Łukasz Maziarz to młody projektant, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, który jest pomysłodawcą, założycielem i właścicielem marki Hilarius. Produkuje drewniane oprawy okularowe, które własnoręcznie wykonuje, używając do tego samodzielnie skonstruowanych maszyn. Jest finalistą konkursu „Make me!” Design Łódź Festiwal 2015. Spotykamy się z nim w Chorzelowie (woj. podkarpackie) – jego rodzinnej miejscowości, do której niedawno powrócił i gdzie otworzył swoją pracownię.
Fotoreportaż ze spotkania z Łukaszem Maziarzem >
RZECZY PIĘKNE: Sięgnijmy do źródła – skąd u Ciebie miłość do drewna i zainteresowanie rzemiosłem artystycznym? Mówisz, że już jako dziecko podświadomie dążyłeś do tego, żeby zostać stolarzem. Masz rodzinne tradycje w tym zawodzie?
Łukasz Maziarz: Zgadza się, duża część mojej rodziny trudni się stolarstwem: mój śp. dziadek, wujkowie, kuzyni, a od kilku lat także mój tata, tak więc dorastałem otoczony przez fachowców.
Kiedy byłem jeszcze w gimnazjum, często wkradałem się do warsztatu mojego kuzyna mieszczącego się wtedy w budynku obok mojej aktualnej pracowni. Wszystko po to, by móc skorzystać z maszyn podczas realizacji swoich projektów. Nie było to łatwe zadanie. Musiałem się idealnie zgrać z jego harmonogramem, żeby mnie nie przyłapał. Stawką była moja wolność. Gdyby się wydało, że używałem tych niebezpiecznych maszyn, groziłby mi dożywotni szlaban.
Można powiedzieć, że miłość do stolarstwa wyssałeś z mlekiem matki.
ŁM: Myślę że tak, w końcu ze strony mojej mamy jest najwięcej stolarzy, chociaż ta przewaga powoli się wyrównuje. Jak już wspomniałem, mój tata, pomimo, że jest na emeryturze, od kilku lat, razem z moim kuzynem tworzy całkiem nieźle prosperującą firmę stolarską.
Podkreślasz, że Hilarius to twój powrót do korzeni, hołd dla wieloletnich tradycji stolarskich, wśród których dorastałeś.
ŁM: Jako dziecko najbardziej lubiłem bawić się zabawkami wykonanymi przez moich wujków. W całości z drewna bukowego, były bardzo zgrabnie zaprojektowane, o uproszczonych formach, posiadały wiele rozwiązań, inspirujących młody umysł dziecka. Fascynowało mnie, że drewniany traktor nie jest jednym, zwartym klockiem drewna imitującym zabawkę, który równie dobrze mógłby pełnić funkcję podpórki do książek. Kółka się kręciły, drzwiczki otwierały, a przyczepa, jak w prawdziwym świecie, podążała za traktorem zamontowana na ruchomym przegubie. Kiedy dorastasz w takich warunkach, nietrudno o inspiracje.
Mniej więcej w tamtym okresie, wychodząc naprzeciw swojej wyobraźni, zacząłem budować własne zabawki. I tak na przykład z zapałek, wykałaczek i patyczków po lodach powstała miniaturowa wioska z czasów wojny w Wietnamie uzupełniająca metalowy arsenał wojskowych jeepów, czołgów, ciężarówek i plastikowych żołnierzyków.
Oczywiście zdarzały się też bardziej ryzykowne projekty. Jednym z nich była pierwsza próba rzeźbienia w drewnie, dłutem stolarskim, z pniaczkiem ułożonym na kolanach, która szybko zakończyła się krwawym fiaskiem z dłutem w udzie i z dziurą w ulubionych spodniach. Tak więc człowiek uczy się na błędach już od małego.
Jak widać, dziecięce pasje przetrwały w Tobie do dziś. Kiedy podjąłeś decyzję o rozwijaniu swoich zamiłowań manualnych? Jak wyglądała Twoja droga do wykonywania zawodu projektant?
ŁM: Po tych dziecięcych zabawach z drewnem były też kółka plastyczne w Gminnym Ośrodku Kultury w Chorzelowie. Tam, pewnego dnia, zobaczyłem wystawę miejscowego rzeźbiarza, którego nazwiska już nie pamiętam. Były to niewielkich rozmiarów rzeźby z korzenia topoli, głównie twarze, nieco abstrakcyjne w formie. Taka typowa ludowa twórczość. Wtedy poczułem natchnienie, które doprowadziło do prób ze wspomnianym pniaczkiem i dziurą w spodniach.
Pod koniec nauki w gimnazjum, zastanawiałem się co dalej. Znajoma rodziców wspomniała o Liceum Plastycznym w Tarnowie. Nie miałem wtedy pojęcia, że takie licea istnieją. Koncept Liceum Plastycznego był wówczas dla mnie nie mniej fikcyjny od szkoły magii z Harrego Pottera. Jednak od razu stwierdziłem, że muszę tam iść. Wybrałem kierunek meblarstwo artystyczne, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Odnalazłem się tam jak nigdzie wcześniej, odkrywając rzemiosło w najczystszej postaci. W pracowni spędzałem każdą wolną chwilę, poznając tajniki dawnego meblarstwa i doskonaląc swoje umiejętności z zakresu wykonywania tradycyjnych połączeń stolarskich, snycerki, intarsji i wielu innych. Radziłem sobie na tyle dobrze, że po latach dostałem ofertę pracy w tym liceum jako nauczyciel meblarstwa, którą jednak odrzuciłem z uwagi na chęć rozwijania marzenia jakim był i jest Hilarius.
Po liceum rodzice nalegali, żebym zdawał na Akademię Sztuk Pięknych, ale nie czułem się wtedy jeszcze gotowy, poza tym chciałem zająć się już wyłącznie realizacją swoich projektów meblarskich i wykonywaniem kopii mebli dawnych. Postanowiłem jednak, że wcześniej wybiorę się do dwuletniego Policealnego Zawodowego Studium Plastycznego w Tarnowie, na kierunek renowacja mebli i wyrobów snycerskich. Tam znacząco pogłębiłem swoją wiedzę z zakresu technik obróbki drewna. W mojej własnej ocenie, przez te dwa lata bardzo dojrzałem twórczo, dlatego postanowiłem złożyć papiery na Wydział Form Przemysłowych Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, który wydawał się idealny, biorąc pod uwagę moje nabyte do tej pory umiejętności, smykałkę do rozwiązywania problemów projektowych i zamiłowanie do konstruowania maszyn na własny użytek.
Chcesz powiedzieć, że sam wykonujesz te maszyny, które stoją w pracowni?
ŁM: Niektóre tak, a niektóre tylko przerabiam tak, aby spełniały moje oczekiwania. Oczywiście część maszyn mojej konstrukcji ma na rynku swoje markowe odpowiedniki, jednak są zazwyczaj bardzo drogie, dlatego często robię ich własne wariacje. Zdarza się też, że wymyślam i projektuję maszynę od podstaw, wyłącznie na potrzeby produkcji moich okularów. Nawiasem mówiąc, konstruowanie maszyn to moja druga pasja, i czasem żałuję, że nie obrałem tej drogi.
Dlaczego wybrałeś dla firmy nazwę Hilarius? Porównanie do angielskiego przymiotnika hilarious oznaczającego wesoły, zabawny, komiczny – nasuwa się samo.
ŁM: Nie chciałem, żeby była to oczywista nazwa, zawierająca w sobie słowo wood lub jakiekolwiek nawiązanie do drewna. Wymyśliłem zatem, że fajnie by było gdyby w jakiś sposób odnieść się do pana Hilarego z wiersza Juliana Tuwima, jako że jest to marka polska i w ten sposób powinna być kojarzona. Pan Hilary był jednak zbyt oczywisty, a poza tym znalazłem w Internecie kilka istniejących salonów optycznych o tej samej nazwie, a nie chciałem zniknąć pośród nich w wynikach wyszukiwania, ani też być w jakikolwiek sposób z nimi kojarzony. Chwilę to trwało, aż w końcu koleżanka z roku, z którą akurat wtedy dzieliłem mieszkanie, wpadła na pomysł nazwy Hilarius, która od razu skradła moje serce swoim retro steampunkowym brzmieniem. Byłem oczywiście świadom podobieństw do angielskiego słowa hilarious, i że odróżnia je zaledwie tylko jedna litera, i że prawdopodobnie będą przypadki, kiedy nazwa będzie mylona. Trochę się tego obawiałem, ale postanowiłem się tym nie przejmować. Uznałem, że jest to polska nazwa i jako polska nazwa powinna być czytana. Nawet jeśli ktoś się pokusi o przetłumaczenie (oczywiście błędnej pisowni) to i tak wynik nie będzie w żaden sposób obraźliwy czy wulgarny, więc jest to nieduże ryzyko, a z czasem za sprawą mojej propagandy cały świat pozna wiersz Tuwima w angielskim przekładzie i nikt już wtedy nie będzie miał wątpliwości 🙂
Dwa lata temu ukończyłeś wzornictwo na Wydziale Form Przemysłowych Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a dyplom przygotowałeś pod opieką profesor Czesławy Frejlich.
ŁM: Udało mi się ukończyć świetny kierunek, na który dostałem się za pierwszym razem. Rozkochałem się w tym wydziale już od pierwszego zadania o nazwie Kulkowiec. Założeniami projektu było skonstruować urządzenie, które będzie przenosiło kulkę (z myszki komputerowej starego typu) z punktu A do punktu B, z minimum 5-krotną zmianą toru ruchu kulki. Zabronione było używanie jakiejkolwiek elektroniki (silniczków, baterii, itp.), działanie miało być oparte wyłącznie na prawach fizyki. Urządzenie miało się mieścić na planie 50×50 cm, bez ograniczenia wysokości.
Kulka w mojej maszynie zmieniała tor 25 razy. Tak się „zajawiłem”, że robiłem mechanizm za mechanizmem. Wszystko wykonałem z tektury, drewna i kilku łożysk.
Tytuł Twojego dyplomu to „Projekt okularów i opracowanie wizerunku własnej marki”. Dlaczego wybrałeś taki temat? Czy wybór koncepcji dla pracy licencjackiej narzucił się niejako sam?
ŁM: Wybór tematu do pracy licencjackiej był decyzją naturalną, ponieważ już od dawna przymierzałem się do tego tematu.
Powodów było kilka. Głównym było spostrzeżenie, że dostępne wtedy na rynku drewniane oprawki, w mojej ocenie były brzydkie, toporne, mało wyrafinowane, często źle zrobione i łamliwe. A najgorsze, że wszystkie wyglądały dokładnie tak samo, tak jakby każdy kolejny wytwórca bez zastanowienia kopiował poprzedniego. Stwierdziłem, że musi być sposób, żeby zrobić je lepiej, ładniej, żeby były trwalsze i miały lepszy design.
Realizację zacząłem na wakacjach przed ostatnim rokiem, dyplomowym. Wtedy zrobiłem robocze prototypy, skupiając się w nich wyłącznie na przetestowaniu technologii. Na pierwszych zajęciach po przerwie wakacyjnej, powiedziałem pani prof. Czesławie Frejlich o swoim pomyśle na pracę dyplomową, prezentując jednocześnie przykłady. Na początku była dosyć sceptyczna, stwierdzając, że to nie jest stricte ergonomiczny temat, ale że jeśli podejdę do niego całościowo, opracowując też wizerunek marki, to nie powinno być przeciwwskazań.
Pani Czesława bardzo mnie wspierała przez cały proces powstawania projektu i wspiera do dziś, za co jestem jej dozgonnie wdzięczny.
Stworzyłeś przy okazji autorską technologię kształtowania drewna, która pozwala na osiągnięcie filigranowych kształtów przy zachowaniu bardzo dużej wytrzymałości konstrukcyjnej. Jak długo opracowywałeś tę trudną technologię?
ŁM: Trudne pytanie. Myślę, że pierwsze pomysły pojawiły się już ponad 6 lat temu.
Stworzenie wizerunku własnej marki to niemałe wyzwanie dla tak młodego człowieka, wówczas jeszcze studenta. Czy miałeś wsparcie w tej kwestii u specjalistów w tym temacie? Myślę tu o pracownikach Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
ŁM: Miałem. Mój projekt dotyczył głównie oprawek, technologii, ale też marki i oprawy promocyjno-marketingowej, musiałem więc zaprojektować też stronę internetową. W tej kwestii ogromnym wsparciem okazał się adiunkt dr Kamil Kamysz z katedry 2D, który posiadał bardzo rozległą wiedzą z zakresu budowy stron www. Polecał mi kreatory, pokazywał możliwości, sugerował rozwiązania jak zrobić fajną stronę tanim kosztem, ale przede wszystkim otworzył mi oczy na wiele kwestii istotnych z punktu widzenia osób odwiedzających stronę. Było to duże wyzwanie, pomimo, że był to projekt tylko kilku widoków graficznych stron, dlatego ostatecznie, już po obronie, zleciłem wykonanie strony internetowej firmie zewnętrznej.
W czasie pracy dostawałem też porady i sugestie od innych wykładowców, dotyczące strategii marketingowych, kreatywnego podejścia do klienta i prowadzenia firmy. Czasem była to po prostu zwykła rozmowa o moich oczekiwaniach. Miałem wrażenie, że połowa uczelni żyła wtedy tym projektem.
Pani prof. Frejlich skontaktowała mnie też wtedy z prof. dr hab. Jerzym Hausnerem, profesorem nauk ekonomicznych wykładającym na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, którego miałem przyjemność poznać osobiście i który przedstawił mi koncept Firmy Idei – bardzo inspirujące spojrzenie na prowadzenie biznesu nowej generacji. Koncept, według którego staram się prowadzić też swoją firmę.
Spotkanie to zapoczątkowało moją współpracę ze studentką UEK Izabelą Kraus, która w tym samym czasie pisała pracę magisterską na temat marki Hilarius.
Moim zdaniem stworzyłeś coś więcej oprócz marki, myślę tu o pojęciu szerszym czyli brandingu. Jak to teraz oceniasz z perspektywy już prawie trzech lat?
ŁM: No tak. Dziękuję za komplement. Budując świadomość marki, od początku działałem całkowicie instynktownie. Miałem w głowie wizję, którą starałem się skrupulatnie realizować. Problemy pojawiły się dopiero, kiedy postanowiłem skorzystać z usług „profesjonalnego” studia projektowego, któremu zleciłem wykonanie strony internetowej, a które – jak się okazało później – miało zupełnie odmienny od mojego, pomysł na wizerunek mojej marki. Trwało to długo, kosztowało mnie wiele nerwów i spowodowało bardzo dużo nieprzyjemnych sytuacji, ale w końcu wywalczyłem coś, co dało się zaakceptować.
Twoje oprawki mają bardzo wyważone proporcje, są eleganckie i – co ważne – trwałe. Ręczne wykonanie tak pięknego produktu musi zajmować dużo czasu. Wiem, że to trudne do określenia, ale spróbuj oszacować ile mniej więcej czasu poświęcasz na realizację jednej oprawki.
ŁM: Na początku proces produkcji jednej oprawki w całości zajmował dwa tygodnie. Teraz cały czas przyspieszam. Sam proces formowania drewna, w zależności od warunków zewnętrznych czyli temperatury i wilgotności powietrza, w tym momencie trwa do tygodnia. Natomiast jestem w trakcie budowania kolejnej maszyny, która – jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli – skróci czas formowania z jednego tygodnia do jednego dnia. Wtedy będę mógł myśleć realnie o produkcji.
Początkowo większość czynności związanych z realizacją oprawek sprowadzała się do jednej maszyny i niezliczonej ilości narzędzi ręcznych. Z czasem zaplecze maszynowe znacznie się rozrosło. A wszystko to w niewielkiej pracowni obok mojego pokoju w Krakowie. Był to mistrzowski przykład organizacji przestrzeni. Na powierzchni zaledwie 2x3m udało mi się sprytnie pomieścić cały warsztat stolarski.
Jesteś projektantem, konstruktorem i managerem w jednej osobie. To jest niezwykłe, że panujesz nad tym całym procesem w całości, nie jesteś od nikogo uzależniony.
ŁM: Taki był plan. Jak to mówią: jeżeli chcesz aby coś było zrobione dobrze, zrób to sam.
Jakie gatunki drewna wykorzystujesz do wyprodukowania oprawek?
ŁM: Wszystkie, które da się giąć – buk, klon, orzech, dąb, czarny dąb bagienny. To ostatnie to drewno kopalne, które przeleżało tysiące lat w bagnach lub w wodzie bogatej w żelazo, które wchodząc w reakcje z drewnem, stopniowo nadawało mu coraz ciemniejszy odcień. Im ciemniejszy odcień tym starsze drewno. Używam też wielu innych gatunków, np. amarantu – drewna naturalnie fioletowego.
Skąd je pozyskujesz?
ŁM: Wszystkie kupuję w hurtowni, od certyfikowanych dostawców.
Kiedy projektujesz modele oprawek, to ważniejsze są dla Ciebie aktualne trendy w modzie czy personalizacja, dostosowanie ich do indywidualnych potrzeb przyszłego użytkownika, np. urody, kształtu twarzy i nosa, wymiarów antropometrycznych?
ŁM: Myślę całościowo o wszystkim, czyli i o twarzach, i o modzie. Robiąc projekty oprawek, zaczynam od szkiców i symulacji na twarzach np. celebrytów. Mam wtedy możliwość dopasowania kształtów oprawek do różnych kształtów twarzy. Wstępnie zaprojektowane, wektorowe kształty wycinam ze sklejki i przeprowadzam testy na ludziach – znajomych i rodzinie. Sprawdzam wtedy rozmiary, odległości, dopasowanie do twarzy i wiele innych czynników stanowiących o dobrym projekcie. Potem przychodzi kolej na wprowadzenie poprawek. Wykonywanie takich testów jest nieodzownym etapem projektowania.
Czy projektujesz oprawki na zamówienie do kształtu twarzy?
ŁM: Tak, ale jest to o wiele wyższy koszt, ponieważ wiąże się to z przygotowaniem szeregu matryc, szablonów i kopyt, niezbędnych do wykonania nowego modelu.
Jesteś bardzo zajęty pracą projektową i codzienną, rzemieślniczą – w swojej pracowni. Jak radzisz sobie z promocją własnej marki Hilarius? Czy masz kogoś do pomocy, kto zajmuje się na co dzień opisywaniem produktów we wszelakich kanałach komunikacyjnych, w tym w mediach społecznościowych?
ŁM: Wszystko robię sam. Niestety często odbija się to na promocji, ale tak właśnie jest. Muszę też jednocześnie zajmować się wysyłką oprawek, księgowością, odpisywaniem na maile, kupowaniem materiałów itd. Trochę tego jest, ale przynajmniej się nie nudzę.
Masz jakieś marzenie dotyczące rozwoju Hilariusa?
ŁM: Oczywiście, takim moim górnolotnym marzeniem jest mieć markowe salony Hilariusa rozlokowane na całym świecie. Jednak na początek wystarczyłoby kilku pracowników przy produkcji, którzy utrzymywaliby jakość oprawek.
Liczy się dla Ciebie jakość?
ŁM: Tak, jest ona głównym wyznacznikiem mojej marki.
Kto lub co jest dla Ciebie inspiracją?
ŁM: Inspirację czerpię głównie z Pinteresta, jest tam bardzo wiele przykładów współczesnego kształtowania powierzchni, detali, designu, mody, mebli i wnętrz – wszystko co pobudza wyobraźnię. I oczywiście niesamowite maszyny. Duży wpływ na moje projekty mają też ludzkie twarze, które ostatecznie stanowią o finalnym wyglądzie oprawki.
Wywiad z projektantem zarejestrowany we wrześniu 2017 r. w Chorzelowie.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / RZECZY PIĘKNE
Zdjęcia: Bartosz Cygan / dla portalu RZECZY PIĘKNE. Zobacz fotoreportaż >>
*
Strona marki HILARIUS
Comments: no replies