en
site logo
  • O PROJEKCIE
  • TWÓRCY I ICH PASJE
  • FOTOREPORTAŻE
  • PODCASTY
  • INSPIRACJE
  • KONTAKT
Homepage > Twórcy i ich pasje > Innymi tropami
30 stycznia 2020

Innymi tropami

Reżyserka maluje fazy ruchu na lightbox.

Wiola Sowa, jedna z najbardziej utalentowanych polskich reżyserek filmów animowanych, wielokrotnie nagradzana w Polsce i za granicą, przyjęła zaproszenie do naszego projektu „Rzeczy Piękne”. W sferze jej zainteresowań są tematy uniwersalne, które dotyczą kondycji ludzkiej natury, związków międzyludzkich, narastających emocji i ich wpływu na nasze życie. Rozmawiamy z Artystką o kształtowaniu się jej ścieżki zawodowej i ważnym aspekcie badawczym, który wyznacza sobie w pracy twórczej. Z filmów Wioli wybrzmiewa piękno formalne w warstwie treści, obrazu i dźwięku, dlatego nie możemy się doczekać nowego dzieła tej wybitnej reżyserki, które właśnie powstaje w Krakowie.

Zobacz fotoreportaż ze spotkania z Reżyserką >

Wiola Sowa podczas pracy przy wieloplanie.
Wiola Sowa podczas pracy przy wieloplanie.

 

Rzeczy Piękne: Opowiedz nam, czym się zajmujesz.

Wiola Sowa: Zajmuję się filmem animowanym, ale realizuję również filmy mixed media, mieszając animację z dokumentem i fabułą. Motywacją do tworzenia filmu jest temat, który pojawia się jako szereg nurtujących mnie pytań, domagających się odpowiedzi. Dotyczą one różnych sfer: relacji partnerskich i społecznych, fascynacji wizualnych: plastycznych i performatywno-teatralnych oraz obsesji dźwiękowych i muzycznych. Istotnym elementem jest również wyzwanie realizacyjne, nowy (dla mnie) sposób pracy, żeby się umozolić, szukając rozwiązania dla zamierzonego efektu. Tego „ducha innowatora”, komplikującego życie, najbardziej w sobie nie lubię, jednak bez tego robienie filmów w ogóle by mnie nie interesowało.

Po który gatunek filmowy sięgasz najczęściej i dlaczego?

WS: Kiedy pojawia się pomysł na film i podejmuję decyzję co do rodzaju filmowego, w którym zostanie zrealizowany, nie czuję się skrępowana żadną preferencją i z chęcią wykraczam poza animację. Są jednak pomysły, które mogą powstać wyłącznie jako filmy animowane ze względu na bardzo specyficzny sposób obrazowania i całkowicie odmienny język filmowy, niemożliwy do zrealizowania w fabule czy dokumencie. Dlatego animacja to ciągle zdecydowanie mój ulubiony rodzaj filmowy.

Gdzie szukasz tematów do swoich filmów?

WS: Tematy, po które sięgam, są w gruncie rzeczy dokumentalne. Czerpię z obserwacji, zdarzeń, z opowiadań i przeżyć realnych osób. Fokus skierowany jest zawsze na konkretnego człowieka i jego indywidualne doświadczenie, którego charakter jest jednak uniwersalny. Akcent położony jest na emocjonalną stronę bohaterów. Tematy własne (bo są też takie, które do mnie przyszły), tworzą coś w rodzaju punktów podsumowujących jakąś część życia. Jedni piszą pamiętniki, inni prowadzą blog, ja robię filmy.

Przygotowanie do malowania.
Przygotowanie do malowania.

Sięgnijmy w przeszłość. Opowiedz nam, jak dorastałaś i podejmowałaś pierwsze, ważne kroki artystyczne.

WS: Wychowałam się w rodzinie samych kobiet. Byliśmy jedyną taką rodziną na osiedlu. Moje dzieciństwo uważam za bardzo szczęśliwe, nie czułam, by czegoś mi brakowało. A jednak teraz, kiedy jestem dorosła, gdy widzę czasem relację ojca z córką, pojawia się we mnie taka myśl, która jest zdziwieniem, że ja tych uczuć zupełnie nie znam.

Moja mama jest bardzo samodzielną osobą, zawsze taka była i tak nas wychowała. Gdy po szkole podstawowej wysłała mnie do liceum plastycznego na drugi koniec Polski, było jasne, że to będzie dla mnie dobre i było. Nowy Wiśnicz był wyjątkowym miejscem, miejscem magicznym. Budynki szkoły całe w pracach uczniów: ceramiczne płaskorzeźby i rzeźby, portyki wokół drzwi (bądź po prostu na ścianie, jakby drzwi były magicznie ukryte), stiukowe płyty nagrobne na ścianach korytarzy, atlasi więksi od uczniów, a z okien widok na zamek i piękny pagórkowaty pejzaż. Do tego wspólne życie w internacie. Gdy się czyta o grupach artystycznych, które zaistniały gdzieś w świecie, to miały one bardzo często charakter, który można by nazwać doświadczeniem życia w komunie. Kiedy ludzie tworzą bardzo bliskie relacje ze sobą, takie przyjacielskie, to jest w tym zawsze ogromny potencjał. Takim właśnie miejscem było PLSP (Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych) w Nowym Wiśniczu, na swoją miarę oczywiście.

Potem były studia – kolejny i chyba ważny etap w Twoim życiu?

WS: Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie wybrałam ze względu na film animowany. Choć brałam pod uwagę studia w Szkole Filmowej w Łodzi, to w tamtym momencie czułam, że potrzebuję w dalszym ciągu gruntownego kształcenia artystycznego. Do Szkoły Filmowej i tak trafiłam – na studia doktoranckie.

Na ASP studiowałam na Wydziale Grafiki. Mimo, że pracownie warsztatowe omijałam szerokim łukiem, to byłam zdecydowanie „skażona” grafiką. Do dziś objawia się to miłością do tekstur, ziarna i ograniczonej palety barw.

Pracownia Animacji była wtedy jeszcze w epoce analogu. W czasie pięciu lat studiów pojawiły się pierwsze komputery Amiga, ale generalnie realizowaliśmy filmy na taśmie 35mm. Mój film dyplomowy „Pomiędzy nami” powstał na czechosłowackiej kamerze Cinephone z 1926r. Nie wiem jak trafiła do pracowni, ale mogła pamiętać czasy Urbańskiego (Kazimierz Urbański – reżyser filmów animowanych, założyciel pracowni filmu animowanego na ASP Kraków). Studenci pracują na niej do dzisiaj.

„Pomiędzy nami” (2000 r.) zachwycił publiczność i krytyków. Wyróżniono go podczas 5. edycji Ogólnopolskiego Festiwalu Autorskich Filmów Animowanych, zdobył też Nagrodę Specjalną za walory artystyczne na 9. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym „Etiuda” w Krakowie. To dużo jak na początek drogi artystycznej.

Kadr z filmu "Pomiędzy nami" w reż. Wioli Sowy.
Kadr z filmu „Pomiędzy nami” w reż. Wioli Sowy.

WS: To właśnie „Pomiędzy nami” jest takim pierwszym punktem podsumowującym moje doświadczenia. Film w prosty sposób obrazuje odmienność partnerską, ujawniającą się w sytuacji tworzenia związku. Czas liceum, a szczególnie czas studiów, to był właśnie taki moment zawiązywania się związków. Gdziekolwiek się spojrzało, tworzyły się pary, rozpadały się i tworzyły nowe.

O czym opowiadasz w „Refrenach”?

WS: W „Refrenach” (2007), debiucie profesjonalnym, podejmuję temat doświadczenia macierzyństwa w samotności, a także powtarzalności losu w kolejnych pokoleniach. Można powiedzieć, że w jakiś sposób rozliczam się z rodziną. Nie jest to zbyt oryginalne, ale najwyraźniej potrzebne, skoro (teraz już to wiem) prawie każdy w taki czy inny sposób to robi. Filmowcy w filmach, artyści w sztuce, etc.

Natomiast ten film jest bardzo ważny z innego powodu – z powodu podjętych wtedy przeze mnie decyzji artystycznych. W nim widać wszystkie moje fascynacje i obsesje, które powracają w kolejnych projektach, znajdując dla siebie za każdym razem nową formę artystycznego wyrazu. W „Refrenach” ukształtował się mój język filmowy.

Jaka jest konstrukcja tego obrazu?

WS: Film składa się z wielu elementów: strony wizualnej, inscenizacyjnej i operatorskiej, muzyki i dźwięku (w tym dialogu). Zróżnicowane podejście do tych elementów decyduje o tym, jak opowiedziana jest historia. W „Refrenach” uwidoczniło się kilka fascynacji: pierwsza – dotycząca sposobu opowiadania ruchem i rytmem tego ruchu (trochę kontemplacyjnie), druga – dotycząca sposobu komponowania i kadrowania scen, trzecia – to praca z głosem w funkcji dialogu (który dialogiem w ścisłym rozumieniu tego słowa nie jest), z dźwiękiem i muzyką. Z filmu na film się to wszystko rozwija, ale nie mam na myśli stricte ewolucji, lecz raczej rodzaj eksploracji możliwości.

Klatka z filmu "Refreny" w reż. Wioli Sowy.
Klatka z filmu „Refreny” w reż. Wioli Sowy.

Który z tych etapów jest najbardziej wymagający?

WS: Paradoksalnie najdłużej trwa praca nad scenariuszem. Najpierw są to luźne zapiski na kartkach, temat, szkic historii. Coś wymyślam, potem na kolejnej kartce temu zaprzeczam i tak w kółko. Kiedy jest tego już za dużo, czytam i porządkuję przepisując do komputera. Tutaj powstaje treatment, potem scenariusz, a raczej kilka wersji scenariusza i wtedy to drukuję, tnę na paski i składam z tego nową wersję. A potem jest jeszcze wiele, wiele kolejnych wersji.

Kiedyś znalazłam w pokoju zakurzony rulon, to był mój scenariusz w fazie: selekcja wydarzeń w paskach przyklejonych do bristolu, o którym zdążyłam już zapomnieć. Zaglądam do środka, a tam totalnie przestrzenna instalacja, bo paski poprzyklejane były tylko jednym bokiem, a drugim „fruwały” w różnych kierunkach. Pomyślałam wtedy, że to najdziwniejsza forma scenariusza jaką w życiu widziałam, z wydarzeniami umieszczonymi w „tubie czasoprzestrzeni”.

Potem są eksplikacje, moodboard, pierwsze projekty i równolegle decyzje inscenizacyjne oraz dźwiękowo-muzyczne. To się jakoś tak pojawia razem, chociaż wynika z bardzo różnych inspiracji i też jest rozłożone w czasie.

Jak rozwija się Twoje myślenie o inscenizacji, układaniu poszczególnych scen?

WS: Strona wizualna jest zawsze wypadkową inspiracji konkretnym artystą bądź nurtem (Utamaro, Hashiguchi Goyõ, Will Barnet, Edward Staichen, Edward Boubat, Zofia Rydet). Natomiast najważniejszą inspiracją rozwijającą moje myślenie o inscenizacji, rytmie scen, ruchu postaci i znaczeniu pojedynczego gestu, jest teatr, a w szczególności teatr tańca (Compagnia Mossoux-Bonté. Pina Bausch, Jan Fabre, Alan Platel, Krystian Lupa). Ponieważ teatr posługuje się ruchem wykreowanym, tutaj JAK jest równie istotne, a czasem istotniejsze od CO, bo to JAK decyduje o emocjach. Dokładnie tak samo jest w filmie animowanym.

Fascynacja głosem ma swoje źródło również w emocjach, bo to właśnie ludzki głos działa na nas najbardziej emocjonalnie. Wrażliwość na rytm i barwę głosu ma swoje przełożenie na myślenie o dźwięku i muzyce. To ewoluuje w kolejnych filmach, przybierając coraz to nowe formy: od onomatopei, przez alikwoty i melizmaty po wielogłos. Podobnie instrumentarium muzyczne kieruje mnie coraz bardziej w stronę, którą mój zaprzyjaźniony dźwiękowiec określił żartobliwie mianem „muzyka plemienna”. Choć ogólna koncepcja jest inicjowana przeze mnie, to jednak decydujący wpływ na ten etap ma współpraca z kompozytorami i sound designerami. W przypadku filmu jest to szczególny rodzaj inspiracji. Podejmuję współpracę z operatorem, aktorami, kompozytorem, dźwiękowcem, a te osoby, wykraczając poza moje oczekiwania, obdarowują mnie czymś, co pojawiło się zupełnie niespodziewanie. Taki rodzaj inspiracji przez przypadek, jednak wynikający z wysokiego poziomu artystycznego tych osób.

Kiedyś wydawało mi się, że jestem raczej samotnikiem i że najlepiej będę się czuła w pracy izolującej mnie od ludzi. Nie wiedziałam, że lubię pracować w zespole. Teraz nie wyobrażam sobie, że mogłabym pracować nad filmem sama. Zmagać się w pojedynkę, to by było prawdziwe nieszczęście!

Twój debiut reżyserski „Refreny” z 2007 r. z sugestywną muzyką Leszka Możdżera przyniósł Ci bardzo dużo nagród międzynarodowych. Jakie towarzyszyły Ci wtedy emocje? Czy te nagrody dały Ci szansę na realizację nowych planów zawodowych?

WS: „Refreny” przyniosły dużo nagród, ale też, co ważniejsze, możliwości podróży. Pozwoliło mi to zobaczyć, w jakim świecie żyję, pomogło zobaczyć Polskę z dystansu. Generalnie pomogło nabrać dystansu do wielu rzeczy. Byłam wtedy w wieku 35-40 lat. To taki czas, kiedy różne sprawy się w życiu weryfikuje. Czas bardzo dynamiczny zawodowo, ale również prywatnie – emocjonalnie. Czas przyciągania i odpychania. To wtedy zaczął powstawać scenariusz „XOXO pocałunki i uściski”, choć sam film powstał kilka lat później.

„XOXO pocałunki i uściski” to sensualna opowieść erotyczna, która w mistrzowski sposób prezentuje Twoją wrażliwość twórczą, Twoje wielkie możliwości reżyserskie i warsztatowe. Akcja, obraz, muzyka dopełniają się harmonijnie tworząc przepiękny obraz filmowy. Powikłane relacje partnerskie wzmacnia ruch, taniec, ekspresja cielesna. Opowiedz nam o pracy nad tym filmem.

Kadr z filmu „XOXO pocałunki i uściski” w reż. Wioli Sowy.
Kadr z filmu „XOXO pocałunki i uściski” w reż. Wioli Sowy.

WS: Muszę tu przyznać, że bezpośredni bodziec do podjęcia tematu wcale nie wynikał z filozoficznych przemyśleń, lecz był to wynik urażonej dumy podczas pewnej kolacji… Ale zacznijmy od początku. Na zaproszenie Sayoko Kinoshita, dyrektor Festiwalu Filmów Animowanych w Hiroshimie, razem z kilkorgiem innych reżyserów (Candy Cugel – USA, Otto Adler – Szwajcaria, Nikola Jaquet – Francja i Kotaro Sato – Japonia) robiliśmy selekcję filmów do programu konkursowego. Pewnego wieczoru, przy kolacji, Sayoko pokazała nam prace swojego przyjaciela Toshio Saeki, który tworzy grafikę erotyczną (nawiązującą do Ukiyo-e). Nigdy wcześniej nie widziałam takich prac i musiałam mieć dziwną minę, bo Otto powiedział „Don’t watch it, you’re pale.” Otto jest moim bardzo dobrym przyjacielem, a jednak, żeby przykryć moje zmieszanie, odpowiedziałam mu, że jestem po prostu zmęczona męskim punktem postrzegania zmysłowości. Otto na to, że w takim razie powinnam sama zrobić film o erotyce. Najpierw się obraziłam, zmierzyłam go wzrokiem, który miał w zamyśle strzelić w niego piorunami, a po powrocie do Polski zabrałam za pisanie scenariusza.

Choć początek był zabawny, to praca nad tematem, a potem filmem, była trudna, ponieważ założenia artystyczne, które sobie postawiłam, były skomplikowane. To miał być film o nieumiejętności tworzenia bliskich więzi, o uczuciach, które wszyscy nazywamy miłością, a które z miłością nie mają nic wspólnego. O zmysłowym postrzeganiu cielesności, która sama w sobie zmysłowa nie jest. Konstrukcyjnie miał być rodzajem spektaklu, w którym widz pozostaje w roli obserwatora, nie utożsamia się z bohaterami. Łączył trzy rodzaje tańca, w których jest odmienny kierunek ekspresji: Synchro Dance – „ja dla was”, taniec towarzyski – gdzie tancerze są dla siebie nawzajem i Contact Dance, w którym, powiedzmy, „ja doświadczam”. Muzyka i dźwięk podkreślały cielesność obrazu.

Wiola Sowa i Marcinem Koszałka na planie filmowym filmu „XOXO pocałunki i uściski”. Fot. Robert Sowa. Zdjęcie pochodzi z archiwum Artystki.
Wiola Sowa i Marcin Koszałka na planie filmu „XOXO pocałunki i uściski”. Fot. Robert Sowa. Zdjęcie pochodzi z archiwum Artystki.

Jakie reakcje wywołuje „XOXO” u widzów?

WS: Uwielbiam patrzeć na reakcje widzów w kinie. „Refreny” były filmem, na który publiczność reagowała bardzo spontanicznie. Zdarzyło się nawet, że ktoś wybiegł za mną z sali kinowej, by podzielić się swoimi odczuciami. Z „XOXO” jest inaczej. Ten film wywołuje w widzach sprzeczne emocje. Jest trudny ze względu na nagość, ale przede wszystkim trudny ze względu na temat trójkąta. Każdy z nas doświadczył bycia w takim czy innym trójkącie i zawsze temu towarzyszą bardzo skomplikowane, mieszające się ze sobą uczucia. Ten film jest o doświadczeniu bardzo powszechnym, ale jest to też film o pożądaniu. To jest taki film, który potrzebuje dojrzałego widza, a ponadto własne doświadczenia bardzo rzutują na jego odbiór.

Nad czym teraz pracujesz?

WS: Właśnie rozpoczynam pracę nad nowym filmem pt. „Dwie Marie”. To projekt filmu, który nie podsumowuje jakiegoś konkretnego etapu, tak jak poprzednie filmy, ale docenia to, co jest w jakimś sensie niedoceniane – miłość męża do żony, miłość ojca do dzieci.

Głównym bohaterem będzie mężczyzna (to dla mnie nowość, do tej pory zawsze to były kobiety). To ma być film o współczesnym mężczyźnie, który ma dwóch synów, żonę, którą kocha i kolejne dziecko w drodze. Ma też motor – Harley Davidson 833. Bardzo lubię ten scenariusz, choć, gdy komuś opowiadam o czym będzie, to w pewnym momencie słuchaczowi ściska się serce. Ale w filmie tak musi być, protagonista musi cierpieć. Od strony realizacyjnej to duże wyzwanie, ponieważ film będzie realizowany w dwóch formatach: jako klasyczny film i jako kontent cinematic VR. Najbliższe dwa lata będą bardzo pracowite.

Reżyserka podczas pracy nad nowym filmem pt. "Dwie Marie".
Reżyserka podczas pracy nad nowym filmem pt. „Dwie Marie”.

Co motywuje Cię do robienia kolejnych filmów i podejmowania nowych wyzwań?

WS: To dręczące mnie pytania, dotyczące różnych zagadnień, motywują mnie do robienia filmów.

Po skończeniu filmu większość odpowiedzi zostaje znaleziona i w tym momencie przestaje mnie on interesować. Film zostaje sam, dla widza, nieświadomego moich dylematów. Tymczasem ja mam już w kieszeni nową listę pytań. Jest taka scena w filmie „Pokój z widokiem” Jamesa Ivory’ego, gdy młody Georg Emerson, opuszczając swój pokój w pensjonacie w Wenecji, wraca, by odwrócić obraz, na którego rewersie napisał swoje kredo: „?”. Ile razy oglądam ten film, tyle razy wiem, że to jest o mnie. Całe życie trwam w permanentnym stanie zapytania.

A ja jako wielbicielka Twojej twórczości trwam w permanentnym stanie oczekiwania na kolejny Twój film.

Dziękuję Wiolu za rozmowę!

 


Wywiad przeprowadzony w styczniu 2020 r.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Fotografie: Bartosz Cygan © Rzeczy Piękne
Korekta: Dorota Smoleń


Przedsięwzięcie zrealizowane ze środków pochodzących ze „Stypendium Twórczego Miasta Krakowa”

 

 

 

 

animacja film film animowany reżyser sztuka
Previous StoryHaft – mowa bez słów
Next StoryPrzyjaźń słowa i obrazu

Related Articles:

  • Rzeczy_Piekne_Ula_Palusinska_10
    Zdziwienie światem
  • Spojrzenie przez szablon.
    Rzeczy piękne są trudne

Comments: no replies

Join in: leave your comment Cancel Reply

(will not be shared)

PODCASTY

Wspracie MKiDN

Wsparcie Miasta Kraków

O projekcie

Ostatnie wpisy

  • Mistrzowie sztuki szopkarskiej – Renata i Marek Markowscy
  • Odkrywanie rzemieślniczej pasji
  • Utkane z nici i wyobraźni
  • Rzeźbiarski szach-mat
  • Tradycje rodzinne
  • Triduum Paschalne / Rozważania

Spotkania w pracowniach

© RZECZY PIĘKNE 2023
Publikowane teksty i zdjęcia są autorskie i podlegają ochronie.
W przypadku pytań prosimy o kontakt: info@rzeczypiekne.pl
  • O PROJEKCIE
  • ZESPÓŁ
  • KONTAKT
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaPolityka prywatności