en
site logo
  • O PROJEKCIE
  • TWÓRCY I ICH PASJE
  • FOTOREPORTAŻE
  • PODCASTY
  • INSPIRACJE
  • KONTAKT
Homepage > Twórcy i ich pasje > Na styku tradycji i współczesności
3 sierpnia 2025

Na styku tradycji i współczesności

_MG_1994

Zdzisław Słonina – wybitny twórca ludowy z Bogdanówki – od ponad 40 lat tworzy rzeźby i obrazy na szkle, koncentrując się głównie na tematyce sakralnej i ludowej. Jest członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych, a przez wiele lat pełnił funkcję dyrektora Gminnego Ośrodka Kultury w Świątnikach Górnych. Laureat licznych nagród, a jego prace znajdują się w muzeach zarówno w Polsce, jak i za granicą. W rozmowie opowiada o swojej artystycznej drodze, pasji tworzenia oraz przemyśleniach dotyczących malarstwa i rzeźby, podkreślając przy tym wagę pielęgnowania lokalnej tożsamości.

Panie Zdzisławie, wychował się Pan w Bogdanówce – miejscowości o silnych tradycjach ludowych. To zapewne tam zrodziło się zainteresowanie kulturą wsi i rzeźbą. Czy pamięta Pan, kto był Pana pierwszym nauczycielem?

Zdzisław Słonina: Jako dziecko z zaciekawieniem obserwowałem mojego sąsiada, Józefa Słoninę, który mieszkał po drugiej stronie – na wzgórzu naprzeciwko naszego domu. Często razem z braćmi i kuzynem zaglądaliśmy do niego, by zobaczyć, co tym razem wyciągnie spod łóżka. Miał tam stare, podróżne walizki pełne rzeźb – prawdziwe skarby dla dziecięcej wyobraźni. Później dowiedziałem się, że woził je na różne kiermasze i tam sprzedawał. To były moje pierwsze spotkania ze sztuką ludową – fascynujące i inspirujące.

Czy był on artystą ludowym?

ZS: Tak, był rzeźbiarzem, a przy tym znakomitym gawędziarzem – mimo wady wymowy. W naszej wsi regularnie organizowano przedstawienia, przynajmniej dwa razy w roku. On niemal zawsze grał główne role. Był aktorem z prawdziwego zdarzenia – charyzmatycznym i pełnym pasji.

Podpatrywał Pan sąsiada, ale czy to właśnie on był Pana pierwszym nauczycielem?

ZS: Trudno jednoznacznie powiedzieć, kto był moim pierwszym nauczycielem. W dziecku rodzi się po prostu taki zamysł, pragnienie – żeby kiedyś spróbować, na przykład rzeźbić tak jak pan Józef. Mój tata był stolarzem, ładnie rysował, a do tego robił nam różne zabawki – koniki na biegunach, wózki… A trzeba pamiętać, że w domu było nas sześcioro dzieci.

Później poznałem Stanisława Trybałę – był ode mnie starszy o pięć lat. W szkole podstawowej robił gazetki ścienne, które wystawiane były na korytarzach. Rysował ołówkiem, czasem malował – i to zrobiło na mnie duże wrażenie. Zacząłem się wtedy zastanawiać, czy ja też potrafiłbym coś takiego zrobić. Spróbowałem rysować – i, powiem szczerze, koń wychodził mi całkiem nieźle! Choć dzisiaj już bym tego nie narysował – jeśli się nie ćwiczy, nie rozwija, to umiejętności po prostu zanikają.

Zetknąłem się też z Józefem Wroną – rzeźbiarzem i kościelnym w Tokarni. Byłem i nadal pozostaję pod wpływem jego twórczości.

A czy pomagał Pan tacie w warsztacie stolarskim?

ZS: Nie, byłem wtedy za mały, żeby naprawdę pomagać. A później tata przestał zajmować się stolarstwem i zajął się czymś innym.

Czy pamięta Pan moment, w którym po raz pierwszy spróbował Pan coś wyrzeźbić? A może zachowała się Pana pierwsza rzeźba?

ZS: Tak, pamiętam. Na początku było dużo podpatrywania i zapamiętywania – to nie było jeszcze rzeźbienie, raczej chłonięcie wszystkiego, co widziałem. Dopiero w latach 70. zacząłem próbować samodzielnie. Miało to miejsce w internacie Technikum Elektrycznego w Dobczycach, w 1973 roku.

Sam moment rozpoczęcia… No właśnie, może Pani widziała – tu stoi moja pierwsza praca. Datuję ją na 1973 rok. To rzeczywiście była moja pierwsza rzeźba, ale już wtedy nie przypominała typowo ludowych przedstawień. To było coś bardziej wyimaginowanego, eksperymentalnego. Razem z kolegą nazywaliśmy te nasze próby „rzeźbami kubistycznymi”. Chodziło głównie o ćwiczenie ręki, naukę pracy nożem.

Nie mieliśmy wtedy żadnych profesjonalnych materiałów ani narzędzi – używaliśmy zwykłego kozika. Samo wykonanie tej rzeźby zajęło kilka tygodni, bo wszystko trzeba było żmudnie wycinać, krok po kroku, tym prostym narzędziem.

Pierwsza rzeźba wykonana przez pana Zdzisława Słoninę w 1973 r.

A co powstało po tej pierwszej rzeźbie?

ZS: Zrobiłem kilka podobnych – tamta była pierwsza, ale kolejne utrzymane były w podobnym stylu. Jedna z nich trafiła później do katalogu wydanego z okazji 45-lecia mojej pracy twórczej.

Jedną z ważniejszych wczesnych prac była rzeźba przedstawiająca chłopską parę. To była jedna z pierwszych, która trafiła na wystawę w Myślenicach. Miała bardzo syntetyczną formę, ale właśnie ta prostota okazała się jej siłą – dobrze „zagrała” w tej wersji. A później… trafiła do mojego brata.

Kolejną rzeźbą był grajek – również bejcowany, mniej więcej 60 centymetrów wysokości.

Współczesne rzeźby pana Zdzisława przedstawiające Chrystusa Frasobliwego.

Czyli początki Pana pracy twórczej jako rzeźbiarza sięgają lat 70.?

ZS: Tak, choć te pierwsze prace powstawały już po ukończeniu szkoły, czyli około 1975–1976 roku. Właśnie wtedy (1977 r.) kilka moich rzeźb trafiło na wystawę w Myślenicach, zorganizowaną z okazji 15-lecia tamtejszego Domu Kultury. Moje prace na wystawę zawiózł artysta rzeźbiarz Stanisław Trybała. To była moja pierwsza wystawa – i od razu otrzymałem dyplom za III nagrodę. Dla mnie ten dokument to symboliczny początek mojej drogi artystycznej. Od tego momentu z dumą mogę mówić, że zajmuję się rzeźbą.

Wspominał Pan też o fascynacji twórczością rzeźbiarza ludowego Jędrzeja Wowro, uznawanego dziś za jedną z ikon polskiej sztuki naiwnej. Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z jego pracami i jaki wpływ wywarły one na Pana twórczość?

Jędrzej Wowro przy pracy nad świecznikiem przedstawiającym kapelę anielską. Na dole z lewej widoczny fragment rzeźby Chrystus Frasobliwy. Fotografia archiwalna © Wikimedia Commons.

ZS: To było w latach 80. Wcześniej w ogóle nie wiedziałem o istnieniu takiego artysty. Najpierw natrafiłem na książkę Emila Zegadłowicza Powsinogi beskidzkie, a potem na publikację Edwarda Kozikowskiego, który współpracował z Jędrzejem Wowrą. Później sięgnąłem też po opracowanie Tadeusza Seweryna, etnografa i muzealnika.

Zafascynowały mnie jego rzeźby – rozbudowane kompozycje pełne drobnych figurek: aniołków, ptaszków, postaci. Były bardzo bogate, pełne życia. Ten styl mocno na mnie wpłynął – przez pewien czas sam tworzyłem wielofiguralne sceny, kapliczki z aniołkami czy ptaszkami. Przetwarzałem to, co zobaczyłem u Wowro, przez własną wrażliwość i estetykę. Był to dla mnie ważny etap – fragment mojej drogi artystycznej.

Rzeźba Zdzisława Słoniny przedstawiająca św. Józefa z Jezusem.

Ale to wciąż jest proces. Nie mogę powiedzieć, że osiągnąłem jakąś ostateczną formę wyrazu. Z każdym rokiem widzę, że się rozwijam – zmienia się moje podejście do dekoracji, rzeźby, malarstwa. To ciągły ruch, ewolucja.

Wystarczy porównać moje prace sprzed kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. Na pierwszy rzut oka zmiany mogą wydawać się niewielkie, ale z perspektywy czasu są wyraźne. To trochę jak z dzieckiem, które rośnie – domownicy widzą je codziennie i mogą nie zauważać różnicy, ale przecież ono cały czas się zmienia. Tak samo jest z twórczością – rozwija się stopniowo, często niepostrzeżenie, ale nieustannie.

Pana twórczość przez wiele lat związana była głównie z rzeźbą, ale od 2013 roku zaczął Pan malować obrazy na szkle. Co skłoniło Pana do zmiany medium i formy artystycznej wypowiedzi?

ZS: Niezbadane są wyroki boskie 🙂 Czasem nieszczęście okazuje się początkiem czegoś nowego.

W 2010 roku przeszedłem poważny udar, który z dnia na dzień odebrał mi możliwość pracy twórczej. Musiałem przejść na rentę, a kilka lat później – na emeryturę. To była bardzo trudna zmiana, bo przez całe życie byłem w ciągłym ruchu – aktywny zawodowo i zaangażowany w różne działania.

Przez 16 lat pracowałem jako elektryk, a następnie zatrudniłem się w referacie kultury w urzędzie gminy, który z czasem przekształcił się w Gminny Ośrodek Kultury, a dziś funkcjonuje jako Centrum Kultury. Przez 20 lat pełniłem funkcję dyrektora tego ośrodka.

Te lata pracy dały mi możliwość poznania wielu interesujących osób – nie tylko artystów, ale także przedstawicieli środowisk samorządowych, politycznych oraz kościelnych.

Po chorobie trudno było mi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Rzeźbienie okazało się zbyt wymagające fizycznie. Wtedy z pomocą przyszła moja znajoma, Ania Bogucka – malarka na szkle. To właśnie ona namówiła mnie, żebym spróbował swoich sił w tej technice. Namalowałem pierwszy obraz – Chrystusa Frasobliwego – i pokazałem jej do oceny. Spojrzała i z uśmiechem powiedziała: „Szczerze mówiąc, myślałam, że będzie gorzej”. 🙂

Pierwszy obraz na szkle z wyobrażeniem Chrystusa Frasobliwego z 2013 r., namalowany przez Zdzisława Słoninę.

Zastanawiam się, czy kiedy zaczął Pan malować na szkle, rzeźba zeszła wtedy na drugi plan?

ZS: W tamtym czasie starałem się zrozumieć, na czym w ogóle polega malarstwo na szkle. Pojechałem na piękną wystawę do Galerii Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej. Kierował nią wtedy Zbigniew Micherdziński. Pamiętam, jak spojrzał na mnie i powiedział: „Ty się nie zachwycaj, tylko sam zacznij malować” i potraktowałem tę radę bardzo serio.

A czym różnią się dla Pana te dwie techniki?

ZS: To dwa zupełnie różne światy. Rzeźba jest trójwymiarowa, przestrzenna – działa w 3D. Malarstwo na szkle natomiast to forma płaska, dwuwymiarowa.

Moim zdaniem, szczególnie na początku, malowanie na szkle jest trudniejsze. Wszystko robi się „na odwrót” – jakby człowiek musiał nauczyć się używać lewej ręki zamiast prawej. Trzeba mieć dobrze rozwiniętą wyobraźnię i cały czas kontrolować, co się robi, żeby przez przypadek czegoś nie zepsuć.

Technika malarstwa na szkle różni się całkowicie od malarstwa olejnego. Pan Zdzisław maluje wyłącznie przy świetle dziennym.

Próbował Pan malować również na płótnie?

ZS: Tak, próbowałem. To było ciekawe doświadczenie, ale szybko poczułem, że to jednak nie moja droga – głównie dlatego, że malowałem wtedy kopie, a nie własne prace.

Żeby tworzyć coś autorskiego na płótnie, trzeba mieć solidne przygotowanie – szkołę plastyczną, studia, jakieś wykształcenie kierunkowe. Wtedy łatwiej się odnaleźć i zaistnieć w tym świecie.
Oczywiście są też malarze naiwni, ludowi – malują na deskach, na płytach pilśniowych – i robią to pięknie, bez formalnego wykształcenia.

Kiedy już spróbowałem malarstwa na szkle i zrobiłem ten pierwszy krok, to poszedłem dalej: nakupiłem książek, przeszukiwałem Internet, czytałem wszystko, co się dało. Poza samą chęcią i wyobraźnią, naprawdę dużo pracowałem. W porównaniu z tym, co robię teraz – to był ogromny wysiłek.

Maluje Pan płasko, prawda? Jak wygląda ten proces technicznie?

ZS: Tak, maluję płasko – chociaż przez to obraz niby schnie dłużej… ale ostatecznie i tak zasycha.

Nie mieszam farb – zamiast tego nakładam obraz warstwowo, malując go trzy razy. Pracuję w trzech etapach. Mam też uporządkowany system: kolory farb trzymam w słoiczkach i każdy jest ponumerowany. Dzięki temu nie muszę ich ciągle obracać i szukać – od razu wiem, po który sięgnąć. Ten sposób pracy bardzo mi odpowiada i pozwala zachować spójność w tym, co robię.

Proces malowania obrazu na szkle.

Dzięki temu wypracował Pan swój własny styl. Pana znakiem rozpoznawczym jest odważna kolorystyka i dekoracyjność – szczególnie w tych drobnych, ornamentalnych motywach. Proszę powiedzieć: czy kolor ma dla Pana jakieś symboliczne znaczenie? Czy może dobiera go Pan raczej intuicyjnie, bez głębszych odniesień?

ZS: Kolory dobieram przede wszystkim według własnych upodobań. Bardzo lubię żółty, choć w malarstwie używam go dość rzadko. Kiedyś przeczytałem, że w symbolice żółty bywa kojarzony z wrogością i zdradą — może właśnie dlatego, podświadomie, powstrzymuję się od jego częstszego stosowania.

Moja wrażliwość na kolor w dużej mierze wynika z bliskiego kontaktu z naturą oraz z pasji do fotografii, którą rozwijałem niedługo po rozpoczęciu pracy z rzeźbą. Uwielbiałem jeździć z aparatem i uwieczniać przyrodę — szczególnie wiosnę i jesień. Te pory roku to prawdziwa feeria barw, która do dziś stanowi dla mnie źródło inspiracji.

Jak wygląda teraz Pana codzienność twórcza, kiedy ma Pan więcej czasu do dyspozycji? Czy ma Pan jakieś rytuały lub ulubioną porę dnia, w której najchętniej Pan pracuje?

ZS: Nie mam żadnych stałych rytuałów. Maluję wyłącznie przy świetle dziennym – nie korzystam ze sztucznego oświetlenia. Zimą pracuję w domu i wtedy skupiam się głównie na malarstwie na szkle. Choć dziś mógłbym już malować także przy świetle sztucznym, bo dobrze znam swoje kolory i wiem, jakich używam – nie mam problemu z ich rozróżnianiem. Ale oczy już nie są tak sprawne jak kiedyś, szybciej się męczą…

Jeśli chodzi o rzeźbienie, wszystko zależy od warunków w mojej pracowni, która mieści się w garażu. Kiedy jest zimno, praktycznie tam nie zaglądam – do rzeźby wracam dopiero latem. Dawniej pracowałem znacznie więcej. Dziś, jeśli mam coś wykonać na konkretny termin – na przykład na konkurs – potrafię się zmobilizować i skupić na pracy. Wszystko sprowadza się do utrzymania właściwego balansu.

Praca w drewnie wymaga zarówno dużej wprawy, jak i znacznego wysiłku fizycznego.

Czy codziennie poświęca Pan czas na twórczość?

ZS: Tak, właściwie tak – chyba że mam jakieś inne obowiązki, na przykład wizytę u lekarza. Te obrazki, które tu widać, maluję już od miesiąca – dawno powinienem je skończyć. Ale nie mam w sobie przymusu, że muszę je dokończyć w konkretnym czasie. Pracuję we własnym rytmie.

Przejdźmy do motywów Pana twórczości. Często maluje Pan sceny z życia Świętej Rodziny. Skąd ten wybór? Dlaczego właśnie ta opowieść tak często pojawia się w Pana pracach?

ZS: Ja powiedziałbym inaczej – nie tyle skupiam się na samej Świętej Rodzinie, co ogólnie na tematach sakralnych. Wychowałem się w wierze katolickiej – od dziecka chodziło się do kościoła, uczestniczyło w obrzędach, najpierw z babcią, z mamą, z całą rodziną. To był naturalny rytm życia.

Galeria obrazów na szkle namalowanych przez pana Zdzisława.

Obrazy, które dziś maluję, często mają swoje źródło właśnie w tych przeżyciach – choćby w takich scenach jak procesje na Kalwarii. To wszystko gdzieś się odkłada w pamięci, zostaje wewnątrz. Później można z tego czerpać twórczo albo próbować to w jakiś sposób udokumentować w swojej sztuce.

Na swój własny sposób?

ZS: Tak, na swój własny sposób — jak pszczoła. Zbieram z różnych miejsc i składam to w coś swojego.

W Pana twórczości pojawiają się nie tylko postaci biblijne i święci, ale także elementy polskich tradycji i obrzędowości. Jak Pan sądzi, co sprawia, że folklor wciąż porusza współczesnego widza?

ZS: Nie wiem… Myślę, że pojedyncze prace muszą być naprawdę wyjątkowe, żeby kogoś zachwycić czy zainteresować. Ale kiedy są wystawy – szczególnie pokonkursowe – i widz ma okazję zobaczyć całość w zestawieniu, robi to duże wrażenie. Jeden obrazek wisiałby sobie sam, ale kiedy jest ich więcej, siła oddziaływania rośnie i odbiór jest zupełnie inny.

 

Obraz na szkle „Zmartwychwstanie Jezusa”. Fotografia pochodzi z archiwum zdjęć Zdzisława Słoniny.

To kwestia wrażliwości ludzi, ale także umiłowania polskiej tradycji, które z kolei wiąże się z edukacją i kształceniem.

Czy spotyka Pan dziś młodych ludzi, którzy zajmują się kulturą ludową?

ZS: Mogę wypowiadać się tylko na przykładzie moich rodzinnych stron. Wiem, że odbywają się tam różne warsztaty twórcze. Z młodymi bywa jednak różnie — często zaczynają, ale szybko tracą zapał i rzadko zdarza się, by ktoś wytrwał w dłuższej perspektywie.

Czy sam akt tworzenia ma dla Pana jakiś wymiar duchowy?

ZS: Skłamałbym, gdybym powiedział, że jestem jakoś szczególnie uduchowiony czy jestem kimś niezwykłym. Czasem zdarza mi się zauważyć, że ktoś dostrzega w moim obrazie coś więcej, niż ja sam wcześniej sobie wyobrażałem. Nie popadam jednak w żadne uniesienia ani przesadne analizowanie. Pierwsze, co robię, to wybieram temat, szkicuję, rysuję, potem dobieram kolory tak, żeby ze sobą dobrze współgrały.

Decyduję, kiedy praca jest skończona – jeśli mi się podoba, to znaczy, że zrobiłem dobrą robotę 🙂

Porozmawiajmy teraz o cyklu „Żywobycie Kliszczaków na szkle malowane” – to obrazy przedstawiające życie na wsi z czasów Pana dzieciństwa. Ile prac powstało w ramach tego cyklu i jaka myśl przyświecała Panu podczas ich tworzenia?

ZS: To był projekt stypendialny realizowany w 2020 roku dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ostatecznie powstało 48 obrazów. Pracy było sporo, bo oprócz samego malowania trzeba było też wszystko odpowiednio udokumentować, przygotować opisy, a na końcu jeszcze oprawić każdy obraz. Planowałem zrobić kilka obrazów miesięcznie, ale wiadomo, jak to bywa – nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Mimo to udało się zrealizować cały zamysł.

Kim są Kliszczacy? I dlaczego to właśnie ich historię postanowił Pan opowiedzieć, malując obrazy na szkle?

ZS: To jedna z podgrup góralskich. Dawniej wyróżniano ogólnie Krakowiaków i Górali, ale bodajże od 2009 roku etnografowie dokonali bardziej szczegółowego podziału – i dziś mówi się o Kliszczakach, Babiogórcach, Orawianach, Zagórzanach i innych grupach.

Obraz na szkle Majówka. Z cyklu „Żywobycie Kliszczaków na szkle malowane”. Fotografia pochodzi z archiwum zdjęć Zdzisława Słoniny.

Ja sam wyrosłem wśród Kliszczaków, dlatego właśnie ich historię postanowiłem opowiedzieć. Maluję to, co sam przeżyłem, co pamiętam z dzieciństwa, a nie jakieś zmyślone sceny. Ten cykl to w pewnym sensie dokumentacja życia na wsi takiego, jakim je zapamiętałem z najmłodszych lat.

Namówił mnie na ten pomysł kolega Andrzej z Łodzi — i rzeczywiście, wypaliło. Akurat trwała pandemia, miałem dużo czasu: nie pracowałem, nikt mnie nie odwiedzał, wszystko wokół ucichło. Mogłem się w pełni skupić, nic mnie nie rozpraszało — liczyła się tylko ta praca.

Założyłem sobie, że będzie to całoroczna opowieść o życiu na wsi — czyli cykl przedstawiający cztery pory roku. To wymagało wymyślenia i zaplanowania wielu scen, które oddawałyby codzienność w różnych momentach roku. Pracowałem nad tym przez cały rok.

Wszystkie obrazy z tego cyklu przekazałem do Kliszczackiego Centrum Kultury w Tokarni.

A jak zareagowali na to, że przekazał im Pan ten cykl w darze?

ZS: To była dla nich ważna i symboliczna chwila.

Panie Zdzisławie, przez całe życie pracował Pan zawodowo, a jednocześnie był Pan ojcem, dziś jest Pan już także dziadkiem. Proszę powiedzieć — kiedy znajdował Pan czas na malowanie i rzeźbienie? Jak udawało się to wszystko pogodzić?

ZS: Czasami wieczorami siadałem do pracy — czy to do rzeźby, czy do malowania, często w wolnych chwilach. Wymagało to dużo zaangażowania, ale przynosiło mi ogromną satysfakcję. Szczególnie wtedy, gdy udało się zdobyć nagrodę lub wyróżnienie — to było bardzo budujące i dodawało motywacji, by dalej tworzyć.

Obraz na szkle „Frasobliwi”. Fotografia pochodzi z archiwum zdjęć Zdzisława Słoniny.

Kiedy zaczynał Pan tworzyć, szczególnie w latach 70. i 80., twórcy ludowi i rękodzielnicy mogli liczyć na spore wsparcie. Prężnie działała wówczas m.in. Cepelia.

ZS: Współpracowałem ze Spółdzielnią „Milenium”, która w tamtym czasie działała równolegle z Cepelią w Krakowie. Wbrew pozorom to właśnie ona była głównym organizatorem wielu konkursów i inicjatyw wspierających twórców ludowych.

Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Coraz trudniej znaleźć instytucje lub osoby chętne do organizowania tego typu wydarzeń, a wsparcie dla rękodzielników znacząco się zmniejszyło.

Z przykrością muszę też stwierdzić, że w 2025 roku – mimo obchodów 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego – nie zorganizowano żadnego ogólnopolskiego konkursu dla twórców ludowych związanego z tym ważnym wydarzeniem. Z tego, co wiem, jedynie biblioteka w Wilkowicach koło Bielska podjęła jakąś inicjatywę konkursową w tym zakresie.

Jaką rolę pełniła działalność społeczna w Pana rozwoju jako artysty, np. jako dyrektor GOK-u czy prezes oddziału Stowarzyszenia Twórców Ludowych?

ZS: Wspominałem, że miałem okazję spotykać wielu ciekawych ludzi — sam organizowałem spotkania z nimi, albo brałem w nich udział przy okazji różnych wydarzeń gminnych. A działo się wtedy naprawdę sporo, co bardzo mobilizowało do działania. To trochę jak z kamieniem w rzece – w ruchu nabiera kształtu, wygładza się.

W latach 80., gdy wybuchł stan wojenny, zacząłem fotografować Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej w Krakowie – były to początki mojej przygody z fotografią. Pracowałem wtedy wspólnie z Andrzejem Stolarczykiem i innymi fotografami. Uczestniczyłem w wielu spotkaniach – nie tylko jako fotograf, ale też jako uważny obserwator. Miałem okazję być obecny na wydarzeniach z udziałem takich postaci jak Roman Brandstaetter, Stanisław Rodziński czy Krzysztof Kieślowski, między innymi w klasztorze u ojców Dominikanów w Krakowie. To były niezwykle inspirujące chwile. Zawsze starałem się być w tle – z aparatem, dyskretny, nie narzucać się.

To skromna postawa.

ZS: Takie to były trudne czasy… Paradoksalnie – było źle, ale jednocześnie było dobrze. Trudności mobilizowały, ludzie się wspierali, coś się działo, coś ważnego.

Pana prace znajdują się w muzeach w Polsce i za granicą. Jak to wygląda w praktyce? Czy to muzea zwracają się do Pana z prośbą o przekazanie dzieł, czy raczej sam Pan je ofiarowuje?

ZS: Z reguły wygląda to tak, że zostawiam im jedną lub kilka prac – czasem w formie darowizny. Dawniej bywało inaczej: pracownicy muzeów etnograficznych jeździli po twórcach i kupowali bezpośrednio od nich. Dziś to już rzadkość.

Obraz na szkle „Przy krowach” z cyklu „Żywobycie Kliszczaków na szkle malowane”. Fotografia pochodzi z archiwum zdjęć Zdzisława Słoniny.

Jak reagują odbiorcy na Pana twórczość? Czy zdarza się, że odnajdują w niej własne przeżycia duchowe lub emocjonalne?

ZS: Reakcje są zazwyczaj pozytywne — ludzie wyrażają zachwyt. Ale rzadko kiedy przekłada się to na coś więcej. Nie oszukujmy się: nie każdy chce mieć w domu sztukę ludową. Łatwiej i szybciej iść do Ikei i kupić jakiś gotowy obrazek.

Zdarza się, że ktoś zamawia obraz – najczęściej jako prezent: na komunię, ślub czy inne okazje. Ale to raczej sporadyczne sytuacje. Większość ludzi po prostu popatrzy i pochwali.

Czy uczestniczy Pan w targach twórców ludowych?

ZS: Nie, uznałem, że to nie ma większego sensu. Jeśli nad jedną rzeźbą pracuję miesiąc, dwa, a czasem nawet pół roku, to nie sprzedam jej za 10 czy 20 złotych, tylko za kilkaset. A na takich targach ludzie szukają raczej drobnych, tanich pamiątek. Gdybym robił ptaszki jak ze Stryszawy, to co innego – to się sprzedaje. Ale po jarmarkach nie chodzą kolekcjonerzy, tylko zwykli przechodnie, tzw. zjadacze chleba.

A ma Pan kontakt z kolekcjonerami?

ZS: Tak, czasem kolekcjonerzy się odzywają – ostatnio również miałem kilka zamówień. Najczęściej wybierają klasyczne motywy: Chrystusa Frasobliwego albo obrazy na szkle. Zdarza się też, że ktoś zamawia konkretny wizerunek – na przykład swojego świętego patrona. Jeśli ktoś przyjedzie, obejrzy prace i coś mu się spodoba, to albo kupuje od razu, albo składa zamówienie.

Zatem gdzie można kupić Pana prace?

ZS: Tylko na zamówienie, przez telefon. Nie prowadzę sprzedaży internetowej ani nie wystawiam się na targach.

Rzeźby w drewnie Zdzisława Słoniny.

Czy uważa się Pan bardziej za rzemieślnika, artystę, czy może coś pomiędzy – twórcę ludowego? Jak sam Pan definiuje swoją rolę?

ZS: Artysta to za bardzo górnolotne, rzemieślnik też nie, jestem twórcą ludowym.

Proszę powiedzieć: czy ma Pan jeszcze jakieś artystyczne plany, niezrealizowane marzenia? Tematy, do których chciałby Pan jeszcze wrócić?

ZS: Chciałbym malować, dopóki się da – w takim rozsądnym zakresie, na miarę sił. Co Bozia da. Bo przecież już parę razy mogło być znacznie gorzej i mógłbym nie być w stanie nic więcej zrobić. A jednak jestem i nadal tworzę – i za to jestem wdzięczny.

A co chciałby Pan przekazać młodszym pokoleniom – artystom, rzemieślnikom, ludziom, którzy szukają swojej drogi?

ZS: Przede wszystkim: żeby pracować. Ćwiczyć rękę, wyobraźnię, nie poddawać się – nawet jeśli czasem wydaje się, że to nikomu niepotrzebne. Ale przecież – jak mówi przypowieść o talentach w  Piśmie Świętym – nie wolno ich zakopywać. Trzeba je rozwijać. To jest nasze ludzkie przeznaczenie: rozwijać się, ubogacać siebie i czynić ten świat choć trochę piękniejszym. I zostawić po sobie jakiś ślad – to też jest bardzo ważne.

Obraz na szkle „Rodzina 2023”.

Panie Zdzisławie, serdecznie dziękuję za rozmowę, za podzielenie się swoimi doświadczeniami, pasją i niezwykłą drogą twórczą. Pańskie opowieści są nie tylko świadectwem artystycznego zaangażowania, lecz także głębokiej wrażliwości i przywiązania do tradycji. To był dla mnie prawdziwy zaszczyt i ogromna przyjemność móc posłuchać o życiu i pracy, które niosą autentyczność, skromność i duchową siłę. Dziękuję za ten czas i inspirujące spotkanie.

*

Wywiad przeprowadzony w czerwcu 2025 r. w Świątnikach Górnych pod Krakowem.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Fotografie: Bartosz Cygan / Rzeczy Piękne

Wywiad zrealizowany na zlecenie krakowskiej Fundacji Burza Mózgów.

Dofinansowano ze środków MKiDN pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

malarstwo na szkle proces twórczy rzemiosło rzemiosło artystyczne rzeźba w drewnie twórczość Zdzisłąw Słonina
Previous StoryMiędzy kontrolą a przypadkiem

Related Articles:

  • _MG_8570
    Odkrywanie rzemieślniczej pasji
  • _MG_9701
    Utkane z nici i wyobraźni

Comments: no replies

Join in: leave your comment Cancel Reply

(will not be shared)

PODCASTY

Wspracie MKiDN

Wsparcie Miasta Kraków

O projekcie

Ostatnie wpisy

  • Na styku tradycji i współczesności
  • Między kontrolą a przypadkiem
  • Mistrzowie sztuki szopkarskiej – Renata i Marek Markowscy
  • Odkrywanie rzemieślniczej pasji
  • Utkane z nici i wyobraźni
  • Rzeźbiarski szach-mat

Spotkania w pracowniach

© RZECZY PIĘKNE 2025
Publikowane teksty i zdjęcia są autorskie i podlegają ochronie.
W przypadku pytań prosimy o kontakt: info@rzeczypiekne.pl
  • O PROJEKCIE
  • ZESPÓŁ
  • KONTAKT
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaPolityka prywatności