Jak rozpoznać, że człowiek żyje pasją? Wtedy, kiedy ma światło w oczach. Wtedy, kiedy introwertyczny z natury, dzięki niej staje się towarzyski. Dorota Markowska-Bochenek ma bardzo jasne oczy oraz piękne hobby: rekonstruuje suknie z XIX wieku – szyje je dla siebie. Rozmawiając z nią, jesteśmy w pełni przekonani, że rozświetla ją spełnienie.
Zobacz fotoreportaż ze spotkania z Dorotą Markowską-Bochenek >
Rzeczy Piękne: Masz ciekawą pasję, zajmujesz się rekonstrukcją ubiorów… Czy od zawsze czułaś, że to Cię fascynuje, czy zdarzyło się nagle, przyszło jak olśnienie?
Dorota Markowska-Bochenek: Nie, to ewoluowało. Nie było tak, że stroje zawsze mnie interesowały.
A pamiętasz, czy w dzieciństwie przebierałaś się, na przykład zakładałaś buty mamy?
DM-B: No oczywiście, kto tak nie robił? (śmiech) To był standard! Ale to się wzięło z baśni: jak każda mała dziewczynka chciałam być królewną. Potem były książki historyczne, Sienkiewicz, oczywiście cały…
Sama go przeczytałaś, czy ktoś Ci czytał?
DM-B: Sama. I potem szczyciłam się tym, że byłam w czwartej czy piątej klasie podstawówki i miałam przeczytanego całego Sienkiewicza!.
Ale mowa o Trylogii?
DM-B: Nie, całość. Wszystko! Łącznie z „Listami z Ameryki” (śmiech)!
Co Cię w tych książkach tak wciągnęło?
DM-B: Właśnie to, jak się dawniej żyło.
Wypytywałaś także rodziców czy babcię, dziadka?
DM-B: Wypytywałam, dziadek bardzo dużo opowiadał o przeszłości. Nie stroje mnie ciągnęły, tylko to, jak dawniej ludzie żyli, jak mieszkali, ich sposób myślenia, obyczaje, życie codzienne. Potem szukałam wszelkiego rodzaju pamiętników, poradników, starych książek o dobrych obyczajach.
Czy dużo czasu poświęcałaś na wczytywanie się w stare historie, wspomnienia? Można powiedzieć, że to był Twój sposób na życie?
DM-B: Na wolny czas.
Książki, ale nie jakiekolwiek?
DM-B: Raczej uważnie dobierane.
A gdzie je zdobywałaś, znajdowałaś w domu czy w bibliotekach?
DM-B: Wszędzie, gdzie się da. Była jednak wyjątkowa książka, która zrobiła rewolucję w mojej świadomości. Nie pamiętam, kiedy to było, chodziłam jeszcze do szkoły, oglądałam jakiś program w telewizji, mówiono o książce Elżbiety Koweckiej „W salonie i w kuchni”. Przeszłam wtedy całe miasto, bo strasznie chciałam ją mieć. I w końcu tę książkę zdobyłam, kupiłam i tak się cieszyłam! Czytałam w kółko!
Masz ją jeszcze?
DM-B: Oczywiście, że tak! Jeszcze się nie rozsypała (śmiech).
Czy można powiedzieć, że ta książka „otworzyła Ci oczy”, sprawiła, że dziś zajmujesz się XIX wiekiem?
DM-B: Tak, ta książka jest świetna, bo opisuje życie codzienne w dziewiętnastowiecznym domu. Czytałam też o osiemnastym i siedemnastym wieku, ale dziewiętnasty jest mi najbardziej bliski.
Czy pamiętasz jeszcze inne ważne impulsy, które Cię doprowadziły do obecnej sytuacji?
DM-B: Takich ważnych chyba już nie było. To mnie najbardziej popchnęło. Później w moim życiu pojawiło się szycie – jestem po technikum odzieżowym.
Czyli umiejętności techniczne, które są potrzebne.
DM-B: Tak! Miałyśmy w szkole rysunek zawodowy, żurnalowy współczesny. I w jego ramach historię ubioru, ale tylko jej muśnięcie. Zazdrościłam dziewczynom z innej klasy, które robiły na manekinach rokokowe suknie z bibułki. Nasza pani niestety ten etap pominęła…
Jednak ziarno zostało zasiane?
DM-B: Tak, ale to były jeszcze czasy, kiedy po jakiś fajny materiał trzeba było iść do Peweksu.
I jak to rozwiązywałaś?
DM-B: To nie były klasyczne fasony historyczne, tylko jakieś elementy wplatane w ubrania współczesne. Szyłam też dla lalek, zbierałam lalki w strojach dawnych…
Naprawdę?
DM-B: Tak, naprawdę, ale to już była epoka internetu. W taki sposób poznałam jeszcze kilka dziewczyn z tymi samymi zainteresowaniami, zaczęłyśmy się spotykać i w końcu założyłyśmy grupę.
Czy ta pierwotna grupa nadal istnieje?
DM-B: Istnieje, tylko w tym momencie już w zasadzie udzielają się inne osoby, nie te, które ją zakładały, doszło bardzo dużo nowych pań, a nam założycielkom troszeczkę drogi się rozeszły…
A jak się nazywa Wasza grupa?
DM-B: Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej i Kostiumingu KRYNOLINA.
Suknia krynolinowa była hasłem wywoławczym i od tego zaczęło się Twoje odtwarzanie dawnych ubiorów?
DM-B: W zasadzie od tego się zaczęło. Moja pierwsza suknia historyczna była właśnie na krynolinie. Poszłam w niej po raz pierwszy na Bal Szkocki. Co roku w Krakowie odbywają się bale kostiumowe.
Kiedy?
DM-B: Zawsze zimą, w karnawale, Zespół tańca irlandzkiego i szkockiego Comhlan organizuje te bale. Dla mnie to najlepsza impreza w Polsce – Bal Szkocki. Każdego roku jest inne hasło przewodnie, wtedy było „Przeminęło z wiatrem”. Skoro Scarlet O’Hara, to uszyłam sobie krynolinę!
Mamy w oczach oczywiście filmową Scarlet!
DM-B: Tak, mój pierwszy strój historyczny – krynolina, byłam z niego bardzo dumna, choć teraz już nie jestem (śmiech). Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak szyć, nie miałam wiedzy technicznej, to znaczy miałam, ale współczesną. Więc ja tę krynolinę szyłam współczesnymi technikami krawieckimi, tak jak mnie uczyli w szkole, tak jak się teraz szyje, żeby wygląd był taki, jak ma być. A dopiero później dowiedziałam się, jak zaczęłam wgłębiać się w stare książki krawieckie, że niektóre rzeczy szyło się wtedy trochę inaczej niż teraz.
Na przykład?
DM-B: Na przykład inaczej szły szwy ramieniowe, nie na szczycie ramion, tylko były przesunięte na tył. Współczesny rękaw jest prosty, zwężany lekko, a wcześniej był w kształcie łuku, na łokieć – zupełnie inny wykrój niż dzisiaj. Odmienny był sposób marszczenia sukienek, maciupeńkie zakładeczki, jedna na drugą, i to się zupełnie inaczej szyło, igiełką trzeba było zebrać te drobniutkie fałdki, a potem do tego naszywało się tasiemkę na pasek. I to zupełnie inaczej układało się wtedy w talii, bardziej odstawało.
Dowiadywałaś się tego z książek, czy miałaś możliwość przeanalizowania autentycznych ubiorów?
DM-B: Nie, tylko z książek.
To świetnie, że udało Ci się znaleźć dawne podręczniki szycia.
DM-B: Ale to dopiero w fazie internetu, można je ściągnąć w pdf z amerykańskich bibliotek.
XIX wiek skupił Twoją uwagę bardziej niż inne epoki, w fasonach sukien tego czasu pojawiło się wiele fantastycznych pomysłów. Czy właśnie to Cię tak pociągnęło, bo jest dużo wyzwań?
DM-B: Niekoniecznie. Zanim zaczęłam szyć, zajmowałam się haftem i koronkarstwem, to mnie najbardziej interesowało.
A kiedy się nauczyłaś haftować i robić koronki?
DM-B: Moja mama haftowała. Szydełkowania nauczyła mnie jej przyjaciółka, miałam wtedy 7 lat.
Lubiłaś to?
DM-B: Bardzo. Bardzo mnie to wciągnęło. Na drutach uczyła mnie ciocia, a potem już sama zaczęłam szukać książek i zgłębiać inne techniki, właśnie koronkarskie: klocki, czółenko. Czytałaś „Pamiętnik Wacławy” Orzeszkowej? To jedna z moich ulubionych książek. Wacława ma dwie ciotki i jedna z nich robiła frywolitki. Bardzo mnie intrygowało, co to jest???
Sama nazwa Cię zaciekawiła.
DM-B: Tak, frywolitka, to tak fajnie brzmi. No ale skąd się dowiedzieć, nie było jeszcze wtedy internetu. Cały czas gdzieś w głowie mi to siedziało, co to jest ta frywolitka? Musiałam jednak bardzo długo czekać, dopiero pod koniec lat 90-tych zaczęły wychodzić w Polsce przedruki niemieckich gazet z robótkami. W „Annie”, jednej z tych gazetek, było zdjęcie serwetki frywolitkowej, wiedziałam już jak to wygląda, ale nie miałam pojęcia, jak do tego podejść. W 2003 roku poszłam na Cepeliadę i zobaczyłam, że jedna pani ma na stoisku frywolitki.
Pani Eugenia Wieczorek?
DM-B: Tak! Podeszłam do niej i zapytałam, czy mogłaby mnie tego nauczyć. I tak się stało, nauczyła mnie.
To była nauka u prawdziwej Mistrzyni! Samemu trudno rozgryźć tę technikę, frywolitkę musi ktoś pokazać.
DM-B: Tak, pani Eugenia jest niesamowitą, ciepłą kobietą i lubi dzielić się wiedzą.
A jak było w przypadku koronki klockowej, bo to też musi ktoś pokazać.
DM-B: Pamiętam z dzieciństwa bajkę „O Klaruni koronczarce i o zimowych wróżkach”. Ona robiła koronki na klockach, myślałam wtedy – na jakich klockach? Takich do układania?… I to też mi w głowie siedziało bardzo długo i długo szukałam informacji, próbowałam sama uczyć się z „Anny”. Potem zapisałam się na kurs.
A do kogo chodziłaś?
DM-B: Do Moniki Dąbrowy, do tej pory się przyjaźnimy.
Tak, Monika ma dużą wiedzę na ten temat. Do jakich jeszcze umiejętności przymierzasz się, jakie chciałabyś zdobyć, żeby realizować swoje zamierzenia?
DM-B: Nie, już nie mam czasu, żadnych nowych technik. Teraz chcę pogłębiać to, co umiem, żeby wejść na wyższy poziom wtajemniczenia. Trzeba patrzeć realnie, doba ma tylko 24 godziny.
Patrząc już z punktu Twojego obecnego doświadczenia, czy zdarzają się jeszcze takie sytuacje, które sprawiają Ci techniczny problem, głowisz się nad czymś, jak to rozwiązać tak, żeby było zgodne ze sztuką?
DM-B: Przy każdej sukni się zastanawiam.
Każda suknia to nowe wyzwanie?
DM-B: Uszyłam dużo podobnych sukienek, mniej więcej znam już dany fason, ale zawsze chce się zrobić coś innego. Najciekawsze są rozwiązania techniczne w górach sukienek z przełomu XIX i XX wieku, bo szyto je tak, żeby nie było widać zapinania, tu zakładeczka, tam jedno na drugie zachodzi, jak układanka…
Czyli na suknię można patrzeć tak ogólnie, ale i szczegółowo.
DM-B: Dla krawcowej zawsze ważniejsza jest ta lewa strona, jak to jest zrobione.
Jak to jest zrobione, bo od tego zależy całość?
DM-B: Nie tylko całość. Od lewej strony rozpoznajesz całą historię sukni i kobiet, które ją nosiły. Widać, że na przykład suknia była zwężana lub poszerzana, tutaj wstawiono jakiś klinik, tu zabrakło materiału, przecież wtedy tkaniny były wąskie, nie takie jak teraz na 1,40 cm szerokości, tutaj była robiona z kawałków, a tu znów jakaś wstawka. To jest właśnie niesamowite, jak sobie ludzie wcześniej radzili…
Można więc czerpać wielką przyjemność z odkrywania tych dawnych ubiorów.
DM-B: Właśnie, są to suknie z duszą, ktoś kiedyś je nosił. Niedawno oglądałam historię pewnej sukni ślubnej z XIX wieku, która była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Wszystkie kobiety w rodzinie po kolei brały w niej ślub. Oczywiście suknia była przerabiana na każdą z nich, trzeba było np. zwęzić, potem moda była inna, więc coś tam się odpruło, coś się doszyło, ale cały czas to była jedna i ta sama suknia. I to jest właśnie niezwykłe…
Tak, bo zawsze za jakimś przedmiotem, również za ubiorem, jest człowiek, jego działanie.
DM-B: Ale i moda się zmieniała, panie nie były rozrzutne, często nie stać ich było na nowe stroje, więc suknie były przerabiane. Kobieta nie mogła pójść na bal w takiej samej sukni w następnym sezonie, ale mogła mieć jakby suknię bazową, zmieniała więc tylko całe garnierowanie, czyli wszystkie wstążki, kwiatki, koronki – i – suknia była już zupełnie inna.
O właśnie, a jak Ty postępujesz?
DM-B: A tak samo! (śmiech)
Czyli można powiedzieć, że jesteś wierna historii. Żyjące dawniej osoby pokazały Ci, jak można suknię odświeżyć, uaktualnić.
DM-B: Panie miały swoje ekonomiczne sposoby, na przykład były suknie na krynolinie z dwoma stanikami do jednej spódnicy: balowym i dziennym. Najwięcej materiału szło na spódnicę, a na stanik mało i w takiej sytuacji kobieta mogła tę spódnicę wykorzystać i do sukni balowej i dziennej.
Zastanawiam się, jak przygotowujesz się do tych rekonstrukcji, jak zbierasz informację o dawnym ubiorze: czytając o danym okresie, oglądając ryciny? Na co zwracasz uwagę?
DM-B: Na szczegóły.
Kiedy przystępujesz do pracy nad suknią, czy na początku rozrysowujesz ją na papierze?
DM-B: Nie, mam w głowie, bo koncepcja czasem potrafi zmienić się w trakcie szycia i stwierdzę, że jednak zrobię inaczej.
Sama suknia coś podpowiada, tak?
DM-B: U mnie cały czas w trakcie szycia ta suknia ewoluuje. Zaczynając szyć niby wiem, co chcę osiągnąć, ale jak kończę, okazuje się, że uszyłam zupełnie coś innego.
Czy starasz się być bardzo precyzyjna w odtwarzaniu ubioru, na przykład na podstawie jakiegoś portretu, czy raczej interpretujesz, dodajesz coś od siebie, co sprawia, że suknia staje się wyjątkowa?
DM-B: Zawsze muszę coś wykombinować. W każdej historycznej sukni podoba mi się coś innego i po prostu jak szyję, to robię taki misz masz. Niby tylko kolor zmienię, ale już to jest coś innego.
Który etap w tworzeniu sukni jest najtrudniejszy?
DM-B: Chyba zrobienie dobrego wykroju, bo jak już jest skrojony i się szyje, to leci. Dlatego robię wykrój próbny, z innego materiału, na przykład ze starych prześcieradeł, żeby go sprawdzić, skorygować. Jak już wiem, że wszystko dobrze leży, to dopiero wtedy kroję materiał docelowy. Jeśli jakiś fason robię po raz pierwszy, to zawsze zaczynam „na brudno”.
Ten etap poprzedzający jest istotny?
DM-B: Jeśli go zlekceważę, pominę, bo nie chce mi się, to potem zaliczam prucie…
A które fasony z XIX wieku najbardziej Ci się podobają: krynolina, empire?
DM-B: Najbardziej lubię natural form, bardzo krótki okres między pierwszą a drugą turniurą, kiedy te „kuperki” zniknęły, no i empire dlatego, że najwięcej organizuje się imprez w tym stylu. Fasony sukien z tego okresu są piękne i uszyłam ich dużo, ale nie podobają mi się fryzury empirowe. Najbardziej twarzowe dla mnie wydają mi się uczesania do turniury i natural form, ale takich sukni mam najmniej, no bo nie ma imprez na to datowanie.
A kto Cię czesze na takie imprezy, czy sama jesteś w stanie ułożyć sobie fryzurę?
DM-B: To zależy. Jeśli jadę gdzieś sama, to muszę sobie radzić, nie mam wyjścia, ale robienie fryzur to jest moja pięta Achillesa. Wolę szyć, niż się czesać.
Czy w swoim zespole akcesoriów masz ozdobne grzebienie do fryzur?
DM-B: Nie mam, bo grzebienie w moje włosy nie wchodzą.
A szpilki do kapeluszy?
DM-B: Szpilki tak, mam ich sporo.Lubię je, są praktyczne, kapelusz musi się na czymś trzymać. Tylko oczywiście do tego musi być odpowiednia fryzura, upięta do góry, wtedy szpilka przechodzi przez kapelusz, przez tę fryzurę i z drugiej strony wychodzi. Można wtedy machać głową na wszystkie strony, a bez kapelusza przecież nie można wyjść.
Czy sama wykonujesz swoje kapelusze?
DM-B: Jeżeli mi się uda coś adaptować, jakąś gotową formę, to jestem w połowie drogi, ale jeżeli nie, to trzeba zacząć od początku. Zawsze robię kapelusz do danej sukienki, musi pasować.
Wyobrażam sobie, że jak zakładasz różne kapelusze, to też jesteś za każdym razem inna Ty.
DM-B: I też inaczej chodzi się w kapeluszu.
A torebki, rękawiczki, czy buty…?
DM-B: Butów nie szyję! (śmiech) Czasem znajduję w sklepie na przykład płaskie buciki z czubkami i sznureczkami, są idealne na empire. Jeśli chodzi o kozaki, takie bardziej wiktoriańskie, to zamawiam już na miarę.
Przymierzałaś się może do samodzielnego wykonania rękawiczek?
DM-B: Zrobiłam sama takie krótkie szydełkowe na belle époque, natomiast na bale empirowe zakładam dłuższe, szyte z tkaniny, wtedy koronkowych nie było. Można je kupić w sklepach z sukniami ślubnymi, tylko trzeba uważać żeby nie błyszczały i szukać matowych.
Dobrze, czyli jesteśmy już ubrane, a torebki? Sama?
DM-B: Tak, ale nie wszystkie, czasem można kupić coś fajnego. Do każdego stroju trzeba je mieć, a najłatwiej zrobić torebki empirowe, bo noszono wtedy takie małe, szyje się je z tej samej tkaniny co sukienkę, żeby pasowały.
A dla Ciebie takim ubiorem, który jest najbardziej kobiecy, czy elementem ubioru, który jest najbardziej kobiecy, ma najwięcej wdzięku, co będzie?
DM-B: Całość.
Mówiłaś, że inaczej się człowiek porusza w kapeluszu… Jak powinno się myśleć o tych dawnych ubiorach, uważasz, że były trudne do noszenia, czy rzeczywiście sprawiały problem kobietom?
DM-B: Gdyby sprawiały im problem, to by tego nie nosiły!
Mówi się, że trzeba cierpieć dla urody, można zadać temu kłam? Niekoniecznie jest to prawda?
DM-B: Tylko co to jest to cierpienie? Jeżeli kobieta była od dziecka przyzwyczajona do gorsetu, to nawet nie zdawała sobie sprawy, że może chodzić bez niego.
Rekonstruujesz również bieliznę – halki i gorsety.Czy ją także zakładasz pod szyte przez siebie suknie?
DM-B: Tak, bo bielizna nadaje kształt, bez niej suknia nie wygląda dobrze, od razu widać po sylwetce, która dziewczyna ma na sobie gorset, a która współczesny biustonosz – suknia zupełnie inaczej się układa.
Co odkryłaś zakładając taką suknię na przygotowaną, odpowiednią bieliznę?
DM-B: Wszystko mi się podoba. Widać korelację między bielizną a suknią, na przykład: pod spódnicę z trenem musi być halka także z trenem, bo jak masz halkę bez trenu, to spódnica się nie ułoży tak, jak powinna. Z trenem inaczej wygląda i zachowuje się w ruchu.
Czyli myśląc o tej zewnętrznej warstwie, trzeba pamiętać o rusztowaniu.
DM-B: Tak. O tym, na czym się wszystko trzyma. Bielizna jest najważniejsza.
Wydaje mi się, że to, czym Ty się zajmujesz – rekonstruowanie dawnych ubiorów – to też jest wehikuł czasu.
DM-B: Jest.
Cały czas takie podróżowanie w przeszłość towarzyszy Ci w życiu?
DM-B: Towarzyszy. W zasadzie zaczęło się to od podróżowania po różnych muzeach, dworkach, zwiedzania wnętrz. Oczywiście w Oblęgorku, dworku Sienkiewicza, też byłam (śmiech).
Ważna jest dla Ciebie estetyka minionych czasów?
DM-B: Tak. Każdy przedmiot niby użytkowy, ale był piękny, nie było takiego minimalizmu jak teraz.
Bardzo mi się podoba w sztuce użytkowej to, że ona właśnie łączy sens rzeczy z estetyką.
DM-B: I dbałością o wykonanie.
Właśnie. I to przez to wzmaga się szacunek dla umiejętności człowieka.
DM-B: I aż przykro, że w tym momencie już mało kto umiałby coś takiego powtórzyć.
W ilu imprezach rekonstruktorskich jesteś w stanie uczestniczyć w ciągu roku?
DM-B: Dużo tego jest. W poprzednim roku dużo podróżowałam, w tym trochę mniej; chcę odpocząć, ale niby nie mam planów, a kalendarz zapełniony już do listopada (śmiech)!
Powiedz, czy mimo zmęczenia sprawia Ci to przyjemność?
DM-B: Ogromną, ja wtedy odpoczywam, mimo tego, że czasem szyję suknię na ostatnią chwilę, noc przed imprezą. Ale potem tak ten wehikuł czasu działa! Przebywam z ludźmi, którzy mają taką samą pasję, a na co dzień się nie widzimy, bo każdy mieszka w innej części Polski. To są naprawdę bardzo głębokie przyjaźnie.
Czy należysz jeszcze do jakiegoś innego stowarzyszenia rekonstruktorskiego?
DM-B: Należę do Chorągwi Rycerskiej Księstwa Siewierskiego, kojarzącej się ze średniowieczem, ale powstała w jej ramach sekcja „Moda i mundur”, w której prezentujemy też inne epoki. Na przykład przedstawiliśmy pokaz mody dziewiętnastowiecznej, przekrój od empiru do 1910 roku, jak się zmieniała, szczególnie dekada po dekadzie widać, jak to wszystko ewoluowało, jak przesuwała się linia talii, jak spódnice zaczęły rozszerzać się, a później zwężać, to jest najfajniejsze.
Czy wywołujecie zainteresowanie widzów?
DM-B: Tak! Zawsze padają takie same pytania od publiczności: A czy pani nie jest w tym za gorąco? Czy pani ma gorset? Ile taka suknia waży? (śmiech)
Czy w czasie tego typu pokazów towarzyszą Ci także wzruszenia?
DM-B: Bardzo często, bo ludzie tęsknią, szczególnie osoby starsze. Pewnego razu po pokazie, na którym miałam na sobie rękawiczki robione na szydełku, podwieziono do mnie panią na wózku inwalidzkim i ona zaczęła opowiadać, że kiedy była młoda nie wychodziła z domu bez rękawiczek. Wróciły jej wspomnienia z młodości…
A jakie jeszcze sytuacje wywołują w Tobie podekscytowanie, wow!? Wyobrażam sobie, że może jakiś wykrój?
DM-B: Tak! Jak dostanę starą gazetę z wykrojem, to jest to niesamowite! Najstarszą jaką mam to z 1906 roku!
Jaka jest Twoja suknia marzeń?
DM-B: Odchodzę teraz od takiego szycia „jest impreza, trzeba jechać, musimy się obszyć”, nie, już mi to nie pasuje. Chcę szyć tylko to, co mi się podoba. I mam suknię marzeń, białą empirkę haftowaną à la Mathilde. Powolutku do niej wracam i haftuję.
A ulubiona tkanina?
DM-B: Kocham aksamit! Aksamit jest ciekawy, ale strasznie dużo go schodzi, bo wszystkie elementy ubioru muszą być krojone zgodnie z kierunkiem włosa.
Tak, aksamit ułożony po skosie, układa się w przepiękne, miękkie fałdy.
DM-B: I zawsze mam w szafce kilka kawałków na zapas.
Czego Ci życzyć? Żeby pasja trwała, nie nużyła…
DM-B: Dużo czasu! I wyjazdów! W zeszłym roku miałam swoją podróż życia, z Dywizją Księstwa Warszawskiego odbyliśmy rejs po Morzu Śródziemnym śladami Napoleona. Popłynęliśmy Pogorią i kiedy zacumowaliśmy na Elbie, wszyscy wyszliśmy w zrekonstruowanych strojach i zwiedzaliśmy wyspę. To było niesamowite wzruszenie, dla mnie jeszcze podwójne, bo żeby dopłynąć na Elbę, trzeba było przepłynąć koło wyspy Monte Christo, a „Hrabia Monte Christo” to jedna z moich ulubionych książek.
To życzę Ci, żeby były marzenia i ciągle nowe wyzwania. Ważne jest to, żeby mieć coś swojego w życiu, związanego relacjami z innymi osobami. Można sobie wyobrazić, że tak wygląda szczęście.
DM-B: Tak, poczucie współprzynależenia do jakieś grupy ludzi.
Masz rację, można być introwertycznym i mieć taki swój margines, pilnować go, a jednocześnie wiedzieć, że jednak do kogoś się należy.
DM-B: Ja jestem skrajnym introwertykiem! Nie lubię podróżować, jestem domatorką, a jednak jeżdżę, szczególnie z Dywizją, bo lubię z nimi jeździć, zawsze tak ciepło mnie witają. Mówi się „nieważne gdzie – ważne z kim”!
Jeśli człowiek jest spełniony, doceniony, akceptowany i ma poczucie bezpieczeństwa, to procentuje to w jego wyglądzie, chce mu się żyć, zajmować czymś kreatywnym…
Z wielkim podziwem dla Twojej pasji i radości z życia dziękujemy za spotkanie!
Wywiad z Dorotą Markowską-Bochenek zarejestrowany w lipcu 2019 r. w Krakowie.
Rozmawiała: Agnieszka Kwiatkowska / RZECZY PIĘKNE
Fotografie: Bartosz Cygan © Rzeczy Piękne
Comments: no replies