en
site logo
  • O PROJEKCIE
  • TWÓRCY I ICH PASJE
  • FOTOREPORTAŻE
  • PODCASTY
  • INSPIRACJE
  • KONTAKT
Homepage > Twórcy i ich pasje > Ślady na skorupkach
8 listopada 2025

Ślady na skorupkach

_MG_3243

„Tradycja to nie tylko pamięć – to działanie” – tym zdaniem można podsumować twórczość Doroty Kisiel-Szynal z Kowalowej, plastyczki, członkini Stowarzyszenia Twórców Ludowych, zajmującej się drapaniem pisanek i plastyką obrzędową, a przede wszystkim osoby, która z pasją pielęgnuje rodzinne dziedzictwo przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Swoją przygodę z pisankarstwem zaczęła już w dzieciństwie – pierwsze nagrody zdobywała mając zaledwie 11 lat. Techniki zdobienia jajek nauczyła się od babci, Alfredy Kisiel, i właśnie ten rodzinny przekaz stał się dla niej najtrwalszym fundamentem dalszej drogi artystycznej. Dorota Kisiel-Szynal specjalizuje się w tradycyjnej metodzie rytowniczej, tworząc kompozycje oparte na motywach kwiatowych i geometrycznych. Charakterystyczne dla jej prac są rdzawo-brązowe, bordowe i fioletowe tła, a także niezwykła precyzja i dbałość o każdy detal. W jej dorobku znajdują się również misternie wykonane bibułkowe kwiaty i tradycyjne pająki. Angażuje się także w działalność edukacyjną, prowadząc warsztaty i pokazy, w których przekazuje swoją wiedzę kolejnym pokoleniom. Jej talent był wielokrotnie nagradzany, a prace prezentowano m.in. w Małopolskim Centrum Kultury „Sokół” w Nowym Sączu i Ośrodku Kultury w Ryglicach.

W rozmowie opowiada o swoich inspiracjach, rodzinnych korzeniach, znaczeniu tradycji i wyzwaniach, jakie niesie współczesne pielęgnowanie sztuki ludowej. To opowieść o pasji, która nie gaśnie — nawet jeśli czasem przygasa w cieniu codzienności.

Ubrana w strój regionalny, Dorota Kisiel-Szynal prezentuje własnoręcznie wykonane pisanki.

 

  1. Początki i rodzinne inspiracje

Czy twórczość ludowa była obecna w Twoim domu rodzinnym? Jak i kiedy zaczęłaś się z nią oswajać?

Dorota Kisiel-Szynal: Od dziecka miałam z nią kontakt – w naszym domu była obecna na co dzień, jak coś zupełnie oczywistego. Tata zajmował się drapaniem pisanek – to on mnie w to wprowadził. Pokazywał mi swoje prace, mówił, że to jego dzieło, jego pasja. I ja, jako mała dziewczynka, zaczęłam próbować razem z nim. Tak to przechodziło z pokolenia na pokolenie.

Tata podszedł do tego bardzo poważnie, choć babcia też trochę „podrapywała” pisanki – tak to nazywaliśmy. Ale u niej bardziej dominowały kwiaty. Skupiała się głównie na bibułkarstwie, dekoracjach kwiatowych, niekoniecznie na pisankach.

Pamiętam też, jak uczyła mnie barwić jajka – czego używać, jaka cebula daje lepszy kolor. Kiedyś były różne rodzaje cebuli: ta mniejsza, tzw. dymka, dawała intensywniejszy, ciemniejszy odcień. Babcia bardzo pilnowała, żeby sadzić odpowiednią cebulę specjalnie do barwienia pisanek. Zależało jej, żeby ten kolor był głęboki, nasycony.

Swoją przygodę z pisankarstwem zaczęła już w dzieciństwie – pierwsze nagrody zdobywała mając zaledwie 11 lat.

Jaką rolę odegrała babcia, Alfreda Kisiel, w kształtowaniu Twojej drogi artystycznej?

DK-SZ:  Babcia… cóż, jak to dawniej bywało na wsi – prowadziła gospodarstwo i zajmowała się domem. Robiła wypieki, chleb, drożdżowe ciasta – wszystko to, co robiła kiedyś każda gospodyni. Ale wieczorami, zwłaszcza zimą, zawsze znajdowała czas na rękodzieło.

To właśnie ten zimowy okres – od listopada do Wielkanocy – był dla niej najbardziej twórczy. Wtedy było mniej pracy w polu, a więcej czasu, żeby usiąść i coś stworzyć. Oczywiście, przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia też miały swoją oprawę – robiło się różne ozdoby – ale dla nas najważniejszy był czas przed Wielkanocą. Wtedy zaczynało się drapanie pisanek.

Myślę, że to właśnie zimą kobiety miały najwięcej przestrzeni na twórczość – i wtedy można było „podejrzeć” różne umiejętności. Dla mnie był to naturalny moment, żeby obserwować i się uczyć.

Czy od początku czułaś, że będziesz kontynuować rodzinne tradycje, czy przyszło to z czasem?

DK-SZ:  To przyszło raczej z czasem. Pamiętam, że wszystko zaczęło się od szkolnego konkursu na pisankę ludową. Chodziłam wtedy do szkoły, a konkurs został zorganizowany na terenie naszej gminy. Nowa pani dyrektor, która wtedy objęła placówkę, zapoczątkowała ten konkurs u nas – przeniosła go z Tarnowa, gdzie miał już swoją historię.

„To od taty nauczyłam się drapania pisanek. To on pierwszy pokazał mi, jak to się robi” – mówi Dorota Kisiel-Szynal.

To właśnie wtedy, na potrzeby konkursu, zrobiłam pierwsze pięć pisanek. Trochę z pomocą taty, trochę sama – traktowałam to jako ćwiczenie. I tak, krok po kroku, zaczęłam się w to wciągać.

Teraz to samo robię z dziećmi mojej siostry – też zachęcam je, żeby próbowały. Konkurs zresztą cały czas trwa, dziś to już ponad trzydziesta edycja. Z czasem nabrał zasięgu – z poziomu gminnego awansował do konkursu powiatowego. W 1997 albo 1998 roku miałam nawet okazję pojechać do Tarnowa, gdzie organizowany był finał, z udziałem uczestników z różnych powiatów.

I tak się to wszystko zaczęło. Z biegiem lat weszło mi to w krew – i stało się czymś, co po prostu kontynuuję co roku.

No dobrze, a potem było liceum plastyczne. Opowiedz, czego się tam nauczyłaś – jak rozwijałaś swój talent manualny? Bo przecież jesteś z wykształcenia plastyczką. Co się wtedy działo, oprócz pracy z tkaniną?

DK-SZ:  W liceum plastycznym skupialiśmy się przede wszystkim na malarstwie i projektowaniu – w moim przypadku szczególnie tkanin. Były zajęcia z farbowania, poznawaliśmy różne techniki, cały proces pracy z materiałem – od podstaw aż po wykończenie. Ale oprócz tego cały czas rozwijałam też swoje zainteresowania rękodziełem. Co roku brałam udział w konkursach na najpiękniejszą pisankę. To była dla mnie taka naturalna kontynuacja tego, co robiłam wcześniej.

Pamiętam, że nawet pandemia mnie całkiem nie zatrzymała – choć trochę spowolniła działania. A od trzech lat regularnie jeżdżę do Dębicy na konkurs pisanek. Tam można startować niezależnie od powiatu, więc chętnie biorę udział.

Dorota tworzy pisanki metodą rytowniczą, wykorzystując motywy kwiatowe i geometryczne, zwykle na rdzawo-brązowym tle.

A czy istnieje ogólnopolski konkurs na pisankę?

DK-SZ: Tak, taki konkurs rzeczywiście istnieje – i w tym roku udało mi się wziąć w nim udział. Muszę przyznać, że poziom jest bardzo wysoki, zarówno pod względem techniki wykonania, jak i pomysłowości uczestników. Konkurs Pisanki im. Michała Kowalskiego organizowany jest przez Muzeum Lubuskie im. Jana Dekerta w Gorzowie Wielkopolskim. To ogólnopolska rywalizacja, w której uczestnicy przesyłają swoje prace, a konkurencja jest naprawdę duża.

  1. Twórczość i technika

Tworzysz pisanki rytownicze oraz plastykę obrzędową. Co najbardziej przyciąga Cię w tych dziedzinach?

DK-SZ:  Pisanki wzięłam po tacie, a kwiaty od babci. A plastyka obrzędowa to dla mnie taka naturalna kontynuacja rodzinnych tradycji. Zawsze, przygotowując się do konkursu, miałam poczucie mobilizacji – to motywowało mnie do pracy. A w tym procesie bardzo pomogły mi panie z jury, zwłaszcza te z Muzeum Etnograficznego w Tarnowie. To właśnie one skutecznie motywowały mnie do dalszego rozwoju, podpowiadając, w jakim kierunku powinnam iść. I tak z biegiem lat zaczęłam bardziej świadomie podchodzić do tego, co tworzę. Początkowo korzystałam z różnych wzorów, ale pod wpływem ich sugestii skupiłam się na motywach roślinnych i kwiatach typowych dla tego terenu. To było dla mnie ogromne wsparcie – tak stopniowo, krok po kroku, rozwijałam swoją technikę.

A czym właściwie jest plastyka obrzędowa?

DK-SZ:  Plastyka obrzędowa to na przykład kwiaty z bibuły, pająki ze słomy, wycinanki – wszystko to, co wiąże się z tradycyjnymi dekoracjami, zwłaszcza wykonywanymi z okazji świąt czy ważnych wydarzeń. Można by długo wymieniać, bo to bardzo szeroka dziedzina.

Plastyka obrzędowa zakorzeniona w rodzinnej tradycji. Na zdjęciu kwiaty autorstwa Doroty Kisiel-Szynal i jej babci, Alfredy Kisiel.

A wycinanki też się do niej zaliczają?

DK-SZ:  Tak, oczywiście. Pamiętam, że babcia Alfreda pokazywała mi, jak robiło się wycinanki. W dawnych czasach, kiedy jeszcze w kuchniach stały kredensy, te ozdoby przypinało się właśnie tam – z kolorowych papierów wycinano wzory i dekorowano nimi półki i ścianki. Do dziś mam to wspomnienie – ten kredens i ręcznie robione ozdoby, które nadawały wnętrzu wyjątkowy klimat.

Opowiedz proszę o technice rytowniczej i o tym, co wyróżnia ją na tle innych form ozdabiania jajek. Wydaje mi się, że rytowanie jest trudniejsze niż malowanie – a jak Ty to czujesz?

DK-SZ:  Dla mnie to wszystko przychodzi dość naturalnie – może dlatego, że od dziecka próbowałam różnych technik i z czasem po prostu ręka sama się wyrobiła. W przypadku techniki rytowniczej wszystko opiera się na jednej kresce. To właśnie nią tworzę cały wzór.

W przeciwieństwie do malowania, gdzie można coś delikatnie poprawić pędzlem, rozmyć czy złagodzić kolor, tutaj każda linia jest ostateczna. Jeśli już zrobi się rysę – to trzeba ją wykorzystać. Można ją wzmocnić albo delikatnie złagodzić, ale nie da się jej cofnąć. Dlatego ta technika wymaga dużej precyzji i skupienia, ale też – z czasem – daje ogromną satysfakcję.

„W przeciwieństwie do malowania, gdzie można coś delikatnie poprawić pędzlem, rozmyć czy złagodzić kolor, tutaj każda linia jest ostateczna” – mówi Dorota.

Jak to wygląda w praktyce? Czy projektujesz wzory w głowie, czy po tylu latach masz już swoje ulubione motywy, które testujesz i modyfikujesz?

DK-SZ:  Tak, zdecydowanie modyfikuję. Na przykład przesuwam kwiatka tutaj, zmieniam inny tam – choć z zewnątrz moje pisanki mogą wydawać się podobne, to każda z nich ma w sobie coś unikalnego.

Kiedy pracuję, widzę, że tu umieszczę taki kwiatek, a tam inny element. Po prostu, biorąc do ręki jajko, od razu czuję, co na nim mogę zrobić i jak rozmieścić wzory. To trochę jak rozmowa z materiałem – pozwalam, by „podpowiadał” mi, jak chce być ozdobiony.

Czy sięgasz do konkretnych wzorów, które gdzieś widziałaś – na przykład w muzeach – czy raczej tworzysz z głowy?

DK-SZ:  Tworzę przede wszystkim własne kompozycje, choć gdy zajdzie potrzeba, sięgam także po motywy regionalne. Na przykład charakterystycznym dla naszego regionu wzorem jest kwiat maku, który często pojawia się w tradycyjnych zdobieniach.

Inspiracje czerpię głównie z natury i własnych doświadczeń. Na przykład mój charakterystyczny listek powstał dzięki technice rytowniczej – to sposób, w jaki podciągam kreskę, nadając mu indywidualny kształt. Podobnie jest z kwiatkami i gałązkami, które często wykorzystuję w swoich pracach.

To największe pisanki w dorobku Doroty – imponujące nie tylko rozmiarem, ale i precyzją wykonania.

Oczywiście niektóre elementy się powielają – inni także stosują półkola czy kratki, a kreski układane wzdłuż i w poprzek można spotkać na wielu pisankach. To naturalne, bo to klasyczne motywy zakorzenione w tradycji. Jednak każdy twórca nadaje im własną, unikalną formę i charakter.

Zauważyłam, że Twoje pisanki mają charakterystyczny styl. W części centralnej często pojawia się motyw kwiatowy, a po bokach – ozdobne elementy przypominające koronkę albo misterne rękodzieło. Czy to jest motyw regionalny?

DK-SZ:  Trochę to jest ode mnie, ale jednocześnie jestem też nakierowana przez panie z muzeum. One, biorąc udział w konkursach, od razu rozpoznają moje prace. Nawet jeśli ktoś gdzieś podrzuci moje jajko jako swoje, one wiedzą, że to moje. To po prostu mój styl, który wypracowałam przez lata. Panie z jury potrafią go rozpoznać – ten charakterystyczny sposób zdobienia przypisany jest właśnie mnie.

A teraz powiedz, jak wygląda proces twórczy przy ozdabianiu pisanek?

DK-SZ:  W przypadku kaczych jajek zamawiam całe jajka, a wydmuszkę przygotowuję samodzielnie. Robię odpowiedni otwór, tak by wydmuszka nie była uszkodzona.

Jak robisz ten otwór?

DK-SZ:  Używam nowoczesnych metod – małej wkrętarki z cienkim wiertłem. Wiercę precyzyjnie małą dziurkę, tak żeby nie uszkodzić jajka. Jeśli chodzi o gęsie jajka, zamawiam je przez internet, bo w mojej okolicy ich nie ma. Niestety, często zdarza się, że ta część jajka, którą trzeba wydmuchać, jest uszkodzona, przez co dużo ich pęka podczas przygotowywania wydmuszek.

Drapanie pisanek to proces trudny i bardzo czasochłonny, wymagający precyzji oraz cierpliwości.

Czyli kiedy otrzymujesz partię jaj, nie wszystkie możesz wykorzystać?

DK-SZ:  Kacze jajka mogę wykorzystać w całości, ponieważ sama przygotowuję wydmuszki. Lubię je, bo są twarde i mniej podatne na pęknięcia – to bardzo trwały materiał. Jeśli ktoś kupuje gotową pisankę z kaczych jaj, ma pewność, że nie pęknie ona od razu. Oczywiście zdarzają się różne uszkodzenia techniczne, zwłaszcza jeśli ktoś nie zadba o jajka odpowiednio podczas pracy.

Jeśli chodzi o technikę rytowniczą, to skorupka kacza daje mi pewność, że wzór będzie trwały i nieuszkodzony. To solidna baza, na której mogę wykonywać precyzyjne zdobienia.

Tak naprawdę sięgamy tutaj do samych podstaw — do rzeczy, których większość osób nie wie, poza tymi, którzy się tym zajmują na co dzień.

DK-SZ:  Bardzo ważne jest to, by ta baza, czyli tło, na którym powstaje piękna dekoracja, była trwała i zachowała się w formie materialnej. Na przykład tutaj — pokazywałam pisanki, które były gotowane i po prostu wyschły. One mają naprawdę swoje lata — niektóre są z 2003, 2004, może nawet 2005 roku. Przetrwały do dziś, zasuszyły się i zostały jako pamiątki. Dzięki nim widać też proces, w jaki wchodziłam w te bardziej ozdobne elementy, które tworzę do dziś.

Kiedy następuje farbowanie?

DK-SZ:  Farbowanie odbywa się później, ale warto zaznaczyć, że już wcześniej trzeba zacząć przygotowania. Na przykład łupiny z cebuli – nie da się ich zebrać od razu w dużej ilości, więc zaczynam je odkładać z wyprzedzeniem, żeby było ich wystarczająco dużo. To też nie jest tak, że wrzucimy garść i gotowe – potrzebne są odpowiednie proporcje, żeby wywar miał właściwy kolor.

Od kiedy zaczynasz zbierać łupiny z cebuli do farbowania?

DK-SZ:  Zbieram przez cały rok. Szczególnie że prowadzę warsztaty, więc muszę mieć wszystko wcześniej przygotowane. Barwniki, wywary z cebuli – to wszystko trzeba mieć pod ręką, nie da się tego zrobić na ostatnią chwilę, zwłaszcza gdy ktoś zadzwoni i powie, że za tydzień chce zorganizować zajęcia.

Nawet jeśli chodzi tylko o pokaz, to i tak muszę wcześniej przygotować wywar w domu, żeby zabrać go na zajęcia. Dzięki temu mogę pokazać, że naprawdę się gotuje, że jajko się w nim zanurza i barwi – a nie tylko mówić o tym w teorii.

Przejdźmy dalej – robisz wywary, głównie naturalne, ale też barwione. Które kolory szczególnie Cię wyróżniają?

DK-SZ:  Bardzo lubię ten rdzawy, cebulowy kolor – to chyba mój ulubiony. Próbowałam też uzyskać bordowy, ale z czasem zrezygnowałam, bo cebula już nie jest taka, jak kiedyś. Teraz wszystko jest pryskane i ten kolor już nie wychodzi tak intensywny, jak dawniej.

Pamiętam, jak babcia używała do farbowania tzw. dymki – tych małych cebulek. One dawały niesamowicie mocny, głęboki kolor. To nasycenie na skorupce było tak intensywne, że jak się patrzyło na jajko, to aż chciało się od razu zrobić na nim jakiś wzór.

Podobnie jest z wywarem z orzecha włoskiego. Zawsze zaskakuje – wiele osób nie spodziewa się, jak piękny kolor można z niego uzyskać. Ja już jesienią zbieram zielone łupiny orzecha, suszę je, a później gotuję z nich wywar. To też wymaga czasu i przygotowania, ale efekty są naprawdę tego warte.

Czy kolory, które wybierasz dla siebie, mają dla Ciebie jakieś symboliczne znaczenie?

DK-SZ:  Nie, niekoniecznie. Dla mnie najważniejsza jest ich naturalność i związek z tradycją. W konkursach bardzo zwraca się uwagę właśnie na to – na to, czy kolory są zgodne z tradycyjnymi technikami. I to też mnie dodatkowo motywuje, żeby pozostać przy tych naturalnych barwach.

Poza tym – kiedy patrzę na zdjęcia pisanek po kilku latach, to naprawdę widać, że te naturalne kolory mają w sobie coś wyjątkowego. Są piękne, ciepłe, ponadczasowe. One po prostu przemawiają.

I widzę to też w praktyce. Kiedy mam przygotowane pisanki na sprzedaż, te naturalnie barwione znikają jako pierwsze. Często zanim się obejrzę, już ich nie ma. A te sztucznie barwione zostają. To tylko potwierdza, że naturalne kolory mają w sobie coś uniwersalnego – coś, co trafia do każdego, niezależnie od gustu.

III. Plastyka obrzędowa i tradycje

Dlaczego uważasz, że warto podtrzymywać tradycję plastyki obrzędowej w dzisiejszych czasach? Dlaczego się w to tak angażujesz?

DK-SZ:  Trudno mi powiedzieć, czy to zaangażowanie wynika z jakiejś świadomej decyzji… To przychodzi naturalnie – z tego, co mnie otacza na co dzień. Myślę, że duży wpływ miało to, że wychowałam się w takiej tradycji. To w pewnym sensie naturalna kontynuacja rodzinnych wartości. Nie wstydzę się tego. Nie boję się pokazywać tego, co robię. Jeśli tylko mam możliwość – chętnie gdzieś jadę, pokazuję swoją pracę, rozmawiam. Szczególnie ważne jest dla mnie, żeby zobaczyły to dzieci i młodzież. Żeby zrozumiały, że można coś zrobić własnymi rękami, że nie trzeba się bać próbować, że warto sięgać do tradycji. To jest dla mnie takie naturalne – że jeśli potrafię coś przekazać, to chcę to robić.

Jak często prowadzisz warsztaty i czy zdarza się, że przyjeżdżasz na zaproszenie instytucji, takich jak ośrodki kultury?

DK-SZ: Głównie warsztaty organizuję w okresie Wielkiego Postu, tuż przed Świętami Wielkanocnymi. To jest taki czas, kiedy naturalnie się na tym skupiam. Choć teraz jest ich trochę mniej, bo wcześniej było więcej projektów i zajęć związanych z tą tematyką.

Warto tu też wspomnieć o pani dyrektor, która kiedyś tu była – bardzo dbała o to, żeby tradycja nie zanikła. Dzięki niej i prowadzeniu różnych projektów warsztatowych, ta sztuka przetrwała i jest dalej kontynuowana. To naprawdę mnie wciągnęło – chciałam pokazać, że to ważne, by nie pozwolić, żeby to zniknęło.

Co ciekawe, wciąż są tu jeszcze dwie panie, które też zajmują się tą techniką.

DK-SZ: Tylko dwie?

Nie, jest ich więcej, ale dwie to takie starsze osoby, z którymi zaczynałam uczestniczyć w konkursach. To one pokazywały i przekazywały tę tradycję dalej. Teraz do konkursu zgłasza się już więcej osób, zwłaszcza młodzieży, która jednak pracuje trochę inaczej – nie nożykiem, tylko nowoczesnymi metodami. Używają czegoś na kształt narzędzi do manicure — takich końcówek, które się zmienia. Ja na przykład kupiłam sobie pisaki do graweru, żeby pokazać dzieciakom z przedszkola czy z pierwszej klasy, jak można próbować tworzyć wzory na jajkach bez tradycyjnego nożyka. Dzięki temu też mogą spróbować, bo nie każdy od razu radzi sobie z nożykiem, jak my tutaj.

Widzę, że naprawdę zależy Ci na tym, aby ta tradycja nie zanikła – i to jest bardzo ważne.

DK-SZ: Rzeczywiście, dziś niewiele osób posługuje się już tradycyjnymi narzędziami. Dobrym przykładem są dwie starsze panie z naszego regionu, które regularnie biorą udział w konkursie – choć przyznają, że wiek daje im się we znaki. Ich postawa pokazuje, że każdy robi, co może, by podtrzymać tradycję, szczególnie w obrębie własnej rodziny. Co więcej, wnuczka jednej z nich również przygotowuje prace konkursowe, kontynuując dzieło swojej babci.

Wcześniej pani dyrektor Centrum Kultury, o której już wspominałam, włożyła ogrom serca w to, żeby tę tradycję podtrzymać. Z nią miałam kontakt właściwie od dziecka – to ona kierowała moją drogą, zachęcała mnie i wspierała. To także dzięki niej trafiłam do stowarzyszenia, które działa na rzecz tej sztuki. Dlatego postanowiłam zorganizować wystawę właśnie na zakończenie jej pracy, w takim symbolicznym finiszu, by uczcić to, co razem osiągnęłyśmy.

Z tego, co mówisz, wnioskuję, że miałaś szczęście do ludzi, którzy zauważyli Twój talent i Cię zmotywowali. Z jednej strony rodzina – babcia i tato – a potem pani dyrektor Teresa Lisek?

DK-SZ: Tak, zdecydowanie – pani Teresa to osoba, o której trzeba koniecznie wspomnieć. Odegrała ogromną rolę w moim rozwoju. Ale to nie tylko ona. Na różnych etapach pojawiali się ludzie, którzy zauważyli, że coś potrafię i że warto mnie w tym wspierać.

W ostatnich latach podobną rolę odegrały też panie z Muzeum Etnograficznego – oddziału Muzeum Ziemi Tarnowskiej. Dzięki takim osobom czułam, że ktoś mnie w tym kierunku prowadzi, nawet jeśli nie zawsze wprost. Ale to ich obecność i wsparcie naprawdę mnie umacniały.

Zdobyłaś wiele dyplomów i wyróżnień, które są dla Ciebie ważne. Czy jest wśród nich jedno szczególne, które znaczy dla Ciebie najwięcej?

Ostatni dyplom Doroty Kisiel-Szynal.

DK-SZ: Właściwie… nigdy nie przykładałam do tego aż tak dużej wagi. Nie miało dla mnie znaczenia, czy to będzie pierwsze miejsce, drugie, trzecie, czy tylko wyróżnienie. Nie chodziło o nagrody.

Dla mnie najważniejsze było to, żeby się pokazać, żeby zaznaczyć swoją obecność – ale nie tylko swoją. Chciałam, żeby ludzie zobaczyli, że są wśród nas osoby, które zajmują się czymś tradycyjnym, wartościowym, i że warto o nich mówić. Nie chodziło o rywalizację, tylko o pokazanie, że ta twórczość nadal żyje i że są ludzie, którzy ją pielęgnują.

Zajmujesz się też bibułkarstwem, które – podobnie jak pisanki – ma bogatą tradycję. Co najbardziej cenisz w tej technice?

DK-SZ: Cenię tę technikę za to, że pozwala wyeksponować precyzję i dokładność, a przede wszystkim – uchwycić piękno żywych kwiatów w papierowej formie. Tak właśnie robiła moja babcia: zrywała kwiat z ogrodu, uważnie mu się przyglądała, a potem odtwarzała go z bibuły. Dla mnie to sposób na kontynuowanie tej tradycji i przekazywanie jej dalej.

Rekonstrukcja kwiatów wykonana przez Dorotę na podstawie wzorów autorstwa jej babci, Alfredy Kisiel, przy użyciu oryginalnej techniki wymyślonej przez babcię.

Ja mam dwa style, które wyniosłam po babci i które zamierzam dalej kultywować. Jednym z nich są róże z marszczonymi płatkami — to nie jest typowe rozwiązanie, które znajdziesz w sieci. W Internecie często pokazywane są różne techniki płatków. Babcia pokazywała mi to na swoim sposobie – mówiła: „bierz gwoździe”, a ja wtedy nie rozumiałam, po co gwoźdź. Nie było wykałaczek ani innych narzędzi pod ręką, więc zwykły gwóźdź był tym, co się miało. Zawijała bibułę na gwoździu, wciągała, formowała – i tak powstawał kształt płatka. To jest jej metoda i tego nie chcę ujawniać – dlatego nie znajdziesz tego w Internecie. Ludzie czasem myślą, że to robi maszynka – wiele osób mi tak mówi. A to nie jest maszynka. To ręczna robota, konkretne ruchy i detal, których nie da się zastąpić sprzętem.

Pokazuję też inny, ciekawy kwiatek, który wiele osób myli z maszynowym, a tak naprawdę to manualna technika z wykorzystaniem zwykłej kartki papieru i wsuwki do włosów do formowania płatka.

Oczywiście każdy dziś może podpatrzyć i „powielić” technikę – Internet robi swoje, coś idzie na viral i nagle każdy potrafi zrobić podobny kwiatek. To dobrze, bo niech to żyje i nie zaginie; nie mam nic przeciwko temu, żeby ludzie ćwiczyli i uczyli się. Ale ważne jest, żeby nie podpisać cudzej metody jako własnej i pamiętać o korzeniach – o tradycji i o tym, skąd to pochodzi.

Bibułkowy bukiet Alfredy Kisiel – babci Doroty – to coś więcej niż tylko ozdoba. To symbol rodzinnej tradycji i pasji do sztuki ludowej.

Czy Twoje prace są dostępne również komercyjnie – na przykład podczas kiermaszów, wystaw lub na zamówienie?

DK-SZ: Tak, zdarza się, że sprzedaję prywatnie, jeśli ktoś się do mnie zgłosi. Poza tym biorę udział w wydarzeniach regionalnych – na przykład na dożynkach czy targach. Jeżdżę też do Wygiełzowa, na Etnomanię. Jak uda mi się zakwalifikować, to jadę. Właśnie tam najczęściej moje pisanki szybko się rozchodzą.

Przed pandemią byłam tam kilka razy. Potem niestety wszystko się zatrzymało. Po pandemii trzeba było się zgłaszać z wyprzedzeniem, a miejsca szybko się kończyły. W zeszłym roku udało mi się dostać i miałam okazję poprowadzić warsztaty tworzenia pająka ludowego.

A kiedy zaczęłaś robić tradycyjne pająki? Skąd wzięło się zainteresowanie właśnie tą formą?

DK-SZ: Zaczęłam zajmować się nimi już jakiś czas temu, ale początkowo to były tylko nieśmiałe próby – bardziej dla siebie, z ciekawości. Dopiero od niedawna podchodzę do tego poważniej. Widzę też, że pająki zyskały na popularności – dziś są jeszcze bardziej modne niż wcześniej.

Kiedy będzie można zobaczyć Twoją kolejną wystawę? Masz już jakieś plany? Bo ostatnia, z tego co pamiętam, odbyła się tutaj w Spichlerzu w Ryglicach.

DK-SZ: Tak, to była wystawa indywidualna. Zorganizowałam ją trochę symbolicznie – akurat pani Teresa, nasza dyrektorka, odchodziła na emeryturę, więc poczułam, że to dobry moment, żeby się odważyć. Ona od dawna mnie do tego namawiała, mówiła, że inne panie też przecież robią wystawy – z koronkarstwa, bibułkarstwa, pisanek… A ja zawsze gdzieś z tyłu, taka „szara myszka”. W końcu pomyślałam: dlaczego nie? Jeśli chodzi o kolejne plany, to na razie nic konkretnego się nie szykuje.

  1. Refleksje i przyszłość

Co dla Ciebie oznacza przynależność do Stowarzyszenia Twórców Ludowych?

DK-SZ: Bycie częścią tej organizacji, zrzeszającej artystów ludowych tworzących dzieła oparte na tradycjach regionalnych, to dla mnie duże wyróżnienie. To możliwość pokazania tego, czego się nauczyłam, i szansa na to, by moja twórczość została gdzieś udokumentowana. Mogę dalej realizować się w tym, co lubię robić – na przykład w pisankach. Dzięki przynależności do stowarzyszenia mam też możliwość spotkań z różnymi osobami. Nawet mogłam Państwa dzięki temu poznać! J

Czego życzyłabyś sobie jako twórczyni sztuki ludowej na kolejne lata?

DK-SZ: Przede wszystkim zdrowia, bo ono jest najważniejsze, żeby móc dalej tworzyć. Życzę sobie też wytrwałości i siły, żeby się nie zniechęcać, nawet gdy pojawiają się trudności. Chciałabym mieć nadal tyle samo radości z tworzenia, co teraz, i żeby to, co robię, wciąż miało sens – zarówno dla mnie, jak i dla innych. Żeby tradycja, którą staram się pielęgnować, była dalej przekazywana i doceniana. No i oczywiście – spotykania ludzi, którzy mają podobną pasję i potrafią docenić rękodzieło.

Jak widzisz przyszłość pisankarstwa i plastyki obrzędowej w Polsce?

DK-SZ: Myślę, że ta tradycja nie zginie – właśnie dzięki osobom, które ją pielęgnują z pasją i zaangażowaniem. Są ludzie, którzy chcą się tego uczyć, chcą kontynuować to, co kiedyś było przekazywane z pokolenia na pokolenie. Dużą rolę odgrywają też konkursy, warsztaty i różne inicjatywy kulturalne, które promują sztukę ludową. To daje nadzieję, że pisankarstwo i plastyka obrzędowa nadal będą obecne w naszej kulturze – może w trochę innej formie, ale wciąż żywe.

Na zdjęciu Dorota Kisiel-Szynal i autorka wywiadu Joanna Zawierucha-Gomułka.

Doroto na zakończenie naszej rozmowy chciałabym Ci serdecznie podziękować za podzielenie się swoją historią, pasją i niezwykłą wrażliwością. Twoja praca to coś więcej niż rękodzieło — to cichy, ale wytrwały głos w obronie tradycji, który mówi, że to, co dawne, wciąż może być piękne, żywe i inspirujące. Dzięki takim osobom jak Ty, sztuka ludowa nie tylko przetrwa, ale i znajdzie nowe życie w kolejnych pokoleniach.

Dziękuję Ci za rozmowę i za to, że nie tylko tworzysz, ale też chcesz się tym dzielić — z dziećmi, z młodzieżą, z odbiorcami Twoich wystaw i warsztatów. Życzę Ci dalszych sukcesów, niegasnącej pasji i wielu okazji do tego, by Twoje prace mogły być podziwiane — zarówno przez tych, którzy tradycję znają, jak i przez tych, którzy dopiero ją odkrywają.

*

Wywiad przeprowadzony w sierpniu 2025 r. w Spichlerzu w Ryglicach.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Fotografie: Bartosz Cygan / Rzeczy Piękne

 

Wywiad zrealizowany na zlecenie krakowskiej Fundacji Burza Mózgów.

Dofinansowano ze środków MKiDN pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

Dorota Kisiel-Szynal pisankarstwo pisanki plastyka obrzędowa sztuka ludowa
Previous StoryKoraliki pokoleń

Comments: no replies

Join in: leave your comment Cancel Reply

(will not be shared)

PODCASTY

O projekcie

Ostatnie wpisy

  • Ślady na skorupkach
  • Koraliki pokoleń
  • Życie toczę własnymi rękami
  • Na styku tradycji i współczesności
  • Między kontrolą a przypadkiem
  • Mistrzowie sztuki szopkarskiej – Renata i Marek Markowscy

Spotkania w pracowniach

© RZECZY PIĘKNE 2025
Publikowane teksty i zdjęcia są autorskie i podlegają ochronie.
W przypadku pytań prosimy o kontakt: info@rzeczypiekne.pl
  • O PROJEKCIE
  • ZESPÓŁ
  • KONTAKT
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaPolityka prywatności