Animacja jest teraz w modzie. Sprzyja temu wszechogarniająca otaczający nas świat komputeryzacja i multimedia. Jednak reżyser filmów animowanych to trudny i wymagający artystycznie zawód. Marcin Wojciechowski wykonuje go od ponad 20 lat. Jest też scenarzystą i montażystą filmowym. Zapytaliśmy go między innymi o pracę nad najnowszym filmem, eksperymenty z formą i dźwiękiem, oraz fascynacje filmami Piotra Kamlera.
Fotoreportaż ze spotkania z Marcinem Wojciechowskim >
RZECZY PIĘKNE: Opowiedz nam trochę o dorastaniu. Kiedy zaczęła kiełkować w tobie pasja do filmu i sztuki?
MW: Można powiedzieć, że już od dziecka w sposób naturalny, jakby „odruchowo” wchodziłem w świat plastyki, sztuki. Pamiętam, że często podejmowałem próby zrobienia czegoś w tym temacie własnymi siłami, oczywiście z różnym skutkiem. Potem przez jakiś czas uczęszczałem do krakowskiego „plastyka”. Tak więc bywało różnie z moją edukacją plastyczną.
Jednak bez problemu udało Ci się zdać na Wydział Grafiki krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Tam trafiłeś do pracowni filmu animowanego prof. Jerzego Kuci.
MW: Tak, po pierwszym roku studiów zdecydowałem się spróbować własnych sił w pracowni filmu animowanego. Zawsze ciekawił mnie ten rodzaj języka filmowego, zastanawiałem się jak warsztatowo pracuje się nad animacją. Pamiętam do dziś bardzo wyraźnie pewne zdarzenie z liceum. Spędzałem ferie u mojej babci i, kiedy nie mogąc zasnąć włączyłem późną porą telewizor, trafiłem na program Jerzego Kapuścińskiego pt. „Inne kino” poświęcony twórczości Piotra Kamlera – twórcy filmów animowanych. Nie wiedziałem wtedy kim on jest i co robi, nie miałem świadomości, że taki gatunek animacji dla dorosłych w ogóle istnieje. Kamler mówił, że cały etap swojej twórczości poświęcił na to, aby zdekonstruować estetykę disnejowską. Byłem nastolatkiem, a Walt Disney i jego bajki to była dla mnie świętość, niemal „ołtarz”. Zaprzeczanie tej estetyce było dla mnie wówczas kompletnie niezrozumiałe, a nawet szokujące. Ale spodobał mi się ten sposób myślenia, bycia w opozycji.
To był początek lat 90., a więc czasy, kiedy bajki Disneya były mocno obecne w życiu dzieci i młodzieży. Kulturowo miało to dla Twojego pokolenia nieprawdopodobne znaczenie.
MW: Zdecydowanie tak. A Kamler powiedział, że marzyła mu się rewolta estetyczna w filmie animowanym. Opowiadał, że można w animacji zaproponować zupełnie inny język i w ten sposób, przełamując schematy, docierać do dorosłych. Oczywiście zaznaczył, że miał też w swojej twórczości etap, kiedy pojawił się u niego motyw bajki, robił wówczas animacje do bajek filozoficznych, dedykowane dorosłym. Po wywiadzie była projekcja filmu. Pamiętam jakie zrobił na mnie wrażenie, to było coś niesamowitego.
Widać, że zetknięcie z tym artystą zrobiło na Tobie mocne wrażenie.
MW: Tak! Powiedziałbym nawet, że odbiło na mnie piętno. Uznałem, za niezwykłe, że odkryłem człowieka, który myśli inaczej o filmie animowanym i proponuje zupełnie inną estetykę niż ta disneyowska, którą jako młoda osoba miałem w świadomości.
Po latach, już na studiach, brałem udział w spotkaniu z Piotrem Kamlerem i można powiedzieć, że zatoczyłem koło, bo spotkałem osobę, od której – jak myślę – wszystko się zaczęło. Zetknąłem się z nim osobiście na warsztatach organizowanych na uczelni, było to dla mnie bardzo duże przeżycie. Teraz, z perspektywy czasu może inaczej to postrzegam, ale na pewno wtedy tamto spotkanie było dla mnie czymś ważnym.
Wtedy była inna epoka, jeszcze przed YouTube’m i nie było szansy na zdobycie filmów Kamlera, dlatego zrobiliśmy na uczelni taką nielegalną akcję. Kamler wręczył mi kasetę wideo, bo miał prelekcję z pokazem swoich filmów. Podpiąłem na pokaz dwa magnetowidy – jeden odtwarzał filmy, które ludzie oglądali, a drugi nagrywał je z kasety. Zrobiłem w trakcie pokazu nielegalną kopię, spiraciłem Kamlera. Mam tego VHS-a do dzisiaj. Oj, były emocje!
Teraz Narodowy Instytut Audiowizualny wydaje serię poświęconą polskiej animacji: bajki dla dzieci, filmy eksperymentalne, animacje dla dorosłych i, paradoksalnie, nie znalazł się w tej antologii Piotr Kamler. Byłem bardzo oburzony – jak to możliwe? Kto to dobierał? Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że przecież ten artysta nie robił filmów w Polsce. Jego najważniejsze dzieła powstały we Francji. Tam wynajął stary młyn, opuszczone miejsce, gdzie sobie zorganizował studio z dużym, jak na owe czasy i możliwości, rozmachem. To bez wątpienia bardzo ciekawa postać. Estetycznie i koncepcyjnie nie jest mi już tak bliski jak kiedyś, ale wciąż go uwielbiam. Ostatnio widziałem jego bajki w TVP Kultura. Czekam na to, aż go ktoś go wyda i doceni, bo to ważna postać, a ja mam wrażenie, że wciąż jest trochę pomijany… Jego estetyka ma swój klimat, powstały w latach 60. i eksperymentalny sznyt – jak wszystko w tych latach.
Zaskoczyło Cię, że można reprezentować taką postawę?
MW: Raczej zaintrygowało. Spotkanie z Piotrem Kamlerem i jego filozofią pozostało we mnie na tyle głęboko, że dzięki odkryciu jego teorii dekonstrukcji, zaczęło mnie mocno ciągnąć w stronę filmu animowanego. Zdałem sobie z tego sprawę później.
Czyli bardzo szybko odkryłeś swoją pasję. Czy zawsze chciałeś być reżyserem, scenarzystą i montażystą w jednej osobie?
MW: Na studiach nie byłem jeszcze przekonany na 100%, czy sam będę kiedyś robił filmy. Jednak ferment artystyczny, który panował wtedy na ASP był tak wciągający, że chciałem w nim być i tworzyć. Zwłaszcza w pracowni filmu animowanego panowała fajna atmosfera.
MW: Powiedziałeś niedawno, że animacja nadal postrzegana jest jako kreskówka dla dzieci.
Może generalizuję, ale… celowo. Jasne, że branża filmowa i artystyczna myśli inaczej, ale dla publiczności niewiele się zmieniło. Mam wrażenie, że widz wciąż traktuje animację jako taki „wesoły dodatek do czegoś”. Dziś, w dobie Internetu, kiedy łatwo skorzystać z dostępnej bazy filmów animowanych, paradoksalnie świadomość estetyczna powinna się pogłębić. Ale ja mam wrażenie, że wcale tak się nie dzieje.
W latach 90. francuski dziennik „Liberation” zapytał kilkunastu znanych reżyserów dlaczego robią filmy. Najkrócej odpowiedział Krzysztof Kieślowski: Bo nie umiem nic innego. Co ty byś dziś powiedział?
MW: Bo lubię je robić, nie bardzo potrafię wyobrazić sobie sytuację że ich nie robię, choć wciąż zastanawiam się czy rzeczywiście potrafię… Oprócz filmów autorskich, tworzę też formy, które nazywam animowanymi hybrydami, a pracując na zlecenie robię tzw. formy użytkowe. Lubię bawić się formą plastyczną i dźwiękiem, sprawia mi to autentyczną frajdę. Generalnie uważam, że moje prace nie do końca są filmami animowanymi.
To czym są?
MW: Eksperymentami z formą i dźwiękiem. Tworzę w nich formy plastyczne, które umieszczam następnie w dźwiękosferach. Zapożyczam dźwięki, którymi buduję emocje i nastroje.
Ja nazywam je kolażami. Czy jest jakiś element wspólny, który je łączy?
MW: Myślę, że nie ma jednego wyrazistego. Ja w każdym razie nie tworzę jakiegoś wspólnego klucza do moich prac, natomiast pewne rozwiązania formalne np. V w dziedzinie rytmu, traktowania formy plastycznej mogą być wspólne zarówno dla prac autorskich jak i tych robionych na zlecenie. Może widzowie czują to inaczej? Nie wiem…
W filmie Distance poruszasz problem komunikacji i wzajemnego zrozumienia. W poetycki plastyczny sposób opowiadasz o tym, co jest najtrudniejsze w relacjach międzyludzkich – o porozumieniu.
MW: Lub o jego braku i podejmowaniu ciągłych prób zmiany tej sytuacji. Distance ma otwartą formę, a brak wyraźnej linearnej konstrukcji sprawia, że każdy może interpretować jego treść inaczej. O to mi właśnie chodziło – aby nie zamykać opowieści w sztywnych ramach, pozostawić widzom przestrzeń na własną interpretację.
Ostatni Twój film Under Construction z 2014 r. to osobisty dziennik, w którym nieustannie tworzysz swoje „ja”. Zadajesz w nim pytanie: kim jestem? W recenzji filmu czytamy: Jest to próba przedstawienia sytuacji rozpadu, mentalnej dekonstrukcji osobowości i rozpaczliwych prób ponownego jej konstruowania. Czy to właśnie jest tematem filmu?
MW: Chyba tak. Nie da się ukryć, że o tym właśnie jest film. O procesie codziennego zmagania z tym, z czego poniekąd się składamy, z tymi wszystkimi detalami, tzw. rzeczywistością. Często zmagania beznadziejnego w swojej istocie i bezowocnego. To w zasadzie jest kanwa mojej opowieści, natomiast jak zawsze próbowałem ten temat rozegrać przy pomocy środków graficznych, stąd wpadłem na pomysł użycia zabaw znanych z książek, podręczników dla dzieci – połącz punkt. I na takiej graficznej transpozycji rzeczywistości oparta jest konstrukcja filmu. Pojawiają się pewne punkty, które próbujemy łączyć przy pomocy prostych linii.
Film został nagrodzony Złotym Jednorożcem na Alpinale Shortfilmfestival. Poszczególne klatki rysowałeś ręcznie. Jak długo trwał proces jego realizacji?
MW: Prawie rok pracy z małymi przerwami, nie pracowałem nad nim ciągle. Rysowany był ręcznie, a także przy pomocy tabletu, cyfrowo. Dużo materiałów było ręcznie skanowanych i obrabianych. Wykorzystywałem metodę rotoskopii, której bazą wyjściową do stworzenia ruchu są zdjęcia wideo, później obrabiane i przerysowywane. Zatem ruch niektórych elementów obrazu np. postaci jest wynikiem rejestracji wideo. W filmie jest dużo tzw. odprysków, zadrapań, plam itp. – one tworzą materię obrazu, biorą też udział pośrednio w akcji, tworząc gęstą tkankę obrazu. Do zrealizowania niektórych fragmentów używałem też fotografii poklatkowej. Więc znowu collage…
Z nagrody Jednorożca bardzo się cieszę.
Używasz w swoich filmach m.in. animacji poklatkowej – analogowej techniki, która ma już 117 lat. Dlaczego?
MW: Ostatnie moje filmy są rysowane na papierze i przy użyciu tabletu, więc to jest animacja rysunkowa. Używam też elementów fotografowanych poklatkowo np. elementów przestrzennych, form papierowych, fotografowanych klatka po klatce, które potem tworzą fragmenty jakichś ujęć. W większości wypadków jest to rysunek oparty o rejestrację wideo, rotoskopia. Przerysowuję pewne fragmenty ruchu, które mi są potrzebne, które mnie interesują w jakiś sposób. Korzystam z różnych sposobów uzyskiwania ruchu w kadrze często dopasowując technikę do wymogów koncepcji.
Rzeczywiście, wciąż czerpię z technik analogowych, jakoś nie umiem sobie wyobrazić, że nie mogę czegoś sfotografować, to jest inna materia, baza. Z tego wyrosłem, a poza tym – lepiej czegoś użyć, niż naśladować na komputerze. Przy czym używam technik analogowych, korzystając jednocześnie z dobrodziejstw technicznych. Często pojawia się zarzut, że panuje teraz moda na konstruowanie form, które są robione na komputerze, a mają wyglądać jak narysowane ręcznie. Te opinie mają wydźwięk negatywny. Nie do końca się zgadzam z takim odbiorem, bo wszystko jest kwestią koncepcji i sposobu użycia mediów. Można to zrobić tak, że będzie bezpretensjonalne, a co więcej – możliwości technologiczne tworzą przestrzeń na kreowanie nowej wartości. To jest eksperyment, poszukiwanie. Nie uważam, żeby trzeba było się przed tym bronić.
Animacja jest teraz w modzie. Sprzyja temu wszechogarniająca otaczający nas świat komputeryzacja i multimedia. Czy to zainteresowanie różnymi formami filmowymi przekłada się na więcej propozycji pracy dla Ciebie?
MW: W jakimś sensie na pewno tak jest, chociaż nie mogę powiedzieć, że jakoś bardzo to odczuwam. Teraz jest dużo możliwości realizowania animacji i wykorzystywania jej w różnych obszarach, także komercyjnych, a jak wiesz, nie zajmuję się totalną komercją. Chodzi mi o różne formy multimediów, gdzie animacja jest wszechobecna. Nie uciekniemy od tego, wsiadasz do windy – jest animacja, otwierasz telefon komórkowy – wita cię animowany interfejs, więc rzeczywiście animacji jest pełno, ma różne formy przekazu i używana jest w różnych sferach życia.
Współpracujesz z różnymi instytucjami, w tym m.in. z Cricoteką i Muzeum Narodowym w Krakowie, dla którego stworzyłeś kilka form filmowych w tym świetny stylowy kolaż reklamowy do wystawy „Modna i już! Moda w PRL” wspaniale wpisujący się w estetykę PRL-u. Czy taka forma opowiadania o wystawie może przyciągać współczesnego, zwłaszcza młodego widza do muzeum?
MW: Mam wielką nadzieję, że tak się dzieje i jasne, że o tym myślę. Animacja, jako nośnik tego rodzaju treści, jest idealnym medium do komunikacji, to świetna forma przekazu wspierająca np. event kulturalny. Wydaje mi się, że ma duży potencjał i trzeba go wykorzystywać na ile się da. Widzimy sporo animacji towarzyszących wystawom w muzeach, galeriach czy przedsięwzięciom kulturalnym: rocznicom, eventom, jubileuszom. Zdarzyło mi się robić czołówki do festiwali, ostatnio robiłem impresję animowaną dla Instytutu Geothego do „Multipoezji”. To służy promocji polskiej poezji przekładanej na język niemiecki. Dla mnie takie działanie, to jest to, takie formy mnie pociągają.
Pracujesz z młodzieżą na uczelni wyższej. Czy wśród studentów jest duże zainteresowanie klasycznymi technikami animacji (np. rysunkową, kukiełkową) czy zdecydowanie wygrywa animacja komputerowa?
MW: Pracuję na Uniwersytecie Pedagogicznym na kierunku Digital Design i prowadzę tam podstawy animacji. Specyfika tego kierunku to projektowanie cyfrowe, dlatego zdecydowana większość studentów jest zainteresowana właśnie pracą cyfrową. Ale pojawiają się też studenci zainteresowani tradycyjną animacją. To czym ja się zajmuję, być może dla mediów klasycznych nie jest reprezentatywne w stu procentach, jednak jeśli na kierunku zajmującym się digitalem pojawiają się osoby, które chcą rysować klasycznie, robimy klasyczne ćwiczenia, żeby ci młodzi ludzie mieli świadomość gestu naturalnego, zdecydowanie manualnego, bliższego naszemu myśleniu. Chodzi o to, żeby studenci mieli punkt wyjścia, niekoniecznie muszą się tym później zajmować, ale powinni to znać. Teraz bardzo szybko i łatwo można przejść do kreacji cyfrowej, ale zauważam, powrót do korzeni nawet wśród młodych. Oczywiście nie jest to wielka fala, natomiast ta tendencja pomalutku ewoluuje. Na YouTube pojawiają się rejestracje poklatkowe, kukiełkowe, co spowodowała fotografia cyfrowa. Bardzo modne są też rejestracje rzeczywistości typu timelapse np. rejestracje chmur, zachodów słońca, miejskiego życia, itp., mnóstwo tego jest na YouTube. Jeszcze niedawno taka rejestracja była nie lada przedsięwzięciem technologicznym, wymagała użycia bardziej profesjonalnego sprzętu, kamery, teraz timelapse robi się telefonami komórkowymi. Ta łatwość powoduje, że młodzi ludzie sięgają po takie rozwiązania, a efekt jest zupełnie inny, bardzo ciekawy, nie do uzyskania w inny sposób. Myślę, że to właśnie ich pociąga.
Widziałeś już film Doroty Kobieli i Hugh Welchman Mój Vincent?
MW: Jeszcze nie widziałem, dlatego nie mogę się wypowiedzieć. Ten film to ogromne przedsięwzięcie, malowało go około 300 osób. Chwała, że powstają takie rzeczy i w taki sposób. Jest to z pewnością fajerwerk realizacyjny. To cenne, że ktoś szuka innego sposobu na ujęcie takiego tematu i dobrze, że to się rozgrywa u nas. Ciekaw jestem jak działa na ekranie.
Nad czym aktualnie pracujesz?
MW: Robię nowy film. Krótki, około 8 minut. Będzie się składał z bardzo krótkich, luźno ze sobą powiązanych epizodów, które będą tworzyły i opowiadały historię jednej postaci. Dotyczy postaci artysty muzyka, a bazuje na jednej lub kilku postaciach znanych z kultury popularnej. Chcę użyć takiego tworzywa do pokazania zmagań z procesem twórczym w tzw. młynie codziennego życia. Mam nadzieję, że skończę film w 2018 roku.
Czy nie myślałeś o tym, żeby zrobić pokaz galeryjny, gdzie przedstawisz w jednym miejscu wszystkie swoje filmy?
MW: Kusi mnie taki pomysł, można powiedzieć że nad tym pracuję. Działania wykraczające poza pokaz kinowy są dla mnie bardzo interesujące, mam za sobą kilka takich prób. Animacja w formie instalacji, gdzie jest zupełnie inny widz, inne postrzeganie i interakcja z materią. Jak wiemy, kino rządzi się swoimi prawami, inne są oczekiwania, inna percepcja i inne zmaganie ze strukturą narracji, opowieści, języka…
Niedawno przygotowałem taką realizację, bardzo krótki loop pt. Falls, poklatkowa animacja zrobiona ze znalezionych w internecie fotografii spadających ludzkich sylwetek, zdjęcia były wydrukowane, następnie wycięte i naklejane kolejno na ekran starego telewizora który emitował ”szum”. Prezentowana będzie właśnie na takim starym kineskopowym telewizorze niebawem na festiwalu w Lizbonie.
Dziękuję Ci za wywiad i życzę nowych, niezwykłych pomysłów na „animowane hybrydy” 🙂
Wywiad z reżyserem zarejestrowany we wrześniu 2017 r. w Krakowie.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / RZECZY PIĘKNE
Zdjęcia: Elżbieta Oracz / dla portalu RZECZY PIĘKNE. Zobacz fotoreportaż >
Comments: no replies