en
site logo
  • O PROJEKCIE
  • TWÓRCY I ICH PASJE
  • FOTOREPORTAŻE
  • PODCASTY
  • INSPIRACJE
  • KONTAKT
Homepage > Twórcy i ich pasje > Koraliki pokoleń
1 października 2025

Koraliki pokoleń

Pani Anna tworzy krywulki w swoim domu, najczęściej przy świetle naturalnym.

Setki drobnych koralików, cierpliwość i serce włożone w pracę – tak powstaje krywulka komaniecka, regionalna odmiana tradycyjnego naszyjnika z drobnych koralików, charakterystycznego dla kultury Łemków, która zachwyca precyzją i symboliką. Nazwa „komaniecka” wywodzi się od Komańczy, miejscowości na Podkarpaciu, która była ważnym ośrodkiem życia łemkowskiego i gdzie takie krywulki były szczególnie popularne. Anna Dobrowolska od kilkudziesięciu lat z pasją oddaje się tej sztuce, pielęgnując dziedzictwo swoich przodków. Dzięki jej pracy krywulki nie tylko zdobią szyje kobiet na całym świecie, ale stają się też mostem łączącym przeszłość z teraźniejszością. Twórczyni nie zatrzymuje tej wiedzy dla siebie – dzieli się nią podczas warsztatów, spotkań i rozmów, udowadniając, że tradycja może być żywa, piękna i inspirująca także dla młodego pokolenia.

Anna Dobrowolska w tradycyjnym stroju regionalnym, ozdobionym krywulką komaniecką.

 

Pani Anno, czym są krywulki komanieckie i co sprawia, że ich wzory są wyjątkowe w tym regionie?

Anna Dobrowolska: Mówimy o krywulkach komanieckich, ponieważ właśnie takie szerokie naszyjniki – przypominające kołnierze, wykonane ze szklanych koralików – powstawały w Komańczy i okolicznych wsiach, w Dolinie Osławy. Na terenie, gdzie obecnie się znajdujemy, czyli w Środkowej Łemkowszczyźnie, tego rodzaju ozdób wcześniej nie znano.

Jak bardzo Komańcza i Pani rodzinne korzenie wpływają na Pani twórczość? Czy po tylu latach pracy może Pani określić, jaką rolę odgrywają w Pani sztuce rękodzielniczej?

AD: Moja rodzina pochodzi z okolic Komańczy. To tradycja łemkowska obecna w moim życiu dzięki rodzinnym korzeniom. Krywulka trafiła tutaj razem ze mną – przeprowadziłam się na te tereny i tu mieszkam. Jestem przedstawicielką pokolenia powysiedleńczego. Urodziłam się na Warmii, ale w 1975 roku wróciliśmy z rodzicami w rodzinne strony – do Komańczy, na pogranicze Bieszczadów i Beskidu Niskiego, bo właśnie tam przebiega granica między tymi pasmami.

Na Środkowej Łemkowszczyźnie, gdzie obecnie mieszkam, znalazłam się już później – z powodu pracy i miejsca zamieszkania mojego męża.

Krywulka komaniecka, to jedna z najbardziej rozpoznawalnych form łemkowskiej biżuterii, związana bezpośrednio z dziedzictwem kulturowym Komańczy i okolic.

 

Kiedy po raz pierwszy spotkała się Pani z krywulką? Kto nauczył Panią tej sztuki?

AD: Moją największą inspiracją była mama, Maria. To ona – po odnalezieniu starej krywulki, należącej do mojej babci, również Marii – postanowiła nauczyć się tej techniki.

Babcia niestety nie zdążyła przekazać tej wiedzy mamie. To były czasy powysiedleńcze, po akcji „Wisła” w 1947 roku. Wtedy nikt nie myślał o ozdobach – liczyło się tylko to, żeby przetrwać i zapewnić sobie jakiekolwiek godne życie.

Babcia zmarła bardzo młodo. Miałam wtedy zaledwie osiem lat. Po jej śmierci mama porządkowała dom i gdzieś na strychu, w starej skrzyni, znalazła krywulkę. Leżała tam przez dłuższy czas, aż w końcu mama postanowiła spróbować ją odtworzyć. Robiła to bardzo intuicyjnie – pruła kawałek po kawałku, analizowała wzór i na jego podstawie tworzyła własną wersję.

Moje pierwsze zetknięcie z krywulką miało miejsce mniej więcej 30 lat temu, może nawet trochę wcześniej. Pamiętam, że na początku trochę się z tego śmiałam – mówiłam do mamy: „Siedzisz i tylko oczy sobie psujesz…” – ale z czasem sama zrozumiałam, jak niezwykła to sztuka.

Czyli Pani mama nie uczyła się od nikogo – sama musiała „rozgryźć” krywulkę?

AD:  Tak, mama była samoukiem. Przykładowo świetnie szyła, choć nigdy nie skończyła żadnej szkoły krawieckiej. Obszywała też sąsiadki, a ja zawsze chodziłam do szkoły w najmodniejszych ubraniach –  kupowała kawałek materiału i potrafiła uszyć coś naprawdę wyjątkowego. Miała w sobie taką naturalną zdolność do rękodzieła. Kiedy trafiła na krywulkę, również ją to wciągnęło. Zaczęła próbować, eksperymentować – i tak to się zaczęło.

Krywulka powstaje z setek, a czasem tysięcy drobnych szklanych koralików (głównie czeskich). W ornamentyce często występuje romb, a także inne motywy geometryczne.

 

Czyli to mama wprowadziła Panią w świat krywulki. Jak to wyglądało? Czy było to coś narzuconego z góry?

AD: Nie, absolutnie nie było to narzucone. W naszej rodzinie wszystko działo się bardzo naturalnie. Kiedy się spotykałyśmy – najczęściej w kobiecym gronie – to oprócz rozmów zawsze coś robiłyśmy. Tak jak teraz siedzimy i rozmawiamy, tak wtedy rozmowie towarzyszyła praca ręczna. U nas nie istniało coś takiego jak „siedzenie bezczynnie” i picie kawy.

Każda miała czymś zajęte ręce – szyciem, szydełkowaniem, haftem. Ja wtedy byłam bardzo pochłonięta haftem krzyżykowym, naprawdę dużo haftowałam. Krywulka pojawiła się gdzieś obok, przy mamie, i z czasem naturalnie mnie wciągnęła. To było takie wspólne, twórcze bycie razem – bez przymusu, ale pełne inspiracji.

Ile miała Pani wtedy lat?

AD: To było dosyć późno – po czterdziestce. Kiedyś pojechałam do mamy i zapomniałam zabrać ze sobą mojej robótki. Siedzimy przy stole, rozmawiamy, śmiejemy się, aż w pewnym momencie mama mówi: „A co ty tak siedzisz?”

Odpowiedziałam: „No bo zapomniałam haftu…”.

Na to ona: „To bierz koraliki”.

Podała mi koraliki i pokazała, jak je nawlekać, jak zacząć. Było to dla mnie bardzo trudne – wszystko mi się plątało, złościłam się, niemal płakałam… nie mówiąc już o tym, że trochę sobie poklęłam.

Ale wciągnęło mnie to. Tak bardzo, że dziś moje hafty leżą w szufladzie, a ja robię krywulki.

Pani Anna tworzy krywulki w swoim domu, najczęściej przy świetle naturalnym.

 

Wspaniale! A jak to się stało, że zaczęłyście pokazywać krywulki szerszej publiczności?

AD: W pewnym momencie mama miała już zrobionych kilka krywulek – nawet te szerokie, kołnierzowe. Chyba dwie takie miała. I mówię do niej: „Nie trzymaj tego w szufladzie! Może ja gdzieś to pokażę”?

Pierwszy raz zaprezentowałam jej prace w skansenie w Szymbarku, podczas letniej imprezy. Pamiętam, miałam wtedy taki malutki stolik, a na nim porozkładane rzeczy – właściwie wszystko było jeszcze mamy.

A dziś? Od kwietnia do października praktycznie każdy weekend spędzam na festynach, jarmarkach rękodzieła, rozmaitych wydarzeniach. Jestem tam z krywulkami – których jest już znacznie więcej niż wtedy. Można je oglądać, przymierzać, kupić. To już stało się częścią mojego życia.

W jednym z wywiadów wspomniała Pani, że nie tylko odtwarza Pani tradycyjne wzory, ale też je rozwija. Co sprawia, że nowy wzór wciąż pozostaje osadzony w tradycji, choć jest już Pani autorskim projektem?

AD: To znaczy – nie do końca jest tak, że tworzę nowe wzory w ramach tradycyjnej krywulki. W naszej rodzinie odtwarzamy konkretny wzór, który zachował się na krywulce mojej babci.

Rodzinna pamiątka – cenna krywulka ciotecznej babci Anny.

 

Na dawnych krywulkach z regionu występowały właściwie dwa główne motywy: wzór rąbów, taki właśnie jak na naszej, oraz wzór sześciokątów. My trzymamy się rąbów, bo taki był oryginał, z którego korzystamy.

Natomiast każda krywulka różni się kolorystycznie – i to jest ta przestrzeń, w której mogę wyrazić siebie. Czasem zmieniają się też układy kolorów, kontrasty, odbicia wzoru. Ale forma i rytm pozostają wierne tradycji. To raczej wariacje na temat, a nie całkowicie nowe wzory.

Czyli trzyma się Pani tradycyjnego motywu, natomiast rozwija kolorystykę?

AD: Tak, kolorystykę rozwijam, ale podstawą zawsze pozostaje czerwone tło – to właśnie czerwień była tradycyjnym tłem dla krywulek. Mogła to być czerwień w różnych odcieniach: od niemal pomarańczowej po ciemną, wiśniową.

Pozostałe kolory, czyli elementy wzoru – romby, odbicia, tzw. „gądoczki” – zależały już od tego, jakie koraliki kobieta akurat miała pod ręką.

Czasami pojawiały się też krywulki na tle fioletowym lub czarnym, choć znacznie rzadziej. Były to wersje noszone w okresie żałoby.

Trzeba pamiętać, że krywulka nie była czymś, co można było gdzieś kupić. Każda dziewczyna czy kobieta robiła ją dla siebie samodzielnie. Oczywiście, jeśli ktoś nie miał zdolności, to pomagała siostra albo koleżanka – ale to wciąż było coś bardzo osobistego.

Różniły się też szerokością. To zależało m.in. od sytuacji materialnej rodziny – jeśli można było sobie pozwolić na więcej koralików, powstawały szerokie, imponujące formy. W biedniejszych domach bywały skromniejsze krywulki, czasem zaledwie 4–5 centymetrowe, maksymalnie do 10 centymetrów.

Jakiej szerokości były tradycyjne krywulki? Czy około 20 centymetrów to standard?

AD: Trudno mówić o jednej „tradycyjnej” szerokości, bo krywulki bywały bardzo różne. Tak jak wspomniałam wcześniej – wszystko zależało od możliwości kobiety, która ją robiła.

Ta, którą ja noszę, ma dwadzieścia kilka centymetrów i śmieję się, że to taka „średnio bogata” wersja. Ale zdarzały się krywulki jeszcze szersze – tak szerokie, że zakrywały niemal całe piersi. To były prawdziwe dzieła sztuki rękodzielniczej i symbole statusu.

Czy technika tworzenia krywulki komanieckiej różni się od innych stylów, na przykład huculskich czy bojkowskich?

AD: Tak, różni się.

A czym dokładnie?

AD: Przede wszystkim sposobem wykonania. Krywulki komanieckiej nie robi się w całości od razu — powstaje etapami, w trzech częściach. Charakterystyczne jest też tzw. przymarszczenie przy szyi, czyli delikatne zwężenie, dzięki któremu naszyjnik lepiej przylega i naturalnie układa się wokół szyi. Tego elementu nie ma w tzw. kryzie ukraińskiej, czyli bardziej współczesnej wersji, często określanej jako „krywulta”.

Barwne krywulki komanieckie wykonane przez Panią Annę.

 

Proszę powiedzieć, ile czasu zajmuje Pani wykonanie jednej sztuki — powiedzmy takiej średniej wielkości. Jak wygląda codzienny rytm pracy nad nią?

Anna Dobrowolska: Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo krywulki tworzę w tak zwanym „czasie wolnym” – między innymi zajęciami, obowiązkami domowymi czy wyjazdami. To nie jest praca, którą wykonuję ciągiem od początku do końca.

Ale jeśli przeliczyć rzeczywisty czas pracy nad jedną, średniej wielkości krywulką, to wychodzi około dwóch tygodni – czyli mniej więcej 130 godzin, gdyby pracować nad nią codziennie, od rana do popołudnia.

Ale przecież praca nad krywulką to ogromny wysiłek – przede wszystkim dla oczu, ale też dla kręgosłupa. Czy da się nad tym siedzieć godzinami?

AD: Rzeczywiście, to bardzo obciążająca praca – zwłaszcza dla oczu i kręgosłupa. Teoretycznie można by nad tym siedzieć 7–8 godzin, ale fizycznie to jest niemal niemożliwe do wytrzymania. Nawet w okularach oczy się męczą, a szyjny odcinek kręgosłupa mocno to odczuwa.

Mam już charakterystyczne przygarbienie – takie, jakie mają często osoby pracujące godzinami przy komputerze. Tyle że u mnie to nie od komputera, tylko od koralików.

Na co dzień, jeśli nie mam żadnych gości ani innych obowiązków, jestem w stanie pracować nad krywulką 4–5 godzin dziennie. Ale więcej – to już byłoby zbyt dużym obciążeniem.

To naprawdę sporo czasu! Szczerze mówiąc, myślałam, że to kwestia może dwóch godzin dziennie, maksymalnie.

AD: No właśnie, zazwyczaj zaczynam od godziny dziewiątej rano – wtedy jest najlepsze światło. A jeśli nie mam gości ani innych zajęć, to po przerwie siadam na kolejne 3 godziny. Potem już muszę zająć się czymś innym, żeby dać oczom i kręgosłupowi odpocząć. Tego rodzaju praca naprawdę mocno obciąża organizm, więc te przerwy są konieczne.

Nawijanie koralików na nici to mozolny proces.

 

Czy korzysta Pani wyłącznie z tradycyjnych materiałów i technik, czy dopuszcza Pani również współczesne udogodnienia, takie jak nowoczesne nici? A może inspiruje się Pani także wzorami z innych źródeł – na przykład przy tworzeniu węższych krywulek inspirowanych różnymi stylami regionalnymi?

AD: W przypadku krywulek trzymam się tradycyjnych materiałów – nadal używam szklanych koralików produkcji czeskiej, bo właśnie z takich wykonywano je dawniej. Zmieniłam jedynie nici – zamiast bawełnianych używam teraz nici stylonowej, takiej do szycia skóry. Jest po prostu mocniejsza i bardziej wytrzymała.

Na razie stosuję również nowoczesne zapięcia magnetyczne, ale coraz częściej myślę o powrocie do tradycyjnego wiązania na wstążkę – bardziej zgodnego z oryginałem.

Jeśli chodzi o węższe formy, zwłaszcza te tkane na krośnie, często inspiruję się wzorami haftu krzyżykowego. Pięknie dają się one przełożyć na układ koralików, a jednocześnie wciąż nawiązują do tradycyjnych motywów ludowych.

Jak wygląda proces tworzenia wzoru inspirowanego haftem krzyżykowym? Czy wzory haftów łatwo jest przenieść na siatkę z koralików?

AD: Nie, to wcale nie jest takie proste. W przypadku techniki tkania wzór haftu krzyżykowego można przenieść niemal jeden do jednego. Natomiast przy pracy na siatce z koralików jest to już znacznie trudniejsze. Mimo to udało mi się zrealizować kilka takich projektów, na przykład bojkowskie siljanki z motywem kwiatowym. Bo na Bojkowszczyźnie również wykonywano ozdoby z koralików, i te wzory świetnie nadają się do inspiracji.

Bojkowskie siljanki – wąskie naszyjniki kobiece, które kiedyś były charakterystyczne dla Bojków (i Łemków), zamieszkujących region Bieszczadów. Noszono je także na Huculszczyźnie. Siljanki, podobnie jak krywulki, tka się techniką siatkową z małych szklanych koralików.

 

Chciałabym porozmawiać teraz o dziedzictwie, ale także skierować spojrzenie ku przyszłości. Jak postrzega Pani swoją rolę – zarówno jako twórczyni ludowej, jak i opiekunki regionalnej tradycji – w przekazywaniu tego dziedzictwa kolejnym pokoleniom?

AD: Myślę, że moje zasługi w tym zakresie są naprawdę duże. Jak wspominałam, zaczynałam od pokazywania krywulek, które robiła moja mama. Później sama zaczęłam je tworzyć, a z czasem nauczyłam moją najstarszą córkę Monikę oraz najmłodszą córkę Julię. Monika przekazała tę umiejętność swojej córce, mojej wnuczce Darii. Tak więc jest nas już pięć – jeśli doliczyć moją mamę, od której wszystko się zaczęło.

W ten sposób ta tradycja została w naszej rodzinie zakorzeniona i przekazana dalej. Kiedy mnie zabraknie, będą kobiety, które to poniosą. Co więcej, i najmłodsza córka, i wnuczka naprawdę korzystają z tej umiejętności. Gdy mają jakieś wyjście czy ważną okazję i chcą założyć coś wyjątkowego na szyję, siadają kilka dni wcześniej i same wykonują coś w odpowiadającej im kolorystyce.

Muszę też pochwalić moją wnuczkę Darię – skończyła technikum graficzne jako najlepsza uczennica w szkole. Na rozdanie świadectw i otrzymanie dyplomu oraz medalu sama zrobiła sobie dużą, czarną krywulkę. Jestem z niej bardzo dumna.

Czy mogłaby Pani powiedzieć, czy córki, niezależnie od tego, czy są mężatkami, również ubierają się w krywulki?

AD: Tak, ubierają się. Tylko jedna z córek jest mężatką – Monika. Julia wciąż studiuje i nie jest jeszcze mężatką. Monika bardzo chętnie nosi krywulki. Na wszystkich wyjazdowych imprezach zawsze ma je na sobie, choć niekoniecznie szerokie – często wybiera wąskie ozdoby wykonane techniką krywulki. To działa bardzo zachęcająco na kupujące panie, bo od razu mają przykład i widzą, jak taka biżuteria wygląda w praktyce.

Współczesne wzory biżuterii z koralików.

 

Jak czuje się Pani w roli edukatorki? Czy warsztaty prowadzi Pani tylko na miejscu, czy także w innych ośrodkach?

AD: Prowadzę warsztaty zarówno u siebie, jak i wyjazdowo. U mnie na miejscu odbywają się najczęściej w marcu i listopadzie, kiedy nie mam gości i mogę poświęcić czas na zajęcia. Organizuję też warsztaty w ramach różnych projektów, pisanych przez koła gospodyń czy ośrodki kultury – wtedy prowadzę je wyjazdowo.

Proszę powiedzieć, czy Pani zdaniem krywulki mają szansę przetrwać we współczesnej kulturze popularnej, na przykład jako element nowoczesnej biżuterii artystycznej?

AD: One już zaistniały, już funkcjonują w tej przestrzeni.

Gdzie można kupić to piękne rękodzieło? Czy są na przykład sklepy internetowe, czy trzeba przyjechać tutaj osobiście?

AD: Nie, sklepu internetowego nie ma – trzeba przyjechać tutaj. Nie prowadzę sprzedaży online, bo wymagałoby to stałego uzupełniania oferty, a moje wyroby nie są masową produkcją. To rękodzieło, w większości w pojedynczych egzemplarzach, często w unikatowych wzorach, dlatego nie powtarzam ich w dużych ilościach.

Biżuteria z barwnych koralików.

 

Jakie znaczenie mają dla Pani te koralikowe wzory? Czy traktuje je Pani przede wszystkim jako formę sztuki, rękodzieła, a może jako przekaz kulturowy?

AD: Dla mnie to wszystko naraz – trzy w jednym. Pozwolę sobie trochę pochwalić się: w ubiegłym roku udało nam się wpisać krywulki, a właściwie naszą rodzinną grupę „Krywulkarek”, na Niematerialną Listę Dziedzictwa Kulturowego. W tym roku Robert Dul, który pomagał mi przy tym wpisie, rozpoczął zbieranie materiałów i fotografii do wydania albumu o krywulce.

Wspaniale! Już nie możemy się doczekać, aż album zostanie wydany.

Czy ma Pani swoją ulubioną krywulkę – taką, która ma wyjątkową historię lub szczególną wartość emocjonalną i którą Pani nosi?

AD: Tak, to ta, którą mam teraz na sobie. To moja ukochana krywulka – zawsze ją noszę.

Ulubiona krywulka Anny Dobrowolskiej.

 

A proszę powiedzieć, ile ona ma lat?

AD: Ona nie jest aż taka stara. Tę starszą, którą miałam wcześniej, niestety sprzedałam. Chyba trafiła do Gorzowa Wielkopolskiego, bo tam działa zespół „Mali Gorzowianie”. Chcieli ode mnie kupić chyba z 12 krywulek, a ja tyle nie zdążyłam zrobić, więc oddałam im też moją starszą.

Takie zamówienie robi się zazwyczaj rok wcześniej – po jednej krywulce na miesiąc 🙂

AD: Było akurat tak, że z mamą miałyśmy już gotowych chyba osiem, które leżały, bo takie zamówienia zdarzają się rzadko. No więc dostali te osiem, a my dorobiłyśmy jeszcze dwie, i w tym roku kolejne dwie.

Czy są jakieś znane osoby, które posiadają krywulkę?

AD: Tak, wśród znanych osób krywulkę ma na przykład Julia Doszna – wybitna łemkowska pieśniarka, animatorka kultury i edukatorka, która od ponad czterech dekad pielęgnuje i promuje tradycję muzyczną Łemków. Poza tym nasza była Pani Starosta czy dyrektorka GOK-u. Duże krywulki trafiają też do różnych instytucji – moja znajduje się nawet w muzeum w Pittsburghu. Właściwie krywulki są już na wszystkich kontynentach…

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam te wspaniałe rękodzieła, od razu nasunęło mi się skojarzenie, że ich pochodzenie może mieć związek z Egiptem.

AD: To bardzo trafne skojarzenie, bo pierwsze ozdoby z koralików powstawały właśnie w starożytnym Egipcie, głównie dla faraonów, a same koraliki produkowano na Półwyspie Arabskim. W średniowieczu tajemnice wytwarzania szkła były strzeżone na wyspie Murano, gdzie do dzisiaj wytwarza się jedne z najlepszych i najbardziej cenionych koralików. W XV-XVI wieku technika dotarła do Niemiec – wtedy zaczęto zdobić koralikami szaty królewskie i ornaty kościelne.

Później umiejętność produkcji szkła rozprzestrzeniła się do Czech, gdzie powstały manufaktury, później produkcje taśmowe. Dzięki temu koraliki stały się tańsze i dostępne także dla niższych warstw społecznych, co umożliwiło rozwój ozdób koralikowych wśród chłopstwa.

Czechy, a szczególnie regiony takie jak Jablonec nad Nisou, są znane od wieków z produkcji wysokiej jakości szkła i koralików. Koraliki czeskie są równomierne, trwałe i mają piękne kolory oraz połysk, co sprawia, że krywulki wyglądają estetycznie i są solidne.

 

Ciekawi mnie, dlaczego wybiera Pani właśnie czeskie koraliki – czy ma to związek przede wszystkim z ich dostępnością czy tradycją?

AD: To wynika z tradycji – krywulki zawsze były wykonywane z czeskich koralików, i ja tego się trzymam. Oczywiście dziś używam innego rodzaju koralików: kiedy czasem reperuję starą krywulkę, zauważam, że dawniej były matowe, a obecnie mają połysk. Z wielką chęcią zrobiłabym coś na matowych koralikach, żeby zachować pełną autentyczność, ale niestety takie już nie istnieją.

A co Pani czuje, gdy ktoś nosi krywulkę wykonaną przez Panią?

AD: Ogromną radość! Od razu się uśmiecham, a oczy same się śmieją. Często też słyszę, jak ktoś mówi: „O, Pani ma coś pięknego na szyi!” – i to sprawia mi ogromną satysfakcję.

Jaką historię chciałaby Pani przekazać światu poprzez swoją pracę z krywulką komaniecką?

AD: Przede wszystkim chcę zachować i promować moją kulturę. Chcę, aby ludzie wiedzieli, że takie piękne ozdoby były i nadal są tworzone, oraz jak ważne były dla kobiet. Muszę przy tym powiedzieć, że na początku, kiedy zaczynałam prezentować krywulkę, ludzie często mylili ją z indiańskimi ozdobami. Wtedy mogłam wyjaśniać: „Nie, to nie jest indiańska – to nasza, tutaj robiona”. Krywulki nosiły nie tylko mężatki, ale też panny i nawet małe dziewczynki. Dziś ludzie mówią: „O, krywulki!” – już nie mylą ich z indiańskimi ozdobami. To pokazuje, że moja kilkunasto- czy nawet dwudziestoletnia praca zaczyna przynosić efekt 🙂

Oczywiście, i jest Pani najbardziej rozpoznawalną osobą, która kultywuje tę tradycję.

AD: A ja się dziwię – w końcu jestem zwykłą, prostą kobietą ze wsi.

Pani Aniu, gdyby nie Pani zaangażowanie, otwartość i chęć przekazywania tej tradycji oraz opowiadania o niej, trudno byłoby to wszystko utrzymać w pamięci. Teraz jednak, dzięki nowym formom komunikacji – przez Internet jest kontakt ze światem i młodzieżą – istnieje szansa, że młodzi ludzie będą z tego korzystać, chcieli się uczyć i podchwycą ten trend. Bo obecnie wśród młodzieży wszystko przychodzi przez modę i trendy – gdy coś staje się popularne, wielu od razu chce to robić.

AD: Od kilkunastu lat moda folkowa znowu wraca, i to rzeczywiście widać. W ubiegłym roku prowadziłam warsztaty w bibliotece w Krośnie dla młodych dziewcząt ze szkół średnich. Dziewczyny z ogromnym zapałem uczyły się krywulek, choć robiły je wąskie, bo każda grupa miała tylko dwie godziny zajęć. Prosiłam je, żeby pracowały dalej w domu – dawałam materiały do dokończenia i prosiłam o przesłanie zdjęć gotowych prac. Wszystkie cztery dziewczyny skończyły swoje krywulki, przysłały zdjęcia i nadal je robią. Już opanowały technikę, a wzory można znaleźć na Pintereście, więc każdy może spróbować samodzielnie.

Ludzie często mówią: „O, jakie to piękne!”. A ja wtedy odpowiadam: „Szkoda mi czasu na robienie rzeczy brzydkich, więc tworzę tylko piękne”.

W literaturze mówi się, że krywulka symbolizuje równowagę dnia i nocy. Pani jednak nie przypisuje swoim pracom znaczenia magicznego. Dlaczego?

AD: Wzór rąbów na naszych krywulkach rzeczywiście ma symbolizować równowagę dnia i nocy, ale ja o tym nie opowiadam i nie podkreślam tego znaczenia, bo spotkałam się z tym, że ludzie odbierają to jako czary. To trochę przypomina sytuację z lalkami motankami, które stały się bardzo popularne – wiele osób je robi, nie zdając sobie sprawy z ich pierwotnego znaczenia jako amuletów i formy oddziaływania.

Dlatego przy krywulce wolę, żeby była traktowana po prostu jako piękna ozdoba. Nie chcę, by ktoś uważał ją za coś niebezpiecznego. Nie wiem też, czy kobiety, które dawniej tworzyły krywulki, naprawdę miały na myśli równowagę dnia i nocy. Trudno stwierdzić, bo do lat 90. XX wieku właściwie nie powstały opracowania na temat krywulki.

Tradycyjny strój kobiecy Łemków jest barwny i bogato zdobiony, a jego wygląd różnił się nieco w zależności od regionu. Całość stroju była bardzo kolorowa i bogata w detale, a różnorodność haftów i koralików pozwalała odróżnić regiony oraz status społeczny kobiety.

 

Czyli nie ma żadnych opracowań na temat krywulki?

AD: Pierwsze takie opracowanie to właściwie była moja ulotka.

Ma ją Pani jeszcze?

AD: Tak, mam. Nawet profesor Roman Reinfuss, który badał Łemkowszczyznę i pięknie o niej pisał, traktując Łemków niemal jak Indian, poświęcił krywulce zaledwie dwa zdania przy opisie ubioru kobiecego – mimo, że zebrał kilka egzemplarzy. Pan Robert Dul miał mi zrobić zdjęcia tych starych krywulek, bo ja nieustannie ich poszukuję, szczególnie fotografii w kolorze. Chodzi o to, żeby nie ograniczać się tylko do „krywulki babci”, ale poszerzać inspiracje i tworzyć coś więcej.

Czy stworzyła Pani kiedyś krywulkę na specjalne zamówienie, na przykład z osobistą dedykacją czy historią, dla kogoś, kto bardzo chciał ją mieć?

AD: Tak, robiłam krywulkę do ślubu.

I to była biała krywulka?

AD: Tak, biała, z czerwono-czarnym wzorem na tle.

Ma Pani może dokumentację tej pracy?

AD: Niestety nie. Na początku, kiedy zaczynałam, nie dokumentowałam swoich wyrobów. Zresztą teraz też robię to bardzo rzadko, czego później żałuję. Czasem wymyślę nowy wzór i już go nie zapiszę. Zawsze powtarzam sobie: „Jeśli będziesz miała chwilę, to zrób zdjęcie – bo może już nie uda się go powtórzyć”.

Pani prace znajdują się prawie wszędzie, na wszystkich kontynentach. Do kolekcji brakuje Pani tylko Grenlandii – tak Pani kiedyś powiedziała.

AD: Tak, dokładnie. Mam krywulki w Australii – w Sydney jest nawet ciekawa historia: pewne małżeństwo kupiło dużą krywulkę i oprawili ją, wisi teraz w ich salonie na ścianie jak obraz. Są też w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie, w wielu krajach Europy, a nawet w Japonii, Korei i Chinach. Jedynie w Rosji ich nie ma – i nie będzie.

Gdyby spróbować to policzyć, jaka mogłaby być liczba wykonanych przez Panią krywulek?

AD: Nie wiem. Nie liczyłam.

Ale będzie z kilkaset?

AD: Tych wąskich tak. Myślę, że tysiąc przekroczyłam. A tych szerokich nie wiem. W granicach 50 zrobiłyśmy – Mama, ja i córka Monika.

To jest bardzo dużo!

Rozmowa autorki wywiadu Joanny Zawieruchy-Gomułki z Anną Dobrowolską o technicznych tajnikach tworzenia krywulek.

 

Pani Aniu, serdecznie dziękuję za to spotkanie i za podzielenie się z nami swoją niezwykłą pasją oraz historią krywulek. Dzięki Pani pracy, zaangażowaniu i sercu ta piękna tradycja nie tylko przetrwała, ale wciąż inspiruje i znajduje swoje miejsce we współczesnym świecie.

Dziękujemy za poświęcony czas, za cenne wspomnienia i refleksje, a także za to, że mogliśmy usłyszeć, jak wiele piękna i kulturowej wartości kryje się w tych drobnych, misternie utkanych koralikach. Życzymy Pani dalszej satysfakcji, nowych wspaniałych pomysłów i nieustającej radości z dzielenia się tą tradycją z kolejnymi pokoleniami.

 

Wywiad przeprowadzony w lipcu 2025 r.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Fotografie: Bartosz Cygan / Rzeczy Piękne

 

Wywiad zrealizowany na zlecenie krakowskiej Fundacji Burza Mózgów.

Dofinansowano ze środków MKiDN pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

Anna Dobrowolska Komańcza koraliki krywulka rękodzieło artystyczne tradycja
Previous StoryŻycie toczę własnymi rękami

Related Articles:

  • _MG_2364
    Życie toczę własnymi rękami
  • _MG_0432
    Między kontrolą a przypadkiem

Comments: no replies

Join in: leave your comment Cancel Reply

(will not be shared)

PODCASTY

O projekcie

Ostatnie wpisy

  • Koraliki pokoleń
  • Życie toczę własnymi rękami
  • Na styku tradycji i współczesności
  • Między kontrolą a przypadkiem
  • Mistrzowie sztuki szopkarskiej – Renata i Marek Markowscy
  • Odkrywanie rzemieślniczej pasji

Spotkania w pracowniach

© RZECZY PIĘKNE 2025
Publikowane teksty i zdjęcia są autorskie i podlegają ochronie.
W przypadku pytań prosimy o kontakt: info@rzeczypiekne.pl
  • O PROJEKCIE
  • ZESPÓŁ
  • KONTAKT
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.ZgodaPolityka prywatności