Życie artystyczno-zawodowe dzieli między dwa miejsca. W Krakowie pracuje jako wykładowca malarstwa i rysunku na Wydziale Architektury i Sztuk Pięknych w Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, natomiast w Czchowie ma swój dom, pracownię i piękny ogród, który daje jej siłę i inspirację twórczą. Agata Rościecha-Kanownik zgodziła się na spotkanie z nami i pokazała nad czym teraz pracuje.
Fotoreportaż ze spotkania z Artystką >
Rzeczy Piękne: Kiedy sięgasz pamięcią daleko wstecz, jakie widzisz obrazy, które szczególnie Cię zachwyciły, a może zainspirowały?
Agata Rościecha-Kanownik: Widzę obrazy z dzieciństwa, które są dla mnie szczególnie intrygujące. To obrazy dziecięcych zabaw w bezpośrednim kontakcie z przyrodą. Pamiętam np. słońce w ogrodzie, słońce na oblodzonym stoku, dokładnie pamiętam kolor lodu, na którym się ślizgałam, kiedy byłam małą dziewczynką. Jak gdyby wszystko było skupione we fragmentach, w takiej naszej dziecięcej egzystencji. To są zapamiętane kadry z dziecięcych zabaw, budowania z liści i patyków rożnych form przestrzennych. Mieszanie w starych zardzewiałych puszkach, znalezionych gdzieś w ruderze, mikstur o przeróżnej barwie, szczególnie takiej szaroburej z elementami zielonych liści i płatków kwiatów, które dodawały naturalnego pigmentu. I to chyba dla mnie jest najważniejsze i niezapomniane.
Ogromne wrażenie w dzieciństwie wywarł na mnie obraz malowideł jaskiniowych. Później było poszukiwanie, podążanie za tym obrazem, za jego strukturą. Nie widziałam tego jako obraz płaski, ale próbowałam wejść w głąb malowidła, asymilowałam się z tą ścianą. Później poszukiwałam takich jaskiń i do dziś lubię w nich być. Lubię góry, skały, różne kolory ziemi, piasku… To jest dla mnie coś, z czym się identyfikuję, co mną wstrząsa, z czym się utożsamiam i co jest dla mnie losem, ukojeniem, energią ‒ z tego czerpię.
Co zadecydowało o wyborze Liceum Plastycznego w Nowym Wiśniczu na szkołę średnią? Przez 5 lat uczyłaś się tam malarstwa, rysunku i tkaniny artystycznej. Pamiętam Twój dyplom z tkactwa, był to misternie utkany gobelin.
AR-K: Wydaje mi się, że zawsze miałam poczucie estetyki. Zawsze czułam, co jest dla mnie wartościowe i umiałam dostrzegać walory kompozycji. Rodzice są obserwatorami dziecka i wiedzą w jakim kierunku powinno pójść. To rodzice i moja wychowawczyni ze szkoły podstawowej pomogli mi zdecydować. Bardzo lubiłam oglądać malarstwo, fascynowało mnie, ale nie było osoby, która potrafiłaby mnie zachęcić do pracy. Ja sama nie potrafiłam zmusić się, czy po prostu spróbować. Potrzebowałam szkoły, która by mnie wprowadziła w arkana sztuki.
Najbliżej było mi do tkaniny, dlatego na egzaminie do Liceum Plastycznego w Nowym Wiśniczu namalowałam kompozycję w stonowanej kolorystyce i uzyskałam z tego ćwiczenia najlepszy wynik. Pamiętam bardzo dokładnie tę pracę, do dziś jest w moich wspomnieniach. To zdecydowało, że znalazłam się na tkaninie. Kiedy uświadomiono mi mój potencjał, zrozumiałam, że to jest miejsce do którego musiałam trafić. W Wiśniczu rozwinęła się moja wrażliwość i umiejętności plastyczne, zaczęłam bardzo dużo pracować, dużo malować, a tkanina bardzo mnie otworzyła na sztukę, na rzemiosło, na estetykę.
Twój dyplom z tkaniny to…
AR-K: Dyplom to był mój wybór. Od początku wiedziałam, jaką chcę zrobić pracę, to było mieszanie technik, poszukiwanie. Zawsze starałam się szukać nowych rozwiązań. Tak też było w Liceum Plastycznym i na studiach. Nie potrafiłam zrobić tradycyjnego portretu laserunkami w klasycznym ujęciu, zawsze szukałam rozwiązań, które dawałyby zupełnie nowe refleksje, nowe możliwości, to mnie bawiło. Dlatego też nauka tkaniny na warsztatach (nauka dywanu strzyżonego, kilimu, żakardu, gobelinu) to było dla mnie ciekawe doświadczenie, które potem zaowocowało. Musiałam poznać każdy rodzaj tkaniny, umieć ją wykonać od początku do końca. To rzemiosło, właśnie w tym momencie, było dla mnie bardzo ważne.
Pomysł na dyplom był kontynuacją 4-letnich poszukiwań i zmagań z tkaniną. Był to gobelin z elementami dywanu strzyżonego i sumaka. Motywem wiodącym były drzewa i one miały różną fakturę i gęstość przycięcia dywanu.
Bez wątpienia Twoje aktualne eksperymenty malarskie mają źródło w tkaninie.
AR-K: To prawda. Gładkość, szorstkość, faktura, mieszanie technik – to są moje światy. W liceum znalazłam warunki, żeby swoją wrażliwość rozwijać, tam znalazłam swoją drogę i tam odkryłam, co chcę robić w przyszłości.
Dlatego postanowiłaś kontynuować tkaninę na ASP w Krakowie na Wydziale Malarstwa? Kto wówczas był Twoim opiekunem artystycznym?
AR-K: Zdałam na tkaninę, gdzie prowadzącym był prof. Ryszard Kwiecień i prof. Lilla Kulka. Robiłam wtedy taki eksperyment, formę przestrzenną zbudowaną z dwóch części. Jednak to pobyt w pracowni malarstwa prof. Włodzimierza Kunza zaważył na mojej dalszej drodze. Stwierdziłam, że nie mam już nic do powiedzenia w tkaninie i zaczęłam poszukiwania w samej materii malarskiej obrazu.
Po roku studiów na tkaninie przeniosłam się na malarstwo do jego pracowni. Tam już zostałam do końca studiów. Profesor był nie tylko wspaniałym pedagogiem, mistrzem malarstwa, ale też wspaniałym człowiekiem, dobrym duchem, który wchodził do pracowni i rozwiewał wszystkie twórcze wątpliwości. Dużo z nami rozmawiał, nie tylko o malarstwie, ale też o ciekawych momentach z jego życia. Miał w sobie jakiś czar i niesamowite ciepło. Był zawsze uśmiechnięty, nigdy nie pokazywał swojego bólu i cierpienia, szczególnie gdy już był chory.
Studiowałaś też w norymberskiej Akademii Sztuki Pięknych w pracowni malarstwa i sztuki obiektu u prof. Rolfa-Guntera Diensta. Ponad 20 lat temu było to z pewnością ogromne wyróżnienie, ale też bezpośrednie zetknięcie się ze sztuką Zachodu. Kiedyś świat nie był jak teraz, na wyciągnięcie ręki. Czy odkryłaś tam coś dla siebie?
AR-K: Rzeczywiście, przed dyplomem z malarstwa pojechałam na półroczne stypendium do Norymbergii. To było też dla mnie mega przeżycie artystyczne, zetknięcie się z zupełnie inną rzeczywistością, innym językiem, innym charakterem studiowania. Trafiłam do pracowni malarstwa, grafiki i sztuki obiektu, robiło się tam wszystko – instalacje i nowe media. Malowałam tam na zagruntowanych kartonach obrazy z cyklu Niewiniątka. To były sylwety, symbole, schematy, znaki zabandażowanych bielą postaci w różnych gestach i pozach, jakby w kokonach. Później ta forma przerodziła się w manekina.
Pobyt w Norymberdze dał mi możliwość kontaktu z dziełami sztuki, miałam okazję kontemplowania zabytków sztuki średniowiecznej w Niemczech, przebywania we wnętrzach katedr w Norymberdze, Monachium i Hamburgu. Zrozumiałam, że artysta musi rozszerzać swoje horyzonty, musi się rozwijać, obserwować, podróżować, zwiedzać. Poczułam, że w tej podróży wzmocniłam się, wchłonęłam całą nadwyżkę intelektualno-emocjonalnych zasobów doświadczeń i artystycznych tożsamości.
Ale pierwszą swoją podróż artystyczną po Europie odbyłam po pierwszym roku studiów, autostopem z moją najlepszą przyjaciółką. To tam było pierwsze zetknięcie się ze sztuką europejską, pierwsze dotknięcie wielkiej sztuki i surowego piękna natury. Pojechałyśmy do Stuttgartu i tam natrafiłyśmy na retrospektywną wystawę Maxa Ernsta. Fenomenalna! Ta wystawa mnie tak zachwyciła, że do dziś Max Ernst jest we mnie – jego eksperymenty i jego twórczość. I znowu byłam we właściwym miejscu i we właściwym czasie i spotykam takie inspiracje. Później była dwutygodniowa podróż ‒ tylko góry, lodowiec i bezpośredni kontakt z naturą. To wtedy po tym pierwszym roku zdecydowałam, że chcę malować.
Mam wrażenie, że Twoja sztuka skupia się wokół obiektu. Wybierasz dla siebie motywy, które potem malarsko i graficznie przetwarzasz. Manekiny, Przysłony, Pływaczki to tylko niektóre tytuły cykli, które prezentują te eksperymenty z formą, fakturą, kolorem i światłem.
AR-K: Te obiekty to przede wszystkim człowiek, to motyw postaci, który można nazwać obiektem. To jest dalej poszukiwanie takiej formy, która będzie bardzo charakterystyczna, a która będzie prosta, a też może inna niż zakodowana w naszej świadomości.
Wybierasz je i potem układasz w cykle np. Kadry samotności. Każda z tych prac jest niezwykła, ale zestawione wspólnie dają zupełnie inny efekt.
AR-K: Jestem w stanie przekazać więcej w takim cyklu niż w jednym obrazie. To pełniejszy zapis, to opowieść. Obrazy zestawione ze sobą wzajemnie się uzupełniają, a przede wszystkim podkreślają złożoność procesu tworzenia, rozwoju, nadania tożsamości, zatrzymania, zamyślenia… To kolekcja powiązań, sieć sygnałów, westchnień, zachwytów, notatek i opisów. To kompletny rezerwuar kadrów i interpretacji rzeczywistości.
Czym dla Ciebie jest obraz?
AR-K: Obraz to dla mnie miejsce niesamowitej przygody, zetknięcia się myśli, idei, koncepcji, ale również zderzenie ruchu ręki i spontanicznego gestu. Obraz to dla mnie także najpiękniejszy fresk nieskończoności i impresji wrażliwości – jeśli mogłabym tak poetycko to ująć.
Każdy obraz to jest dla mnie żywy organizm, dziecko z którym mi się bardzo trudno rozstać. Dlatego nigdy nie lubiłam sprzedawać obrazów, bo to było dla mnie emocjonalne rozstanie, z kimś bliskim, z którym miałam kontakt i relację.
Powiedziałaś kiedyś ‚Struktura – to słowo wniknęło w moją twórczość’. Dlaczego?
AR-K: To jest to przenikanie, o którym mówiłam wcześniej. Moja nadwrażliwość sprawia, że jak pod mikroskopem śledzę struktury, jak coś jest zbudowane, jak jest skonstruowane. Bardzo mnie przyciąga np. szorstkość i od razu mój wzrok stara się przeniknąć gdzieś głębiej. To jest wchodzenie w głąb tego co mnie intryguje, co jest moją inspiracją. To taki substytut, który gdzieś zauważyłam, doświadczyłam i staram się z różnych materiałów powtórzyć te emocje i dreszcze.
Wykorzystujesz w swoich pracach collage, dekalkomanię, frottage, co daje bardzo ciekawe efekty plastyczne. Widać, że lubisz te eksperymenty ze stosowaniem różnych technik…
AR-K: Chodzi mi o strukturę. Często przynoszę do domu dużo rzeczy – takich podeptanych, zardzewiałych fragmentów, kamieni, wyrzuconych rekwizytów, które gdzieś tam używam, albo po prostu obserwuję strukturę tego materiału. Spotykam tematy do swoich prac, idąc drogą. Widzę te motywy leżące na chodniku, gdzieś w rowie.
Lubię eksperymenty, dlatego szukam technik spontanicznych (collage, dekalkomania, frottage), które mają niesamowite możliwości, dają dużą ilość kontrastów: aksamitności, śliskości, matowości. To bogactwo technik wynika też z ascezy mojej palety barwnej. Kolor jest oczywiście obecny w moim malarstwie, nie boję się używać kolorów – są i turkusy, zielenie, złota, czerwienie i oranże, ale uwielbiam pracować w ograniczonej palecie barwnej. Skromna paleta powoduje, że obraz mówi innymi płaszczyznami do widza.
Przepiękne są prace z cyklu Garderoba – delikatne, monochromatyczne, czarno-białe. Połączyłaś w tych pracach wszystkie rodzaje tkanin, które kobiety na sobie noszą. Jak to zrobiłaś?
AR-K: Pewnie to też moja miłość do tkaniny, znalazłam sposób, jak pokazać tkaninę w malarski sposób.
Często w Twoich pracach pojawia się kobieta. Afirmujesz kobiecość w piękny i nienachalny sposób. Czy inspiracją jest codzienna egzystencja kobiety, jej praca?
AR-K: Nie tylko… To też jest kobieta mityczna, bogini. Ale to też jest – jak słusznie zauważyłaś – ta zwykła kobieta, która gotuje, szyje, prasuje, wychowuje dzieci. I ta kobieta pożądana, niezwykła, tajemnicza, niedostępna.
Tych akcesoriów kobiecych jest u Ciebie mnóstwo.
AR-K: Bo jestem kobietą i wydaje mi się, że ten temat jest mi bliski, potrafię też powiedzieć o swojej kobiecości, swoim bycie. Nie wiem czy w dobry sposób, ale takie są moje kobiece intuicje i emocje.
Jak długo pracujesz nad jedną pracą?
AR-K: U mnie najdłuższy jest proces konceptualny. Trochę trwa to formowanie tematu, idei i kompozycji. Jeśli mam już coś w głowie, konkretną wizję, to później sam akt twórczy trwa krótko.
Jak często czujesz potrzebę, żeby pracować twórczo?
AR-K: Nie mam potrzeby pracować codziennie, może dlatego, że mam takie a nie inne warunki i do tego mogę się dostosować. Wszystko jest uzależnione od mojej codzienności, obowiązków. Dla mnie twórczość nie polega tylko na samym akcie tworzenia, ale na zbieraniu tych materiałów, czytaniu książek, na oglądaniu filmów, na słuchaniu muzyki, porównywaniu. Ten bagaż doświadczeń i inspiracji jest dla mnie bardzo ważny. Teraz mam etap, że chłonę muzykę, czuję jej ton i wibrację. Dźwięki przenikają całą mnie i uruchamiają pokłady wzruszeń.
Jesteś wykładowcą akademickim. Czy lubisz pracę z młodzieżą?
AR-K: Bardzo lubię pracę z młodzieżą. To jest druga moja pasja, może to jest genetycznie zakodowane, bo moja mama i tata byli nauczycielami. Uwielbiam to!
Uważam, że młodzież jest bardzo zdolna. Edukujmy ją, bo być może spowoduje to, że nie będą chcieli kupować reprodukcji z Ikei, a powieszą swój obraz, albo pójdą do galerii sztuki i kupią dzieło, które ich wzruszy.
Co myślisz o współczesnej grafice komputerowej? Czy wykorzystujesz jej efekty w swoich pracach?
AR-K: Myślę, że musimy być pokorni wobec tych trendów. Przyglądam się temu zjawisku, podglądam co się dzieje. Skoro istnieje teraz takie medium, to dlaczego mamy mówić o nim negatywnie? Zawsze nowa epoka wnosi nowości. Kiedyś awangarda była buntem przeciwko akademizmowi. Teraz żyjemy w świecie, gdzie ekran komputera jest nieodłącznym elementem naszego życia. To jest cudowne narzędzie, trzeba się nim cieszyć, korzystajmy z tego.
Jak się odnosisz do współczesnych trendów, które do nas jeszcze nie dotarły, ale są już w Stanach, Australii, gdzie ludzie wracają do manualnych hobby, które dają im odskocznię od cyfrowego świata?
AR-K: Myślę, że my na razie cieszymy się cywilizacją. Natomiast wszędzie ludzie potrzebują jednak prostoty, działań, które dają im odprężenie. Fajnie jest zrobić coś unikatowego, coś własnymi rękami.
Czy wrócisz kiedyś do tkaniny i ręcznie wykonasz gobelin, dywan lub kilim? Takie manualne zdolności są już rzadkością.
AR-K: Myślę, że tak. Tego się nie zapomina. Pojawiają się już u mnie substytuty tkaniny. Mam pomysł na robienie proporców, chorągwi, płócien, które nie będą osadzone na blejtramach, tylko będą wisiały jak tkaniny. Czyli też tkanina, ale w innym wymiarze.
Gdybyś miała wymienić nazwiska trzech artystów, których twórczość szczególnie jest Ci bliska, to byliby…
AR-K: Na pewno Leonardo da Vinci – ojciec rysunku i malarstwa i teoretyk, Max Ernst przez jego otwartość na różne techniki malarskie i rysunkowe oraz Antoni Tàpies ze względu na strukturę.
Kobieta artystka, którą cenisz, to…
AR-K: No na pewno nie będzie to jedna artystka. Przede wszystkim Olga Boznańska, ponad wszystko. A dlaczego ? Bo jest bardzo malarska. Coś niezwykłego emanuje z jej prac, coś takiego, że ja tracę świadomość, nie umiem tego nazwać.
To też Janina Kraupe-Świderska – jest energia która bije z jej obrazów. No i jeszcze Magdalena Abakanowicz – to jest taka moja kompilacja malarstwa, rysunku, rzeźby i tkaniny.
Zdradź nam kilka miejsc, które Cię inspirują, do których lubisz wracać.
AR-K: Z pewnością jest to miejscowość w której się urodziłam. Ale lubię wiele miejsc w których dobrze się czuję, do których chętnie wracam. Przykładem jest Barcelona i Florencja – tam jest taki klimat i energia, które prowokują niesamowite inspiracje. Tam ogarnia mnie taka błogość, jakby to było moje miejsce na ziemi.
Zdradź nam nad czym teraz pracujesz?
AR-K: Aktualnie pracuję nad bardzo syntetycznym i czarno-białym cyklem, jeszcze nie sprecyzowałam tytułu. Czasem tytuł ujawnia się przed rozpoczęciem pracy, a czasem po. Już mam kilkanaście obrazów, które powstały.
Wiem, że latem pielęgnujesz swój ogród i że masz w nim róże. Czy to jest druga „miłość” obok sztuki?
AR-K: Tak. Rzeczywiście kwiaty są czytelne w mojej twórczości, ale chyba subtelnie. Kwiat daje mi energię koloru. Kolory natury są nieprawdopodobne, mają niesamowite znaczenie, uzupełniają się i pasują do siebie.
Gdybyś nie została artystką i nauczycielem, to byłabyś…
AR-K: Archeologiem 🙂
Dziękuję, że znalazłaś czas, żeby się z nami spotkać i opowiedzieć nam o swoich inspiracjach i twórczości.
Z niecierpliwością czekamy na Twoją nową wystawę.
Wywiad z Agatą Rościechą-Kanownik zarejestrowany w czerwcu 2017 r.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / RZECZY PIĘKNE
Zdjęcia Bartosz Cygan. Zobacz fotoreportaż >
*
Agata Rościecha-Kanownik na Facebooku >
Comments: no replies