Kurdyban – to słowo wielu osobom jest nieznane, ale wtajemniczeni wiedzą, że oznacza luksusową ozdobę wnętrz. Porozmawiamy o rzeczach pięknych, czyli zapomnianych kurdybanach, które kiedyś zdobiły wnętrza europejskich pałaców, królewskich zamków, kościołów i prywatnych posiadłości. Wyjątkowa uroda kurdybanów oczarowuje i inspiruje niezmiennie od kilkuset lat, a wszystko to dzięki fantazyjnym wzorom, szlachetnej fakturze i złocistości kolorów tych ozdobnych skór. Jednak niewiele osób zdaje sobie sprawę, że proces tworzenia jednego brytu kurdybanu wymaga ogromnego nakładu precyzyjnej, ręcznej pracy. To sprawia, że każdy kurdyban jest dziełem nadzwyczaj cennym i unikatowym. Naszymi gośćmi są Agnieszka Kosakowska i Ewa Zielińska, założycielki krakowskiej pracowni artystycznej CONSISTE. Wspólnie będziemy sięgać do historii sztuki, rzemiosła artystycznego i tajemnic związanych z konserwacją zabytków.
Rzeczy Piękne: Co to jest kurdyban?
Agnieszka Kosakowska: Kurdyban to materiał zdobniczy wykonany ze skóry srebrzonej (a pierwotnie również złoconej), tłoczonej i malowanej. Kurdybany były stosowane do dekoracji wnętrz, przede wszystkim jako tapety na ścianę albo obicia mebli. Robiono z nich też parawany, poduszki, a nawet obrusy.
Trzeba zaznaczyć, że słowo „kurdyban”, określające wyrób ze srebrzonej skóry, używane jest w języku polskim. W większości innych języków używa się określenia „złocona skóra”: – ang. gilt leather, wł. cuoio d’oro, albo na przykład nawiązuje się do funkcji zdobniczej kurdybanu – niem. ledertapeten. Natomiast pierwotne znaczenie terminu „kurdyban” odnosi się do skóry niesrebrzonej, a jedynie tłoczonej lub tłoczonej i malowanej albo w ogóle gładkiej.
Ewa Zielińska: Jest dużo zamieszania z nazewnictwem, czego dowodem jest pewne zdarzenie sprzed roku. Otrzymałyśmy zapytanie od potencjalnego klienta z Japonii. Przygotowałam ofertę, zawierającą informację o wzorach i kolorystyce. W odpowiedzi klient zapytał, czy możemy mu sprzedać kurdybany, ale bez zdobień i srebra. Hm… to wtedy byłaby po prostu skóra! I faktycznie, w toku dalszej korespondencji okazało się, że klient poszukiwał skóry końskiej, używanej do wyrobu ekskluzywnego obuwia. Poszukując dostawcy, używał angielskiego słowa cordovan i widząc polskie słowo „kurdyban” spodziewał się właśnie takiego produktu.
Kiedy i gdzie narodziła się ta technika zdobnicza?
Agnieszka Kosakowska: Jest bardzo mało źródeł na ten temat, są różne koncepcje, nie do końca potwierdzone. Najczęściej podaje się, że technika wytwarzania kurdybanów pochodzi z kontynentu afrykańskiego i na pewno była stosowana już we wczesnym średniowieczu. Ważnym ośrodkiem tego rzemiosła było miasto Ghadames w północnej Afryce. Ale czy tam i wtedy się narodziło – tego do końca nie ustalono, bo wiadomo na przykład, że samą metodę pokrywania skóry płatkami złota znali już starożytni Egipcjanie.
Ewa Zielińska: Nasza obecna wiedza na temat techniki złoconych skór jest wynikiem sięgania do dostępnych materiałów, naszych podróży do miejsc, gdzie to rzemiosło było obecne, spotkań z ludźmi, którzy zajmują się tym tematem. Ale z pewnością historia kurdybannictwa wymaga jeszcze wielu badań.
W jaki sposób kurdybannictwo przeniosło się do Europy i jak trafiło na ziemie polskie?
Agnieszka Kosakowska: Przywędrowało do Europy właśnie z północnej Afryki wraz z Maurami, którzy w VIII wieku dotarli na Półwysep Iberyjski. Co ciekawe, w Hiszpanii kurdyban nie nazywa się kurdybanem ani złoconą skórą, stosuje się tam nazwę guadameci od miasta Ghadames, skąd przyszły te umiejętności. W Hiszpanii ta technika bardzo się zakorzeniła i jest stosowana cały czas, do dzisiaj. W niektórych hiszpańskich pracowniach można zobaczyć kurdybany w ich pierwotnej formie – w takiej, jaką zobaczyli mieszkańcy półwyspu przed wiekami. Najsłynniejsze miasto hiszpańskie produkujące kurdybany to oczywiście Kordoba i to stamtąd rzemiosło rozprzestrzeniło się na inne kraje europejskie, gdzie największa produkcja przypadła na wiek XVII i początek XVIII.
Jest różnica między kurdybanami hiszpańskimi i tymi późniejszymi. Hiszpańskie były utrzymane w stylistyce arabskiej i były raczej płaskie, puncowane. Na wysrebrzonej skórze naniesiony jest rysunek wzoru i wypełniony małymi, puncowanymi ornamentami. Właśnie ten typ kurdybanu rozwinął się w Hiszpanii i swoim wyglądem miał naśladować tkaninę brokatową.
W późniejszych kurdybanach stosowano już inną, bardziej europejską ornamentykę – motywy roślinne, owoce, ptaki, zwierzęta, putta. W XVII wieku we Flandrii zaczęto wytłaczać wypukłe wzory z drewnianych matryc. Wydaje się, że charakterystyczne dla nas są właśnie te wypukło tłoczone kurdybany z północy Europy a nie hiszpańskie – mimo, że nasza polska nazwa pochodzi przecież od miasta Kordoba.
Koniecznie musimy wspomnieć o włoskich kurdybanach, bo istniało tam wiele warsztatów. Bardzo cenionym i prawdopodobnie największym ośrodkiem produkcji złoconych skór we Włoszech była Wenecja. W XVI wieku nastąpił niesamowity rozwój tego rzemiosła, działało tam wówczas około 70 warsztatów. Jednak weneckie kurdybany są inne niż te wytwarzane w Europie północnej – są wykonane głównie techniką puncowania, podobnie jak hiszpańskie. A dlaczego? Prawdopodobnie technika złoconych skór przywędrowała do Wenecji wprost od Arabów, dzięki kontaktom handlowym i nie przeszła europejskiej transformacji.
A skąd kurdybany wzięły się w Polsce? Były importowane, sprowadzano je jako cenny materiał. Pierwsze wzmianki o tym mamy z XVI wieku. Jest prawdopodobne, że pierwsze złocone skóry przyjechały do nas wraz z królową Boną w jej posagu ślubnym.
Ewa Zielińska: Z tego co wiemy z dostępnych źródeł, w Polsce nie wytwarzano złoconych skór. Istniały wprawdzie warsztaty kurdybannicze, ale rzemieślnicy ci produkowali buty i inne wyroby skórzane, ale nie złocone skóry.
Odbyłam spacer śladami weneckich kurdybanów, udostępniony na waszej stronie internetowej. Jak dawniej działały zakłady kurdybannicze?
Agnieszka Kosakowska: W procesie wytwarzania kurdybanów brali udział rzemieślnicy o różnych specjalnościach. Garbarze dostarczali gotowe, wygarbowane roślinnie skóry, złotnicy skór pokrywali je srebrem. Szczególnie trudny etap werniksowania należał do wyspecjalizowanych w tej czynności pracowników. Bardzo doceniani byli też wykonawcy warstwy malarskiej kurdybanu.
Jak nazywa się rzemieślnik, który zajmował się kiedyś wytwarzaniem kurdybanów?
Agnieszka Kosakowska: Prawdopodobnie kurdybannik, tak mówimy teraz, ale pamiętajmy, że w Polsce kurdybannik nie robił kurdybanów. Spotkałam się też z innymi określeniami – kurdybaniarz, kurdybanik – przez jedno „n”. Podobnie jak sam kurdyban, w różnych językach ten rzemieślnik różnie się nazywa. Tak naprawdę w wytwarzaniu złoconych skór brali udział rzemieślnicy z kilku cechów: garbarze, złotnicy skór, malarze. W ten sposób były zorganizowane dawne warsztaty.
Wasza rodzina jest kolebką artystów i rzemieślników. Czy byłyście skazane na kontynuację tej linii zawodowej?
Agnieszka Kosakowska: Dla mnie wybór studiów był raczej oczywisty – pójść w ślady taty, który jest konserwatorem i zawsze był zafascynowany tym zawodem. Nasz dom zawsze był pełen rzeczy, które kierowały mnie w tę stronę. I nie tylko mnie, bo mama, która z wykształcenia jest socjologiem, przez wiele lat pracowała w konserwacji razem z tatą. W naszej manufakturze rodzice są kluczowymi postaciami, ponieważ to od nich przejęłyśmy umiejętność wytwarzania kurdybanów.
Ewa Zielińska: Zasługą taty jest opracowanie metody odlewania naszych matryc, a mama może być spokojnie ogłoszona matką naszego werniksu. Właściwie technologia jego wytwarzania jest dostępna dla każdego. Historyczne receptury są zawarte w źródłach. Jednak po pierwsze – właściwości dzisiejszych składników bywają znacząco różne od tych siedemnastowiecznych. Po drugie – sam proces produkcji jest dosyć skomplikowany. Trzeba dobrze go poznać, wiedzieć, kiedy dodać jaką substancję, jak osiągnąć właściwą gęstość werniksu, jak długo gotować w danej fazie produkcji, w jakich warunkach się do tego zabierać. Nawet pogoda ma znaczenie! Aby wytworzyć dobry werniks z dzisiaj dostępnych składników, mama musiała wiele dni spędzić w ogrodowej szopie, mieszając patykiem w dymiącym kociołku, jak czarownica. Część swych doświadczeń może nam teraz przekazać, ale prawda jest taka, że każdy, kto chce zrobić dobry werniks, musi odrobić również swoje „kociołkogodziny”.
Agnieszko – jesteś z wykształcenia konserwatorem dzieł sztuki. Czym zajmujesz się w firmie CONSISTE?
Agnieszka Kosakowska: To pewnie dziwnie zabrzmi, ale obecnie nie zajmuję się konserwacją (a przynajmniej nie na co dzień). Już jakiś czas temu stwierdziłyśmy z Ewą, że nie możemy zamykać się w jednym tylko obszarze działalności naszej firmy. Po długiej przerwie pojawiła się możliwość zorganizowania na nowo naszej firmowej pracowni kurdybanu i podjęcia obszernego tematu wykorzystania kurdybanów we współczesnych wnętrzach, a także propagowania wiedzy o kurdybannictwie.
Bardzo się w to zaangażowałam i jestem teraz znacznie bardziej zafascynowana rzemiosłem artystycznym i całym tym nowym przedsięwzięciem, niż konserwacją. Ta działalność jest cały czas w fazie rozwoju, jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, zorganizowania, bo tu nie chodzi już o samą umiejętność wykonania kurdybanu, ale między innymi o tworzenie kolekcji, promocję, poszukiwanie rynku na nasze wyroby. Chciałybyśmy jak najszybciej doprowadzić do tego, żeby nasza firma nie zajmowała się tylko konserwacją, ale również weszła w świat wyposażenia wnętrz, mody.
I właśnie tym się teraz głównie zajmuję, ale także zleceniami dotyczącymi konserwacji skóry i kurdybanu. Czasem odkładam na bok kurdybany i angażuję się w mój ulubiony obszar konserwacji, czyli w prace badawcze i pisanie programów prac konserwatorskich. Wykonuję wizualizacje komputerowe potrzebne konserwatorom na różnych etapach prac. Jestem też „człowiekiem od kolorów”, pojawiam się tam, gdzie trzeba podjąć bardziej skomplikowane decyzje dotyczące kolorystyki obiektu.
A w konserwatorskiej części firmy kluczową rolę odgrywa teraz Ewa – trochę na odwrót niż powinno być.
Ewo, ukończyłaś projektowanie graficzne na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Jaka jest Twoja rola w firmie?
Ewa Zielińska: Moja rola w firmie jest mało romantyczna – zajmuję się zarządzaniem. Wbrew pozorom, moja pierwotna profesja okazuje się tu całkiem przydatna. Prowadzenie firmy ma wiele wspólnego z projektowaniem – trzeba analizować dane, przeprowadzać symulacje procesów, przewidywać efekty swoich działań, dobrze panować nad komunikacją. Zajmuję się głównie realizacjami konserwatorskimi. Fakt, że nie jestem z wykształcenia konserwatorem – oprócz oczywistych ograniczeń formalnych (nie mogę prowadzić prac konserwatorskich) – niesie również korzyści. Patrzę na wiele zagadnień merytorycznych z dystansem, dzięki czemu sprawdzam się jako łącznik pomiędzy inwestorem i nadzorem konserwatorskim oraz współpracującymi z nami konserwatorami. W moim życiu konserwacja była zawsze obecna – mam zatem dobrą orientację w tej dziedzinie, potrafię dobrze planować, mam też dobrą „konserwatorską intuicję”. Jednak nie muszę być ekspertem od wszystkiego – wystarczy, że wiem, z kim powinnam nawiązać współpracę, aby realizacja była prowadzona na najwyższym poziomie. Mamy dobre relacje z najlepszymi konserwatorami różnych specjalności i do różnych zadań tworzymy zespoły dowodzone przez specjalistów dobranych do konkretnej problematyki.
Moja rola to również wszelkiego rodzaju harmonogramy i tabelki, które na szczęście uwielbiam tworzyć i analizować. Jedyny kłopot to ogromna ilość pracy związanej z organizacją w firmie w połączeniu z równie dużą odpowiedzialnością. Zdarza się, że natężenie obowiązków mnie przerasta. Wtedy pojawia się myśl, że bardziej spełniałabym się w pracy ręcznej, przy wyłączonym telefonie – ale nie jestem pewna, czy to prawda. Moja praca wymaga ode mnie bardzo dużych dawek kreatywności, jest to działanie dynamiczne, zgodne z moją naturą. Właściwie jedyny problem jest taki, że mam tej pracy trochę za dużo.
Ile osób pracuje w pracowni CONISISTE?
Ewa Zielińska: Pracownia jest częścią naszej firmy. Na co dzień przy kurdybanach pracują Agnieszka oraz Elvyra Saletis, ale duży wkład w te działalność mają nadal nasi rodzice – Edward i Krystyna Kosakowscy, nasz stały współpracownik Piotr Krystian, historyczka sztuki Wiktoria Kałwak i nasz „dział księgowo-kadrowy” w osobie Anny Numrych. No i ja…
Wróćmy do kurdybanów. Do ich wytwarzania używa się wygarbowanych skór z młodych i zdrowych zwierząt. Przeczytałam gdzieś, że skóry z koźląt są najcieńsze a z cieląt najbardziej mięsiste. Która ze skór jest lepsza do obróbki?
Agnieszka Kosakowska: Oba te rodzaje skór są dobre, ładnie się tłoczą, różnica może być zauważalna w użytkowaniu – portfel czy torebka ze skóry koźlej będzie bardziej miękka. Tak naprawdę najważniejsze jest to, czy skóra jest odpowiednio wygarbowana, bo to warunkuje nam dobre tłoczenie. Musi być garbowana roślinnie, albo przynajmniej półroślinnie, z jak najmniejszą ilością substancji chemicznych.
Skąd pozyskujecie materiał do swoich zamówień?
Ewa Zielińska: Głównie z garbarni w Skoczowie, która jest tak uprzejma, że specjalnie dla nas produkuje właśnie te skóry półroślinne. Przed każdym zamówieniem spotykamy się i dokładnie omawiamy, jakiej skóry potrzebujemy i dlaczego ta jak najmniejsza ilość chemii jest dla nas tak ważna. Kupujemy też skóry wyprawiane całkowicie roślinnie, są one dostępne w sklepach internetowych, ale w tym przypadku zazwyczaj są ograniczenia ilościowe. Skóry te pięknie się tłoczą, ale są grubsze i cięższe, więc nie zawsze możemy je zastosować.
Proces wytwarzania kurdybanów jest długi i mozolny. Jak w skrócie można go przybliżyć naszym czytelnikom?
Agnieszka Kosakowska: Najpierw musimy skórę zaimpregnować i posrebrzyć – przyklejamy płatki srebra na powierzchni skóry. Srebro trzeba zabezpieczyć przed korozją, my to robimy białkiem jaja kurzego, tak jak przed wiekami. Potem tłoczymy skórę albo puncujemy, a następnie pokrywamy powierzchnię srebra werniksem, który imituje złoto. To jest najbardziej charakterystyczny etap tworzenia kurdybanu, jest też dosyć trudny. Gdy werniks wyschnie, nakładamy farby. To wszystko trwa bardzo długo, przede wszystkim dlatego, że werniks musi długo wysychać przed nałożeniem farb, a jeszcze dłużej musi schnąć kurdyban po pomalowaniu.
Które techniki zdobienia najczęściej stosujecie?
Agnieszka Kosakowska: Chyba najczęściej tłoczymy skórę z matryc na prasie, to jest najszybszy sposób uzyskania wypukłego ornamentu – w jednej chwili gotowy jest cały bryt. Oczywiście pod warunkiem, że ma się odpowiednią prasę – dużą, o odpowiednim nacisku. Taką prasę mamy od niedawna, a wcześniej przez długi czas używaliśmy małej, ręcznej prasy graficznej, do której trzeba było sporo siły. Dobrze, że w naszym zespole są też mężczyźni – Piotrek i nasz tata. To było duże wyzwanie. Na tej prasie trzeba było tłoczyć wzór po małym kawałeczku, po jednym centymetrze, przesuwając skórę bardzo precyzyjnie – bo tylko na środku płyty był odpowiedni nacisk. W ten sposób wytłoczyliśmy całe zamówienie do Wierzynka…120 brytów.
Często tłoczymy też skórę ręcznie na matrycy, ale jest to możliwe tylko w przypadku skóry wyprawionej całkowicie roślinnie. Możemy w ten sposób uzyskać bardzo głębokie, wyraziste tłoczenie, idealne na przykład do biżuterii.
Stosujemy też technikę puncowania, czyli wybijania kompozycji za pomocą metalowych punc o różnych wzorach. Punce pobija się młotkiem. W zagłębieniach, które powstają, zatrzymuje się werniks i w ten sposób uzyskujemy głębię wzorów.
Jakich farb używacie do malowania ornamentów?
Agnieszka Kosakowska: Używamy farb olejnych, głównie transparentnych, jak w laserunku, żeby nie stłumić blasku srebra. Trzeba mieć wprawę w malowaniu kurdybanu, bo nie ma tu za bardzo możliwości poprawek. Tak jak położę farbę za pierwszym razem, tak zostanie.
Jak połączyć małe fragmenty w jedną całość, żeby powstał długi panel lub obraz dużych rozmiarów?
Agnieszka Kosakowska: Poszczególne bryty sklejamy ze sobą, ale wcześniej musimy bardzo równo ściąć brzegi każdego brytu, ścienić je – to się nazywa „szarfowanie”- żeby w miejscu klejenia nie było zgrubienia. To jest bardzo czasochłonna czynność, trzeba to robić bardzo uważnie, żeby nie zaciąć skóry. Drugą ważną rzeczą przy tworzeniu dużego panelu jest to, żeby wzór dobrze się złożył, żeby nie było żadnych przesunięć na styku brytów. Historyczne wzory zawsze były projektowane tak, by miały kontynuację na kolejnych brytach, by można było z nich ułożyć np. całą ścianę.
Czy odtworzyłyście proces wytwarzania XVI-wiecznych kurdybanów i stosujecie te same techniki, jakie były znane 400 lat tematu?
Agnieszka Kosakowska: Osobiście nie uczestniczyłyśmy w procesie odtwarzania tego rzemiosła, to nasi rodzice byli w zespole ludzi, którzy tego dokonali w latach 90. poprzedniego stulecia. Przejęłyśmy warsztat od nich i stosujemy te same techniki, które znane były przed wiekami. Staramy się jak najwięcej zachować ze starych receptur, czasem jednak mamy trudności w kwestii materiałów – produkowane współcześnie pigmenty, farby, kleje są inne niż przed wiekami, chociaż nazwę mają taką samą. Musimy robić wiele prób, badań, żeby mieć pewność, że można zastosować dany klej czy farbę. A ostatnio podjęliśmy w naszym zespole decyzję, że sami będziemy produkować klej pergaminowy i wtedy będziemy wiedzieć, czego używamy.
Sami gotujemy złoty werniks i przede wszystkim pokrywamy skórę płatkami srebra, a nie innego metalu. Nie we wszystkich pracowniach używa się srebra, w niektórych stosuje się aluminium. Wydaje się, że każda pracownia kurdybanu, mimo że korzysta z tych samych starych źródeł, wypracowała sobie swoją technologię opartą na informacjach historycznych. Współcześnie działających pracowni jest niewiele i, co ciekawe, kurdyban z każdej z nich jest zawsze trochę inny również pod względem estetyki. Może dlatego raczej nie czujemy tutaj konkurencji. Klienci szukają zawsze czegoś w swoim stylu, inni trafią do pracowni hiszpańskiej, a inni do naszej.
Czy to prawda, że złocenie robi się z użyciem werniksu zmieszanego z aloesem lub kurkumą, żeby nadać złoty odcień?
Agnieszka Kosakowska: Tak, to prawda. I w ten magiczny sposób srebro zamienia się w złoto! W literaturze można znaleźć wiele receptur tego werniksu, z użyciem różnych składników. Ten złoty kolor można uzyskać też poprzez dodanie asfaltu syryjskiego lub szafranu.
Kurdyban ma szerokie zastosowanie. Wykonujecie dekoracje i obicia ścienne, ale nie tylko?
Ewa Zielińska: Tak, staramy się pokazać, że kurdybanem można ozdobić każdy właściwie element wyposażenia wnętrza – szafę, wezgłowie łóżka, lustro, lampę, skrzynię, drobne przedmioty, np. szkatułki na biżuterię. Mamy też w ofercie obrazy wykonane w technice puncowania. Kurdyban jest idealny do ozdobienia biżuterii, szczególnie w połączeniu ze srebrem. Naszą miłością są torebki kurdybanowe. To jest oferta luksusowa, serie są limitowane, egzemplarze są unikatowe i czasem na torebkę klient musi czekać ponad rok.
W waszej pracowni powstały dekoracje do Restauracji Wierzynek, która mieści się na Rynku Głównym w Krakowie. Jak długo trwały prace nad tym zamówieniem?
Agnieszka Kosakowska: Pracowaliśmy nad tym zamówieniem siedem miesięcy. Dla Wierzynka wykonaliśmy obicia ścienne do tzw. Sali Wierzynkowej oraz dwie supraporty do Sali Krakowskiej. To było bardzo ciekawe zamówienie, szczególnie jeśli chodzi o te supraporty, czyli obrazy usytuowane ponad drzwiami. Pierwszy z nich przedstawia panoramę okolic Krakowa z Wawelem, ze Smoczą Jamą i Smokiem. Na drugim obrazie mamy scenę rodzajową na krakowskim rynku. Praca nad tymi obrazami była nietypowa i stanowiła dla nas spore wyzwanie. Ze względu na duże rozmiary musieliśmy tutaj zastosować tłoczenie z wielu małych matryc i połączyć to z techniką puncowania, a potem odpowiednio pomalować. Było to na tyle skomplikowane, że w momencie tłoczenia przy prasie były zaangażowane aż cztery osoby.
Ewa Zielińska: Z kolei w Sali Wierzynkowej natrafiliśmy na inne wyzwania. Panele ścienne były ogromne – długość niektórych przekraczała trzy metry. Musiały być transportowane w rulonach i montowane na miejscu na specjalnych samonaprężających się krosnach. A krosna były wciągane na piętro przez balkon, bo nie mieściły się na klatce schodowej. Dodatkową ciekawostką jest kurdyban zdobiący przestrzeń między oknami w tej sali. Na życzenie klienta zaprojektowaliśmy specjalną wersję jednego z naszych wzorów z motywem ptaków z wiszącego w sali obrazu. Wzór ten został zastrzeżony przez klienta i „Ptaki Wierzynka” można zobaczyć wyłącznie w restauracji.
Przeglądając Wasze prace natknęłam się na wzór „Złoty ogród”, który został wykonany jako dekoracja ścienna do ozdoby prywatnej jadalni. Czy ten wzór ma historyczne pochodzenie, czy został zaprojektowany przez pracownię?
Ewa Zielińska: To jest wzór historyczny, XIX-wieczny. Kurdyban o tym wzorze zdobi między innymi szkocki zamek Callendar House, jednak tam jest większy. My zmniejszyliśmy go trochę do wymiaru naszych standardowych matryc.
Czy kolekcjonujecie stare wzory kurdybanów?
Agnieszka Kosakowska: Zawsze gdy mamy okazję zrobienia nowej matrycy z jakiegoś wzoru, to korzystamy z niej. W tym momencie mamy matryce do czterech wzorów historycznych, plus kilka na tłoczone krzesła.
Czy tworzycie wzorniki ze swoich projektów?
Ewa Zielińska: Mamy wzornik, w którym gromadzimy poszczególne projekty w różnych kolorystykach, ale jest to na razie wzornik nietypowy…. Ciągle znika. U nas zawsze jest deficyt wyschniętych kurdybanów ze względu na bardzo długi czas schnięcia (wiele miesięcy). Czasem jest tak, że jest nagła potrzeba wykonania np. szkatułki na prezent ślubny i wykorzystujemy wtedy te fragmenty przeznaczone do wzornika. Między innymi dlatego ciągle nie udało nam się go oprawić.
Na czym polega konserwacja starych kurdybanów?
Agnieszka Kosakowska: Konserwacja kurdybanu nie jest łatwa. Głównym problemem jest to, że srebro – kluczowa warstwa kurdybanu – ulega korozji w ciągu wieków. Kilkusetletni kurdyban jest zawsze ciemny. Tej korozji nie da się odwrócić, a na srebrze leżą warstwy werniksu i farb, niejednokrotnie w całkiem dobrym stanie. Nigdy nie staramy się „odnowić” warstwy srebra, bo oznaczałoby to jego wymianę i usunięcie warstw, które na nim leżą. Trzeba przyjąć, że stary kurdyban będzie wyglądał na stary. Oczywiście trzeba zadbać o jego kondycję – oczyścić, podkleić odspajające się warstwy, czasem uzupełnić brakujące fragmenty. Problemem są też zazwyczaj odkształcenia skóry, które trzeba zniwelować.
Profesja, którą się zajmujecie jest dziś niemal wymarłym zawodem. Jak to zmienić?
Ewa Zielińska: Nie jesteśmy pewne, czy da się to łatwo zmienić. Nie wiem, czy dzisiaj byłaby szansa na to, żeby na nowo pojawiły się liczne warsztaty kurdybanników… Nasza rzeczywistość jest inna. Mamy świadomość, że współcześnie kurdyban nie stanie się materiałem zdobniczym powszechnie używanym.
Nasza pracownia to rezultat wielu lat prowadzonych z uporem prób i inwestycji. Próg wejścia jest dość wysoki, a dochody niepewne, dlatego trudno sobie dzisiaj wyobrazić powstanie większej ilości warsztatów kurdybanniczych w Polsce. Oczywiście chcemy zachować i rozpowszechnić wiedzę na temat tego rzemiosła. Chcemy pokazać, że w dzisiejszych czasach jest możliwe wykonanie kurdybanu. W Polsce na razie prawie nikt o tym nie wie, ale na przykład w Norwegii istnieje odpowiednik gildii czy cechu zrzeszający osoby zajmujące się wytwarzaniem kurdybanów hobbystycznie. Mamy kontakt z tym stowarzyszeniem (nawet byłyśmy zaproszone do Oslo na jego jubileusz) i możemy się inspirować ich działaniami popularyzatorskimi. Patrząc zarówno na nasze doświadczenia komercyjne, jak i na dokonania hobbystów, którym wykonanie jednego brytu potrafi zająć okrągły rok, jedno możemy powiedzieć na pewno: dziś kurdyban to produkt unikatowy. Czy jest przy tym dobrem luksusowym? Zdecydowanie tak z uwagi na ogromną ilość pracy ręcznej, wiedzy i konieczność stosowania bardzo starannie wyselekcjonowanych materiałów.
Gdzie można się nauczyć techniki wytwarzania kurdybanów?
Agnieszka Kosakowska: Jeśli chodzi o Polskę, to właściwie nie ma takiej placówki, która oferowałaby naukę tego rzemiosła w szerokim zakresie. Owszem, na Wydziale Konserwacji w Toruniu studenci poznają ten warsztat po to, by móc potem zająć się konserwacją kurdybanów. Teoretycznie każdy konserwator dzieł sztuki powinien sobie poradzić z wytworzeniem kurdybanu, ale tak się nie dzieje, bo oprócz teorii potrzebne są lata praktyki. Odtwarzanie starych receptur, wypróbowywanie ich z nowymi, współczesnymi materiałami, zgłębianie wiedzy na ten temat – temu trzeba się poświęcić. Istnieje kilka miejsc w Europie, gdzie nauka wytwarzania kurdybanów odbywa się na zasadzie atrakcji turystycznej, na przykład niektóre pracownie w Hiszpanii proponują takie kursy. Ale ten typ nauki z pewnością nie da pełnych umiejętności, bo te można zdobyć wyłącznie poprzez wieloletnie doświadczenie.
Platon powiedział „Rzeczy piękne są trudne”. Jak ta myśl, odnosi się do Waszej pasji i pracy?
Agnieszka Kosakowska: Te słowa chyba można odnieść do każdego wymiaru naszej pasji i pracy. Trudny jest warsztat, zdobywanie rynku, to wszystko, co prowadzi nas do tego pięknego efektu – kurdybanu i jego zaistnienia w świecie. Trudno jest osadzić przeszłość w teraźniejszości, a nasza pasja właśnie tego dotyczy. Niektórym w ogóle trudno zrozumieć, dlaczego my to robimy. Cały czas napotykamy na trudności, a jednak idziemy dalej, bo piękno wciąga. Pokonywanie trudności daje satysfakcję. I potem nagle okazuje się, że to rzeczy trudne są piękne.
Największy zbiór kurdybanów w Polsce znajduje się na Zamku Królewskim na Wawelu. W latach 90- konserwację wawelskich kurdybanów wykonywał m.in. wasz tata. Jak wspomina tę pracę?
Agnieszka Kosakowska: Tata do dziś wspomina to z wielkim entuzjazmem. Była to realizacja wyjątkowa, wykonywana w dużym zespole, z bardzo szerokimi konsultacjami z europejskimi ośrodkami konserwacji skóry m.in. z Holandii. Szczególnie cenna była współpraca z zamkiem w Moritzburgu, czyli z poprzednim właścicielem wawelskich kurdybanów. Tata zawsze mówił o ogromnej liczbie wątków, które przewijały się w trakcie prac. To była praca koncepcyjna, było w niej wiele elementów kreowania, wymyślania odpowiednich metod, jednak przy całkowitym poszanowaniu aranżacji i koncepcji Wacława Szymborskiego, autora poprzedniej konserwacji tych kurdybanów. Zespół dostrzegł w tej aranżacji wielką wartość i dlatego tak dostosowano środki i metody konserwacji, by w nią nie ingerować. Tata opowiadał też o dużym zaangażowaniu emocjonalnym w to przedsięwzięcie. Czasami pracowali nocami, całą dobę, a organizacja prac była podporządkowana potrzebom konserwacji. Wtedy było to możliwe – w tamtym czasie na Wawelu nie było jeszcze takiego reżimu organizacyjnego.
To jest bardzo szeroki temat, bo prace przy kurdybanach wiązały się też z konserwacją całego zamku. Było to ważne wydarzenie nie tylko w środowisku konserwatorskim. Pamiętam, że na koniec całej konserwacji odbyła się na Wawelu wystawa podsumowująca prace. Konserwatorzy, ale też ja, Ewa, mama, tata wystąpiliśmy na jej otwarciu w strojach renesansowych – częściowo wypożyczonych z teatru, a częściowo uszytych przez naszą mamę.
Jednym z najbardziej znanych konserwatorów kurdybanów jest Wacław Szymborski, który dużą część swojego życia poświęcił na zgłębianie starych receptur i dostępnej literatury na ten temat. To on kierował pracami na Wawelu w latach 30-tych. Sam garbował skóry, sam przyrządzał barwniki i werniksy. To musiał być niezwykły człowiek.
Agnieszka Kosakowska: Wacław Szymborski zorganizował na Wawelu pracownię konserwacji kurdybanów, ale stworzył również cały warsztat do wytwarzania nowych. Koncepcja wystroju sal zamkowych zakładała wykorzystanie kurdybanów z zamku w Moritzburgu, ale było ich za mało. Szymborski wykonał kopie w oparciu o stare receptury i analizę oryginałów, a do Sali Senatorskiej sam zaprojektował wzory. Konserwatorzy zajmujący się wawelskimi kurdybanami w latach 90. mieli niebywałe szczęście możliwości współpracy z panem Wacławem Wagnerem, współpracownikiem Wacława Szymborskiego. Przejął on od niego wiedzę, umiejętności warsztatowe, a także dysponował częścią wykonanych przez niego narzędzi. Dzięki temu w trakcie tej ostatniej konserwacji można było użyć punc i szablonów Wacława Szymborskiego.
Museo Correr w Wenecji ma w posiadaniu ciekawą kolekcję kurdybanów. Agnieszko, widziałaś te skarby. Czy różnią się od naszych wawelskich?
Agnieszka Kosakowska: Zacznę od tego, że mój ostatni pobyt w Wenecji był przeżyciem niezapomnianym. Znalazłam się w miejscach, do których zwykli ludzie zazwyczaj nie wchodzą… Wszystko to dzięki pani Ojcumile Sieradzkiej-Malec, specjalistce od kurdybanów z Zamku Królewskiego na Wawelu, której jeszcze raz bardzo dziękuję za zaproszenie mnie w tę wspólną podróż do Wenecji.
W Museo Correr najbardziej intrygujące było dla mnie to, że kurdybany z tego zbioru są całkowicie odmienne od tych, które znałam wcześniej. Sam zbiór jest różnorodny – są przykłady płaskich, puncowanych, ale również wypukło tłoczonych, jednak o zupełnie innych wzorach. Jest kilka przykładów sztuki sakralnej – antepediów ołtarzowych. Są nawet fantazyjne stwory przypominające chińskie smoki. Widziałam ciekawe przykłady kurdybanów, gdzie bardzo dużą rolę odgrywała warstwa malarska – oprócz tłoczonych czy puncowanych fragmentów kompozycji, malowano na przykład postacie, a sposób malowania przypomina ten stosowany w malarstwie sztalugowym. Z kolei nie widziałam tam kurdybanów podobnych do wawelskich. Nie umiem w tej chwili powiedzieć, jakiej proweniencji są poszczególne eksponaty, ale z pewnością pochodzą z różnych warsztatów, z różnych stron świata. Zauważalne jest to, że technika wykonania była zawsze podobna, ale pod względem estetycznym różnice były znaczne. Przypomina to trochę różnorodność współczesnych kurdybanów, o czym wspominałam wcześniej.
Nad czym teraz pracujecie?
Ewa Zielińska: Pracujemy w dwóch wymiarach: teoretycznym i praktycznym. W teoretycznym – próbujemy zaciekawić świat kurdybanem odkrytym na nowo, pokazać, że współczesny kurdyban to nie tylko nawiązanie do historycznych wnętrz, ozdoba pałacu. Kurdyban może zaistnieć w każdym wnętrzu, bo jego stylistyka może być różnorodna. Próbujemy też pokazać ludziom, że cenny jest nie tylko sam kurdyban, ale też wiedza na jego temat.
Temu służą kursy wiedzy o kurdybanach, które organizujemy w naszej pracowni, i na które serdecznie zapraszamy wszystkich zainteresowanych. Są zorganizowane w formie warsztatów, pokazujemy wszystkie etapy powstawania kurdybanu, można też spróbować własnoręcznie posrebrzyć albo wytłoczyć kawałek skóry.
Agnieszka Kosakowska: A jeśli chodzi o wymiar praktyczny, to pracujemy teraz nad stworzeniem kolekcji przedmiotów do wyposażenia wnętrz – przygotowujemy między innymi parawan z historycznym wzorem i duże lustro w ramie obitej kurdybanem. Pracuję też nad kilkoma obrazami puncowanymi. Z drobniejszych przedmiotów – kończymy pracę nad kolekcją szkatułek i kuferków i zaczynamy myśleć o kolekcji biżuterii.
Jesteśmy w trakcie zakładania sklepu internetowego, mamy nadzieję, że w niedługim czasie nasze kurdybany będzie można też kupić przez Internet.
Jakie są plany i marzenia, które chciałybyście zrealizować?
Agnieszka Kosakowska: Moim marzeniem i równocześnie planem jest to, żeby zawsze móc spokojnie łączyć moje pasje z pracą. Chciałabym, żeby moje życie zawodowe wypełniało rzemiosło kurdybanowe, podróże i ludzie, którzy też, tak jak ja są zafascynowani pięknem – pięknem przedmiotu, wytworu ludzkiego…. Planujemy podróż przez Europę w poszukiwaniu kurdybanów, ludzi, którzy je wykonują i wiedzy na temat tego rzemiosła.
Ewa Zielińska: Marzymy też o przestronnej pracowni, w której zmieściłby się cały nasz warsztat (bo na razie mamy go w czterech miejscach).
Dziękuję za bardzo ciekawą rozmowę i życzę Wam realizacji tych marzeń i planów!
Wywiad przeprowadzony w lipcu 2020 r.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Fotografie: Bartosz Cygan © Rzeczy Piękne
Korekta: Dorota Smoleń
Pracownia artystyczna Consiste
ul. Kamienna 43, 31-403 Kraków
tel. +48 512 430 739, +48 607 332 797
e-mail: biuro@consiste.pl, agnieszka.kosakowska@consiste.pl
www: www.kurdyban.pl
Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci
Comments: no replies