Zapraszamy na magiczną podróż do świata pasji i rękodzieła, w którym poznamy Danutę Urbanik – artystkę ludową z wieloletnim doświadczeniem oraz zamiłowaniem do haftowania 🪡Pani Danuta swoją przygodę z tworzeniem gorsetów zaczęła już jako dziecko. To przerodziło się w pomaganie babci przy wyszywaniu, aby następnie opanować haftowanie do perfekcji! Odznaczona i uhonorowana jako “Zasłużony dla Kultury Polskiej”, aktualnie nadal podtrzymuje tradycję, tworząc wraz z córką Katarzyną przepiękne gorsety.
Rzeczy Piękne: Dzień dobry Pani Danuto. Jesteśmy w Glichowie, małej miejscowości nieopodal Wiśniowej (woj. małopolskie). Czy to są Pani rodzinne strony?
Danuta Urbanik: Pochodzę z Lipnika, czyli z sąsiedniej wioski. Wyszłam za mąż w 1984 roku mając 18 lat, no i „wżeniłam” się tu w gospodarkę mojego męża.
Kto nauczył Panią haftowania?
Moja babcia Joanna Irzyk, która urodziła się w 1910 roku. Była krawcową i hafciarką. Pamiętam z dzieciństwa, jak często siedziała na kocyku na trawie, na jakiejś górce, w słoneczku i wyszywała gorsety. Przyglądałam się, jak ona to robi.
A jej mama, czyli Pani prababcia, też wyszywała?
Tego nie pamiętam…
Ale pamiętam, jak któregoś razu powiedziałam do babci Joanny: „Ja ci wyszyję tego kwiatuszka”, a ona na to: „Dziecko, nie rusz tego, bo to trudne”. No ale ja cały czas podglądałam, jak babcia wyszywa i pewnego razu wzięłam sobie tego kaletka – czyli tę część dolną gorsetu – i po kryjomu wyszyłam kwiatka, tak gdzieś na boku. Potem schowałam, żeby babcia nie widziała, ale w końcu przyniosłam pokazać…
A ile Pani wtedy miała lat?
Miałam wtedy cztery albo pięć lat…
Co powiedziała babcia na pierwszego kwiatka, wyszytego własnoręcznie przez jej wnuczkę?
Babcia mnie pochwaliła, że bardzo ładnie.
A wyszywała go Pani muliną czy kordonkiem?
Muliną. My nigdy nie wyszywałyśmy kordonkiem ani lancetą. Po wojnie głównie wyszywano lancetą, ale myśmy tego nie robiły.
Od tego czasu, jak babcia mnie pochwaliła, to wraz z moją mamą zaczęły mi dawać kolejne prace, słyszałam: „Dziecko zrób to, dziecko zrób tamto”.
I co to było? Chusteczki, elementy gorsetu?
Były to bluzki, spódnice, obrusy i serwety. Takie to były lata. Urodziłam się w 1966 roku, początek lat 70-tych to były wciąż trudne czasy na wsi, ludzie nie mieli pieniędzy. Dopiero w 1975 roku rozpoczęły się uwłaszczenia i dzięki temu ludzie na wsi zaczęli dostawać renty rolnicze – jakieś dodatkowe pieniądze za to, że całe życie pracowali na roli. Wtedy mało kto jeździł do pracy i trudno było cokolwiek dorobić…
A kobiety dorabiały sobie, szyjąc stroje ludowe?
Mało kto dorabiał, jeśli ktoś umiał albo miał zawód, to tak. W sumie na terenie gminy tylko parę osób.
A Pani mama?
Moja mama była rolniczką i pomimo wielu obowiązków jakie miała, cały czas pomagała babci w wyszywaniu gorsetów. W 1975 roku zdobyła pierwsze miejsce w Polsce za ludowy gorset! Nagle odezwały się do niej muzea, domy kultury itd. i przyszło dużo zamówień na kolejne egzemplarze. A tu trzeba było obrobić gospodarkę, bo były takie czasy, że naprawdę trzeba było ciężko pracować na roli. Zresztą, z tego żyło się na wsi.
Babcia Joanna nauczyła wyszywać Pani mamę Anielę. A Pani nauczyła się haftowania bardziej od babci czy od mamy?
Myślę, że bardziej od babci.
No właśnie!
Od dziecka miałam duży dar obserwacji i dużą cierpliwość. Uwielbiałam ją podpatrywać.
A potem, jak Pani dorastała i była młodą, nastoletnią dziewczyną, to co Pani chciała robić?
Zawsze dobrze się uczyłam, więc poszłam do Liceum Ekonomicznego, ale w końcu zmieniłam szkołę na krawiecką. No i właściwie całe życie szyję.
Czyli z zawodu jest Pani krawcową?
Tak. Choć szkoła krawiecka w sumie niewiele mi dała. Doświadczenie przyszło z czasem, z latami praktyki.
Czy pamięta Pani moment, kiedy postanowiła Pani poświęcić się rękodziełu ludowemu na 100% i robić to na zamówienie?
DU: Trudno wskazać ten moment, bo robiłam to od zawsze. Kiedy chodziłam do szkoły podstawowej, mama i babcia cały czas miały dużo zamówień i ja im we wszystkim pomagałam, wyszywałam, kończyłam najważniejsze kwiatki. Nawet nie pamiętam, ile wyszyłam tych gorsetów i gdzie to poszło… Dawniej stroje ludowe były wysyłane za granicę, np. do Ameryki na prezenty.
Będąc w szkole podstawowej, co jakiś czas, co parę lat wykonywałam samodzielnie całą pracę przy gorsetach, które też były wysyłane na konkursy. Nie mam żadnych zdjęć moich prac, jedynie dyplomy, nagrody, wyróżnienia i zaproszenia oraz foldery z tego okresu.
Jakie wzory Pani wtedy haftowała? Czy to były tradycyjne motywy ludowe, czy wymyślała sobie Pani swoje wzory?
DU: Zawsze ściśle trzymałam się wzorów ludowych. Od dziecka byłam takim zbieraczem wzorów kwiatowych rysowanych przez moją babcię w latach 70. Zachowały się na starych, szarych papierach, ewentualnie na bibułkach. Bardzo dobrze znam te tradycyjne wzory. Kiedy je powielam, odbijam, przenoszę na gorsety, to robię to dokładnie z zachowaniem tradycji.
Nie kusi Panią, żeby wprowadzić jakieś inne wzory, np. w tak modnym teraz stylu folk?
DU: Nie lubię takich nowoczesności: powiększania, zmniejszania, przekształcania itp., chociaż… czasem zdarza się, że biorę pod uwagę czyjeś życzenie.
Kiedy zrobiła Pani swój pierwszy gorset w całości, od początku do końca?
DU: W czwartej klasie szkoły podstawowej, kiedy miałam 10 lat. Ten wzór wyrysowałam sobie sama. Gorset został sprzedany. A ten czerwony, który państwo widzieli, to jest mój drugi, taki sam, zrobiony w całości w 1985 roku.
Moja mama jeździła na różne konkursy i zdobywała nagrody. Dzięki tym nagrodom odzywały się kolejne domy kultury, zamawiały prace. Mama miała bardzo dużo zamówień. Robiłyśmy gorsety do spółdzielni Millenium w Krakowie, a w tych czasach trudno było kupić aksamit, koraliki i cekiny.
I jak sobie radziłyście?
DU: Ta spółdzielnia przyszła nam z pomocą, w tym sensie, że mama kupowała u nich materiały: aksamit, koraliki i cekiny. Potem zawoziła im nasze gorsety.
Mama jako twórca ludowy została przyjęta do Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie i miała legitymację ludową. Proszę mi wierzyć, że nie było ją łatwo dostać, decydowała o tym Ogólnopolska Komisja, zbierająca się raz w roku, która ma swoje kryteria oceny.
Od czego Pani zaczyna pracę nad gorsetem i ile to mniej więcej trwa?
DU: Najpierw ważna informacja. Właściwie każda parafia w Małopolsce miała inne wzory kwiatowe, trochę zbliżone do siebie. Są wzory bogatsze, do których zalicza się m.in. Gorset Wiśniowski – wyszyty nićmi, koralikami a jego tło jest gęsto zdobione cekinami. Ale są też gorsety mniej bogate, np. wyszyte samymi cekinami, taśmami, jak np. Gorset Krakowski, Sukiennicki.
Jeśli robię gorset na konkretne zamówienie, to najpierw muszę zmierzyć daną osobę, potem na materiale odrysować formę. Oczywiście mam różne formy, więc odrysowuję na aksamicie kredą krawiecką, dodaję lub ujmuję centymetrów. Później, po wycięciu materiału, muszę całość sfastrygować. Aksamit jest materiałem wymagającym, po prostu „chodzi” w tę czy w tamtą stronę, ma włosie, więc wszystko musi być fastrygowane z płótnem lnianym. Często używam też bawełnianej surówki. Następnie zszywam to wszystko, później odwracam na wywrotkę. Prasuję i wtedy, jak już jest uszyty, to robię przymiarkę i dopasowuję boki, które zaszywam osobno.
Co jest trudniejsze: haftowanie czy wyszywanie cekinami?
DU: Wyszywanie nićmi, czyli haftowanie haftem pełnym płaskim, jest łatwiejsze. Wyszywanie koralikami wymaga precyzji. Haftowanie daje mi większą satysfakcję, bo można się tymi kolorami bawić, zmieniać je. Do któregoś momentu było tak, że razem z babcią i mamą ustalałyśmy kolory, a później sama je dobierałam. Czasami mama mnie skrytykowała: „A czemuś ten kwiatek tak wyszyła?”. Do dziś tak mam, że jak kończę pracę, to wydaje mi się, że drugi raz by się zrobiło jeszcze troszkę inaczej…
Ale trzymam się wzorów krakowskich. Gdzieś musi być ten wkład taki osobisty, bo to by nie cieszyło człowieka…
Gdybym chciała zamówić u Pani gorset, to ile muszę na niego poczekać?
DU: To zależy, który by Pani zamówiła. Na przykład Gorset Wiśniowski, gdzie jest ten kwiatek zwany „Orłem Wiśniowskim”, to tak szczerze mówiąc, to się wykonuje minimum miesiąc, pracując po 8-10 godzin dziennie.
Czy nadal wiele kobiet zajmuje się tutaj lokalnie hafciarstwem?
DU: W sumie mało kobiet, dlatego, że to nie jest takie opłacalne oraz dlatego, że mało kto kupi tak drogą rzecz jak gorset. Znam kilka Pań, które do dzisiaj haftują gorsety dla swoich wnuczek lub sąsiadek.
A dużo ma Pani w związku z tym pracy?
DU: Cały czas praca jest. Jak weszliśmy do Unii Europejskiej, to polski strój ludowy jakby trochę odżył i dzięki temu jest więcej zamówień. Zainteresowanie jest cały czas, moja córka Katarzyna ma firmę, więc jej również pomagam przy gorsetach.
Lubię rzeczywiście te tradycyjne zamówienia w takim sensie, że tego czasu nie przelicza się na godziny, ale efekt człowieka cieszy
Jak przekonała Pani córkę Katarzynę, żeby kontynuowała tę tradycję rodzinną?
DU: To było naturalne. Tak jak moja babcia podstawiała haftowanie mojej mamie i potem mnie, to samo robię teraz ja. Kasia bardziej woli wyszywać cekinami i koralikami, bo to się robi szybciej.
Czy w tym regionie młodzież interesuje się tradycją ludową?
DU: Był czas, że w Domu Kultury w Wiśniowej co roku prowadziliśmy warsztaty i powiem szczerze, że nawet dzieci takie z przedszkola, czy z pierwszej lub drugiej klasy przychodziły i coś zrobiły. Na koniec warsztatów zawsze była wystawa prac uczestników.
Jest pani prezesem Stowarzyszenia Twórców Ludowych – oddział krakowski. Jakie to nakłada na Panią obowiązki? Jak to wygląda w praktyce?
DU: Oddział krakowski jest jednym z 25 oddziałów w Polsce i obejmuje nasze regiony Małopolski, w tym wiśniowski, Wieliczkę, Bochnię aż po Wadowice. Zrzesza około 60 twórców ludowych: hafciarki, koronczarki, rzeźbiarzy, autorów szopek i innych rękodzielników. Organizujemy kiermasze, wystawy, warsztaty. To wszystko praca społeczna. Pandemia troszkę nas zniechęciła do tego wszystkiego, raz że zatrzymała w domach, a dwa – zniechęciła do pracy społecznej… Ale powoli wszystko wraca do normy. Tylko, mam wrażenie, że wszyscy gdzieś bardzo pędzą, nie mają czasu…
Pani Danuto, o czym Pani myśli podczas pracy rękodzielniczej? Czy Pani ma wtedy czas dla siebie, żeby pomyśleć, podumać?
DU: Jak pracuję, to lubię słuchać radia. Nie da się przy tym oglądać telewizji. Ważne jest skupienie i precyzja. Oczywiście można sobie planować różne rzeczy w głowie, bo to samo się wyszywa…
A czy nie tęskni Pani za ludźmi? Może wolałaby Pani pracować w gronie kobiet hafciarek? Na przykład w Muzeum Etnograficznym w Krakowie panie koronczarki i hafciarki spotykają się raz w tygodniu i wspólnie haftują lub wyszywają.
DU: Do haftu trzeba wyciszenia, żeby się nie pomylić. Mam koleżanki, której same rysują wzory i to wszystko wymaga liczenia. Ja od małego byłam przyzwyczajona, że siedziałyśmy we dwie, trzy i każda po cichu haftowała. To idzie z przekazywania tej tradycji, która wynika z takiej naturalności, z przyzwyczajenia, że w domu tak zawsze było.
Proszę powiedzieć, jakie cechy są potrzebne do tego, żeby takie rękodzieło uprawiać? Co trzeba mieć w charakterze, żeby to robić dobrze?
DU: Przede wszystkim cierpliwość. Nie wolno się zniechęcać, że pierwszy płatek nie wyjdzie prosto, bo to przyjdzie z czasem, z miesiącami, z latami praktyki. Myślę, że tylko cierpliwość i dokładność, bo haftowanie to nie jest to nic trudnego, to tylko wbijanie igły. No i ważne, żeby mieć dobre, zdrowe oczy.
A czy podejmuje się Pani prac rekonstrukcyjnych? Czyli, że na przykład ktoś ma stary gorset i przychodzi i mówi: „Proszę mi go odnowić, proszę mi go tak zrobić, żeby nie było widać, że on jest stary”.
DU: No i tutaj pada z mojej strony pytanie: czy on ma wyglądać jak nowy, czy raczej jak stary? Tylko żeby umiejętnie to zrobić, to powinnam najpierw uzupełnić braki koralików lub nici i zreperować np. rozprucia czy ubytki. Później – według życzenia klienta – albo zmieniam wszystkie starsze, zniszczone cekiny na nowe i wówczas wygląda jak wyszyty niedawno, lub staram się uzupełnić brakujące cekiny bardzo zbliżonymi do ich wyglądu starszymi cekinami, które posiadam. Wówczas ta praca wygląda jak sprzed lat, bez żadnych ubytków.
Pani Danusiu a gdzie Panią możemy spotkać w te wakacje? Czy Pani przyjedzie na jakieś targi, czy Pani będzie gdzieś w pobliżu w Krakowie, Wiśniowej, czy szykuje się jakaś impreza ludowa?
DU: Zawsze jesteśmy zapraszani przez Dom Kultury na dożynki, tutaj w gminie Wiśniowej. Ale również z moją córką Katarzyną, z naszym pracami na pewno pokażemy się na rynku w Krakowie, targi zaczynają się od 3 sierpnia i będziemy na nich jak co roku od 20 lat.
Pani Danusiu, czego można Pani życzyć?
DU: Życzyłabym sobie i innym rękodzielnikom, żeby ich praca była doceniana.
A wszystkim życzę zdrowia i aby czas nam upływał wolniej i spokojniej…
Dziękuję za piękną rozmowę oraz serdeczną gościnę w Pani domu w Glichowie!
Wywiad zrealizowany na zlecenie Fundacji Burza Mózgów w ramach projektu „Kierpce, wianki, obwarzanki”.
Rozmowę przeprowadzono w czerwcu 2024 r.
Autorka rozmowy: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Fotografie: Bartosz Cygan
Korekta tekstu: Dorota Smoleń
Comments: no replies