjno-książkowy bardzo powierzchownie. Wydawało mi się, że to jest festiwal ładnych obrazków.
Od Bolonii zaczęła się moja podróż przez książki dla dzieci. Zaczęłam wnikać, szukać perełek. Zrozumiałam, że w tej formie można się super wypowiedzieć artystycznie i zrobić coś bardzo inkluzywnego. To nie jest slogan „książka bez granic wiekowych”.
Odsłonisz przed nami trzy ważne książki?
UP: Pierwsza, to wspomniana wcześniej książka z Planety Tangeriny Czas czarodziej autorstwa Madaleny Matoso i Isabeli Minhos Martins. Miałam okazję poznać ludzi z tego wydawnictwa, odwiedzić ich w studiu w Lizbonie, zobaczyć jak pracują, czym się fascynują. Spotkanie z nimi i z ich książkami to była taka moja trampolina zaangażowania, dzięki nim zobaczyłam, jaki to jest piękny format – książka dla dzieci.
Taka książka potrafi edukować. Cała warstwa plastyczna zostaje dzieciakom w głowach.
UP: Tak, a to jest moje ostatnie odkrycie: A guerra autorstwa José Jorge Letria, ilustrator to: Andre Letria – książka o wojnie, też portugalska. Też miałam okazję poznać twórcę tej książki. To jest książka dla każdego. Wiem, że jest dla mnie – to wiem na pewno. Nie testowałam jej na żadnym dziecku, ale funkcjonuje w obiegu jako książka dla dzieci. Jest niesamowita pod względem narracyjnym, jest bardzo filmowa, czuć w niej ruch, rytm i wydaje mi się że nawet dźwięk. Świetne narzędzie, żeby opowiadać i myśleć o wojnie.
The Forest Ricarda Bozzi (ilustracje Valerio Vidali i Violeta Lopiz) – to jest też świetna książka! Też jest wzruszająca. Akcja rozgrywa się na trzech płaszczyznach, w tekście, ilustracji i tłoczeniach. Tekst opisuje wędrówkę przez las. Im dalej czytasz, to widzisz, że podróż przez las jest metaforą życia. Jedni lubią podróżować z kimś, inni wolą sami. Są różne odkrycia po drodze, zmienia się charakter wędrówki. Twarze wyrysowane tłoczeniami dorośleją, starzeją się i znikają.
Więcej ilustracji do książki → The Forest Ricarda Bozzi
Nie spodziewałam się, że odsłonisz przede mną takie piękne książki i ilustratorów.
UP: To też taka książka, która jest dla dzieci i dla dorosłych. Wydaje mi się, że dziecko byłoby zafascynowane zaglądając w oczy postaci, dotykając tych wszystkich wypukłości – książka prócz ilustracji ma w środku wycięcia i tłoczenia.
Ciekawa jestem, jak podeszłaś do wyzwania „znaleźć, określić swój styl ilustratorski”.
UP: To stało się naturalnie. Wydaje mi się, że przez to, że nie zajmowałam się wcześniej ilustracją, do mojego pierwszego zlecenia musiałam podejść intuicyjnie. Postanowiłam mocno działać plamą, to było takie kontrastowe i mocne. W pierwszej mojej książce ilustracje są na granicy, trochę psychodeliczne. Wcześniej też bardzo lubiłam malować i zawsze w malarstwie mnie interesowało światło – teraz lubię do tego wracać i to mi daje namacalną przyjemność, szukanie syntezy światła. Światło stwarza przestrzeń. Kiedy oświetlony przedmiot rzuca cień, to nawet jeśli to jest bardzo umowne, to staje się prawdziwe. Jakby nabiera ciężaru.
Takiego konkretu, prawda?
UP: Tak, i wtedy nie muszę rzeźbić przestrzeni, trójwymiarowości i detali, a mimo to świat na ilustracji robi się autentyczny.
Światło jako zagadnienie, jako wyzwanie, jest niezwykle inspirującym tematem, który można eksplorować przez całe życie.
UP: To prawda.
Każda książka to nowe wyzwanie artystyczne. Ile czasu potrzebujesz, żeby się oswoić z nowym tematem, żeby on w Tobie dojrzał? Kiedy czujesz, że możesz rozpocząć pracę na czystej kartce papieru?
UP: Bardzo długo się przygotowuję, „trawię” temat. Książka, nad którą aktualnie pracuję, jeszcze się nie narodziła, a pracuję nad nią już dwa lata. Wydaje mi się, że jeśli to jest projekt prywatny, koncepcja jest moja, plastyka też wychodzi ode mnie i nie ma deadline’u, to jest to złota triada i to może trwać wiecznie. To są moje ulubione projekty, ale też pełne emocji, męczące. Tak jest z książką, nad którą teraz pracuję. Chciałabym ją powoli zamykać, już nie zmieniać zdania. Ciężko mi też ocenić, czy ten przydługawy proces to jest zaleta, czy wada. Mam skrajną percepcję tego, czasami mi się wydaje, że to takie rozgrzebywanie, niemożność podjęcia decyzji to jest jakaś miałkość charakteru. Natomiast podjąć decyzję, ustalić coś i się tego trzymać – to jest coś.
Wcale mnie tym nie zdziwiłaś, ponieważ artyści tak mają, że procesowo jest to u nich bardzo rozciągnięte.
UP: Jestem ostrożna co do oceny tego procesu. Robiłam film animowany, nad którym praca trwała sześć lat, skończyłam go dwa lata temu. To był bardzo prosto zanimowany film, robiłam go w kooperacji z kolegami i to nie musiało tyle trwać. Mam wrażenie, że to jest jakaś wada systemu, że to tyle trwa. Bardzo podziwiam osoby, które potrafią podjąć decyzję, powiedzieć sobie stop, już nie zmieniam, zamykam. Bo przecież zmieniasz się, masz nowe odkrycia, bodźce, i im dłużej trwa proces, tym większe ryzyko, że ta praca się zdeaktualizuje dla ciebie. Można też mieć to jedno dzieło, które cały czas poprawiasz, by ono było na czasie z twoimi aktualnymi przeżyciami. Ale wydaje mi się to bardzo dużą pułapką. Możesz tak robić jedną książkę lub jeden film przez całe życie.
Na tym polega proces, to jest istotą tworzenia.
UP: Jestem sceptyczna.☺
Mówisz, że masz słabość do używania czerni w swoich projektach? Dlaczego?
UP: Jak się pojawia czerń, to już zaczyna mi się podobać. Mam takie wrażenie, że nie ma brzydkiego koloru w zestawieniu z bielą i czernią. I biel, i czerń uważam za kolor.
Ale czerń u Ciebie bardzo dominuje.
UP: Nie wiem, z czego to wynika. Jest w tym coś mocnego i sprawiającego mi radość. Wydaje mi się też, że płaska plama w czerni bardziej pobudza wyobraźnię – tak jak postać stojąca pod światło: wiesz intuicyjnie, że to nie jest płaska postać. Płaska czerwień będzie płaską czerwienią, w której brakuje detalu. A czarna sylweta bardziej porusza wyobraźnię, jest jak plansza projekcyjna i głowa sobie prędzej coś tam dopowie.
Powiedziałaś kiedyś, że lubisz syntezę. Co Cię tak ujmuje, że ją stosujesz? Jestem ciekawa, czy inspirują Cię prace malarzy z nurtu syntetyzmu, np. Paula Gauguina. Jeśli tak, to których i dlaczego?
UP: To może wychodzić z malarstwa. Zawsze było mi bliżej do plamy niż do kreski, i też nie jestem świetnym rysownikiem. Wydaje mi się, że moją mocniejszą stroną jest działanie plamą. Ta synteza bierze się chyba z mojej próby kontynuacji malarstwa, ale innymi środkami – tak jak lubiłam malować szerokim pędzlem, tak teraz lubię wycinankę i malowanie czarnym tuszem.
À propos syntezy, bardzo lubię Henri Mattise’a. W jego twórczości jest taka wolność, mega odwaga.
A lubisz abstrakcję?
UP: Tworzyć czy odbierać?
Odbierać.
UP: Myślę, że tak. Sama się nigdy nie odważyłam zrobić np. abstrakcyjnej wycinanki.
Czy uważasz, że w ilustracji strona graficzna powinna konkurować z tekstem?
UP: Myślę że warstwa graficzna może być skromna lub rozbuchana, ale jeśli będzie zawarta w niej jakaś ciekawa myśl czy intencja, to obie warstwy będą się wzmacniać i będzie synergia.
Czy zgodziłabyś się na propozycję, żeby zilustrować książkę dla dorosłych?
UP: Tak, na pewno. Nie zamykam się w obszarze ilustracji dla dzieci.
Niektórzy twierdzą, że ilustracje do książek dziecięcych powinny być lekkie i dowcipne. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?
UP: Myślę, że jest w tym sporo racji, choć nie wyczerpuje to wszystkich możliwości, przecież mogą też być ciężkie i ponure. Bardziej mnie drażni oczekiwanie, żeby coś było słodkie, urocze, tkliwe, cieplutkie. Bardzo sobie cenię dowcip, jeśli uda mi się przemycić humor, to jestem z siebie zadowolona.
Czy poprzez książkę można kształtować osobowość dziecka?
UP: Wydaje mi się, że nie. Nie mam jeszcze dzieci, ale byłam dzieckiem. Jest tyle rzeczy, które bardzo wpływają na osobowość, jak rodzina, kontakty z ludźmi, z rówieśnikami. To wszystko wywiera takie piętno na osobowość, że potem wybór książek jest efektem osobowości, jaką się posiada, a nie na odwrót. Tak mi się wydaje, ale może się mylę.
Zauważyłam, że eksperymentujesz z kolażem i wycinanką. Jakich materiałów używasz do tworzenia tych prac?
UP: Rzeczywiście, od jakiegoś czasu lubię sięgać po wycinankę. Trzy lata temu robiłam serię plakatów na stypendium w Bretanii i tam musiałam sobie znaleźć jakiś środek, aby móc pracować bez komputera. Komputer był zawsze ważną częścią mojej pracy. Niby dużo malowałam tuszem, ale później zawsze obrabiałam w komputerze, przekładałam elementy, szukałam kompozycji, testowałam kolory. A w Bretanii wiedziałam, że nie będę mieć komputera, wszystko od początku do końca musiało powstać w realu. To było jakieś przełomowe, takie fajne wyzwanie, trening z podejmowania decyzji.
Czy uciekasz przed dosłownością, dosadnością i dokładnością?
UP: Plastycznie – myślę, że tak. Dokładność jest takim słowem, które w książce może się objawić na wielu płaszczyznach, np. w Brzuchem do góry długo szukałam żelaznej zasady, więc tam było dużo dokładności tego typu. Ale niekoniecznie w przedstawieniu. Może to wynika z tego, że bardziej mnie interesuje malarskość, mniej rysunek. Nie mam aż takich umiejętności rysunkowych, po prostu idę bardziej w stronę plamy, bo jakoś łatwiej mi to przychodzi.
Czy według Ciebie ilustracja dla dzieci powinna nosić w sobie cechy dzieła artystycznego, być sama w sobie czymś wyjątkowym?
UP: Przyszło mi takie porównanie do głowy, że chyba powinno być tak jak z literaturą dla dorosłych, że masz pełne spektrum. Jest miejsce na Ulissesa i na Morderstwo w Orient Expressie. Jest Dostojewski i Marie Kondo. I wydaje mi się, że tak samo powinno być z książkami dla dzieci. Powinno być miejsce na eksperyment i na „harlequiny” literatury dziecięcej. Super, że jest taki wachlarz, każdy może sobie coś wybrać w danym momencie. Nie katować się tylko artystycznymi książkami, artbookami dla dzieci. Powinna być różnorodność.
Na co stawiasz w swoich pracach? Co jest ważne dla Ciebie w procesie twórczym?
UP: To zależy. W książkach, które robię na zlecenie, jest inaczej, niż kiedy robię własną książkę o czymś, co zauważyłam w świecie i chcę o tym opowiedzieć.
W pierwszym przypadku stawiam na formę, na kolor, wyrazistość. W drugim, kiedy to jest moja obserwacja i jakieś zdziwienie światem, stawiam na przekazanie tego, czy to pod postacią filmu, czy autorskiej książki.
Kto jest dla Ciebie mistrzem kreski?
UP: Ciężko mi powiedzieć. Oszałamiające kreski aż tak mnie nie uwodzą. Bardziej mnie interesuje plastyka, która buduje narrację, atmosferę, to, co się dzieje, jak obracam kartki książki, cała przygoda między jedną okładką a drugą. Jak w tej książce o wojnie A guerra autorstwa José Jorge Letria (z ilustracjami Andre Letrii): plastyka w niej jest bardzo fajna, ale magia wynika z sekwencji tych obrazów. I to mnie w książkach obrazkowych interesuje bardziej niż plastyczna wirtuozeria.
Interesujesz się sztuką publiczną? Masz ochotę wypowiedzieć się w monumentalnej formie i zrobić np. mural?
UP: Jestem z muralami na bakier. Wydaje mi się, że powstają nie do końca z namysłem, nie zawsze właściwe osoby dostają możliwość tej realizacji. Zły przykład: Rondo Mogilskie w Krakowie – tam jest Wyspiański, mural przyjaźni polsko meksykańskiej, mural reklamowy, mural konceptualny i mural surrealistyczny, co razem wygląda jak karta z Dixita. Wydaje mi się, że te połączenia nie są przemyślane, a anektują boleśnie przestrzeń. Jeśli tych murali na Rondzie Mogilskim będzie przybywać nadal w tym tempie, aż zaczną na siebie nachodzić i tworzyć jedną magmę, może wtedy się do nich przekonam.
Natomiast graffiti miejskie bardzo lubię przez spójność z przestrzenią, grafitti jest jak krzaki wyrastające spomiędzy płyt chodnikowych, po prostu naturalne i na miejscu, jak wyraz jakiegoś élan vital. Kiedyś bardzo chciałam być grafficiarą, ale nie starczyło mi odwagi.
Kto wpłynął na Twój rozwój artystyczny?
UP: Myślę, że ktoś na pewno tak, ale nie mam takiej osoby, która by zdeterminowała moje losy i tkwiła we mnie do dzisiaj. Na pewno był Darek Vasina, wykładowca w Liceum Plastycznym (rysunek) i na ASP (malarstwo) – on super otwierał oczy. Rozmawiał z ludźmi o ich pracach, i z każdym poruszał się na innych rejestrach, potrafił wydobyć z naszych prac to, co w nich było unikalne. Robił odwołania, przynosił albumy… Myślę, że bardzo wiele osób czuło się dowartościowane i wynosiło dużo wiary w siebie z tych zajęć. A przy tym świetny artysta!
W latach 60. i 70., kiedy polska ilustracja dla dzieci przeżywała swój rozkwit, ten zawód zapewniał godziwe zarobki. Jak jest dzisiaj? Czy da się zarabiać na ilustracji, nie tylko dziecięcej, ale też dla dorosłych?
UP: Myślę, że na pewno tak. Wydaje mi się, że jest coraz więcej ilustracji wokół nas, internet wsysa ilustrację, animacja też ma się świetnie. Trzeba się wykazać jakimiś cechami charakteru, żeby to wszystko zawodowo się powiodło. Ja sama nie wykazałam się nimi do końca, dlatego prócz ilustracji zajmuję się różnymi innymi rzeczami, robię zlecenia reklamowe, prowadzę warsztaty, czasem zaprojektuję logo. Mówiąc angielskim powiedzeniem: „Trzymam palce w różnych plackach”. Nie jestem przykładem osoby, która postawiła tylko na ilustrację i tylko z ilustracji się utrzymuje. Myślę, że jest mnóstwo ilustratorów w Polsce, którzy są przykładem, że można jak najbardziej utrzymywać się z samej ilustracji.
Nad czym teraz pracujesz?
UP: Nad plakatami do książki Elementarz polskiej kultury, którą wyda niebawem Wydawnictwo Wytwórnia. Jedenastu grafików ilustruje dzieła polskiej kultury. Ja dostałam dział literatura i mam do zinterpretowania Solaris Lema, Biegunów Tokarczuk, Umysł zniewolony Miłosza i wiersz Szymborskiej Nic dwa razy się nie zdarza.
Trudne, ale na miarę Twoich możliwości! Przypuszczam, że teraz to właśnie czytasz?
UP: Tak, czytam lektury, które zostały mi właśnie zadane.☺
Ważną rzeczą, którą robisz każdego dnia, jest…
UP: Zimny prysznic. A przed zaśnięciem – wyłączenie wszystkiego z prądu, w taki sposób odcinam się od elektroniki. Wcześniej miałam tak, że internet musiał być włączony, komputer uśpiony, jak wstawałam rano to klik klik i wszystko jest, milion okien, wszystko pootwierane na komputerze, żeby móc od rana kontynuować w tym samym miejscu w którym wieczorem skończyłam. A teraz mam taki element zamknięcia dnia. Zamykam projekty i wyciszam się.
Najlepiej wykonujesz swoją pracę, gdy…
UP: Gdy mi dobrze idzie ☺ Wtedy jest najlepiej. A tak, to nie ma żadnej receptury. Dobrze mi idzie, jak już złapię trop – to jest ten przyjemny moment. Ale okoliczności nie są takie ważne, gdzie, z kim, czy cisza, czy muzyka…
Filozofia według której żyjesz i pracujesz, to…
UP: Mam taką mini-filozofię nie przebodźcowywania się. Uważam, że jak mam za dużo wrażeń w ciągu dnia, to później nie starcza mi czasu, by je strawić. Jak się dużo rzeczy dzieje, to później musi się proporcjonalnie nic nie dziać.
Co chciałabyś powiedzieć osobom, które rysują do szuflady?
UP: Do dziś mam problem z pokazywaniem innym swoich prac, mam duże opory. Szczególnie ciężko mi się przełamać za pierwszym razem, jak pracuję nad czymś, czego żadne inne oczy prócz moich nie widziały. Potem, jak już coś zamknę, to puszczam dalej w świat i nabieram dystansu. Moja rada to: nie ma rady, trzeba pokazywać, nie ma, że boli!
Dziękuję za rozmowę. Życzę Ci odkrywania dla siebie nowych, inspirujących tematów do książek.
Wywiad przeprowadzony w sierpniu 2020 r. w Krakowie dla projektu → Sztuka w ekran stuka dla Fundacji „Burza Mózgów” z programu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Rozmowę przeprowadziła: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Zdjęcia: Elżbieta Oracz
Pingback:Fotoreportaż ze spotkania z Urszulą Palusińską « Elżbieta Oracz Fotografia
[…] Sztuka w ekran stuka i Rzeczy Piękne […]