Ania Rulecka – artystka wizualna, założycielka marki Folkisz, entuzjastka życia, piękna natury i tańca współczesnego – zgodziła się na wywiad z nami. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem jej pięknych, niezwykle misternych kompozycji roślinnych wykonywanych z bibuły i stwarzanej dla nich oprawy, dlatego pytaliśmy głównie o bibułkarstwo i jego zastosowanie w kontekście zanikającego wątku plastyki obrzędowej. Ale nie tylko o to 🙂
Rzeczy Piękne: Czy bibułkarstwo to wymarłe rękodzieło?
Anna Rulecka: Może w ramach odpowiedzi zacytuję komentarz jednej z pań, pani Małgorzaty, pod moim zdjęciem relacji z warsztatów: Na Kurpiach jest mnóstwo twórczyń, które zajmują się bibułkarstwem. Wcale nie wymierają, nadal są żywe.
I to fakt. Jest jeszcze całkiem sporo twórczyń ludowych zajmujących się bibułkarstwem, szczególnie we wspomnianym regionie. Jednak kiedyś bibułkarstwo to była powszechna aktywność i prawie w każdym domu można było znaleźć bibułkowe kwiaty. Więc, biorąc pod uwagę zmianę skali, na pewno wymierające.
Jakie są jego korzenie?
AR: Wraz z pojawieniem się obwoźnych handlarzy na przełomie XIX i XX wieku pojawiła się i bibuła. Kwiaty i ozdoby ze słomy czy ptasich piór zastąpiono kolorowymi kwiatami.
Czy to prawda, że obecnie bibułkarstwem zajmują się tylko twórcy ludowi świadomie kultywujący dawne tradycje?
AR: Tak, to prawda. Nie jest już to pretekst do wspólnego spędzania czasu w długie zimowe wieczory. Jedynie produkt i ciekawostka sprzedawana podczas kiermaszy sztuki ludowej.
Kiedyś kwiatami z bibuły ozdabiano obrazy, robiono pasyjki przy krzyżykach czy wieszano pod sufitem kolorowe pałąki, które były alternatywą dla ozdobnych żyrandoli.
AR: Dokładnie. Bibuła pojawiała się na styku sacrum i profanum – zdobiła miejsca święte i pieczętowała wydarzenia związane z rokiem obrzędowym. Była jednym z podstawowych materiałów budujących scenografię dla wszystkich okoliczności takich jak święta, ślub czy pogrzeb.
Opowiedz nam coś o sobie. Jesteś historykiem sztuki i projektantką, artystką wizualną w jednej osobie.
AR: Chyba nie nazwałabym siebie historykiem sztuki. Co prawda mam skończone studia licencjackie w tej dziedzinie, ale nigdy nie pracowałam w zawodzie. Studia z historii sztuki poszerzyły mi horyzonty. Miałam okazję prawie rok studiować w Hiszpanii i to był cudowny okres. Projektantką też bym się nie nazwała, bo może i działam na styku designu, ale nie czuję, żeby to słowo do mnie pasowało. Ukończyłam studia magisterskie na Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii i chyba zagadnienie sztuk wizualnych jest mi najbliższe. Oprócz tego jestem współczesną bibułkarką.
Jak odkryłaś dla siebie to rękodzieło?
AR: To była długa droga. Już jako dziecko uwielbiałam zajęcia manualne. Moja przygoda ze sztuką zaczęła się jednak od fotografii, a dokładniej od fotografii tańca. Teatr i scena towarzyszyły mojej drodze i moich zdjęciom. Zaczęłam sama tworzyć kostiumy i scenografię. Zainteresowałam się obrzędami przejścia. Najpierw afrykańskim, później odkryłam nasze, słowiańskie, a wraz z nimi rózgę weselną. I tak się zaczęło. Do jednego z moich projektów stworzyłam różnego rodzaju remaki związane z plastyką obrzędową. Podczas badania towarzyszącemu temu projektowi dowiedziałam się, że większość z obiektów wykonana była m.in. z bibuły. Po powrocie do Polski długo szukałam nauczycielki bibułkarstwa, ponieważ na Śląsku nie jest i nie było to powszechnie kultywowane rzemiosło. Udało mi się jednak trafić na Panią Ewę z Mysłowickiego Domu Kultury, która prowadzi aktualnie zajęcia z decoupage’u, a kiedyś z bibułkarstwa. Na zajęcia przychodzą same panie w podeszłym wieku, a spotkania mają charakter nieformalnego koła gospodyń wiejskich. Pani Ewa sama zakochana kiedyś w bibułkarstwie, tworzyła piękne rzeczy. Wypytywałam ją o różne techniki, to ona nauczyła mnie skrętu cukierkowego, który do tej pory jest moją ukochaną techniką. Później sama zaczęłam eksperymentować z materiałem. Bibuła totalnie mnie wciągnęła.
Znasz jakąś mistrzynię bibułkarstwa? Od kogo się uczyłaś tej sztuki?
AR: Pomimo spotkań z wieloma cenionymi twórczyniami ludowymi, moją mistrzynią pozostanie pani Ewa – moja pierwsza nauczycielka, która pokazała mi magię tej sztuki.
W swoich pracach łączysz tradycję z nowoczesnością. Stosując współczesny, minimalistyczny styl jako język wypowiedzi artystycznej, z jednej strony odnosisz się do korzeni, a z drugiej realizujesz swoje wizje artystyczne…
AR: Ubolewam nad tym, że sztuka ludowa jest nastawiona na odtwórczość i to jest właściwie jedyny sposób jej propagowania. Ja się z tym zupełnie nie zgadzam. Uważam, że sedno bibułkarstwa tkwi we wspólnotowości, łączeniu, spędzaniu wspólnego czasu. Tak jak choćby kiedyś w ramach rózgowin (czyli słowiańskiego wieczoru panieńskiego polegającego na wiciu wianków, rózgi weselnej i pieczeniu kołacza), czy choćby we wspólnym dekorowaniem domu na święta. Estetyka sztuki ludowej nie dociera do współczesnego odbiorcy, jednak jej przesłania są nadal aktualne. Stąd mój pomysł na pokazanie bibułkarstwa w innej, minimalistycznej odsłonie. Cieszę się, że spotyka się to z takim zainteresowaniem i entuzjazmem, osób, które nie są związane ze sztuką ludową.
Dzięki mojej twórczości przecieram nowe szlaki.
Tworzysz misterne instalacje kwiatowe. Bibuła to delikatny materiał, czy go jakoś utrwalasz?
AR: To jest niesamowite w bibule, a właściwie we włoskiej krepinie, której używam, że jest tak naprawdę niezwykle wytrzymałym materiałem. Dużo osób myśli, że moich obiektów czy nawet kwiatów nie da się transportować, jednak nic bardziej mylnego. Bibuła, której używam, jest bardzo plastycznym materiałem, który można wielokrotnie odkształcać. Jedynym mankamentem jest to, że niektóre kolory bibuł mają tendencje do blaknięcia, szczególnie gdy są wystawione na dużą ekspozycję promieni słonecznych. Stąd kiedyś w praktykach ludowych konserwowano je woskiem. Jednak ja lubię ten proces zmiany, lubię to, że coś nie jest “na zawsze”, starzeje się, przemija. Bo cóż z tego, że dekoracje wykonane z plastiku teoretycznie mogłyby posłużyć nam setki tysięcy lat, skoro znudzeni i pozbawieni jakiegokolwiek stosunku emocjonalnego z nimi rozstaniemy się de facto dużo szybciej, niż z własnoręcznie zrobionymi wyblakłymi, papierowymi dekoracjami? A jeśli nawet w porównywalnym czasie, to z mniejszą szkodą dla naszej planety.
Do tworzenia takich instalacji z pewnością potrzebna jest wyobraźnia przestrzenna.
AR: Uwielbiam pracować w przestrzeni. Jest to dla mnie niezwykle frapujące, by tworzyć instalacje uwzględniające specyfikę danego miejsca.
Czy kwiaty, które tworzysz, mają w zamyśle jak najlepiej odwzorować naturę? Ja mam nieodparte wrażenie, że lubisz eksperymentować z formą.
AR: Natura jest największym i nieprześcignionym mistrzem, więc po co chować się w jej cieniu? Tak, w moim zamyśle jest tworzenie kwiatów i kompozycji abstrakcyjnych – płatki z maków, środki z anemonów i mamy takie makimony o złotych pręcikach 🙂
Gdzie eksponujesz swoje prace?
AR: Uwielbiam pokazywać moje prace w galeriach, w kontekście sztuki czy designu, ale równie kocham robić różnego rodzaju interwencje bibułkarskie w przestrzeni – miejscach nieoczywistych jak opuszczona kapliczka w środku pola. Fascynuje mnie także aspekt bardziej użytkowy, jak choćby zastosowanie bibułkarstwa w kontekście zanikającego zupełnie wątku plastyki obrzędowej. Stąd też w ramach mojego projektu #zrózgądoślubu namawiam współczesne panny młode do powrotu to tego zwyczaju pójścia do ślubu z prawdziwym “słowiańskim bukietem” jakim jest rózga weselna.
Dają się namówić?
AR: Tak! Coraz więcej osób, interesuje się rózgą i rózgowinami. Już kilka panien młodych wybrało moją współczesną rózgę jako alternatywę dla bukietu ślubnego. Daje mi to ogromną radość i satysfakcję.
Organizujesz warsztaty artystyczne z bibułkarstwa. Kto aktualnie jest zainteresowany tym rękodziełem?
AR: Mam przyjemność współpracować z kilkoma instytucjami oraz organizować warsztaty wpisujące się w kalendarz obrzędowy. Zainteresowane osoby są bardzo różne, jednak głównie docieram do osób młodych, które mało, albo w ogóle nie interesują się sztuką ludową. Moją minimalistyczną formą przyciągam estetki oraz osoby zafascynowane designem czy rękodziełem. Podczas spotkania przemycam kolejne treści związane z tradycjami i obrzędami, dzięki czemu folkowa estetyka nie zniechęca na starcie takich odbiorców.
Czy nie uważasz, że bibułkarstwo to dziedzina, która z racji na swoje piękno mogłaby działać jako integracja międzypokoleniowa, arteterpia lub socjoterapia?
AR: Zdecydowanie. Dla mnie i mojej praktyki najważniejszy jest wątek przywoływania kobiecej wspólnotowości i poszukiwania własnych rytuałów przejścia. Poza tym bibułkarstwo jest techniką, która niezwykle wycisza i uspokaja układ nerwowy. Potrzeba do niej skupienia i cierpliwości, jednak włożona praca zwraca się z nawiązką.
Czy bibułkarstwo to dla Ciebie hobby, pasja czy aktywność zawodowa?
AR: Chyba wszystko w jednym, bo bibułkarstwo stało się również moim medium w twórczości artystycznej. Realizuję także komercyjne projekty dekoracji witryn sklepowych czy wydarzeń w minimalistycznym duchu no waste.
Często otrzymujesz zaproszenia do realizacji oprawy witryn sklepowych?
AR: Ostatnio dostałam kilka nowych propozycji współpracy. Mam już też za sobą kilka realizacji w pięknych butikach jubilerskich czy kosmetycznych. Krepina to wspaniały materiał, bo pozwala na stworzenie zaskakującej instalacji, która jednocześnie może posłużyć dłuższy czas.
Gdzie i kiedy planujesz pokaz swoich prac?
AR: Do końca lipca trwała wystawa w ramach projektu Zapytaj Mokoszy – jestem jego pomysłodawczynią i koordynatorką – podczas której miałam okazję zaprezentować ponadtrzyipółmetrową rózgę weselną. Aktualnie moje płaskie bukiety biorą udział w PolishCulturetrip, czyli wystawie na stulecie polskiego designu, otwartej na początku sierpnia w Gdańsku, a kolejnym projektem w którym bibułkarstwo gra główne skrzypce, jest mój projekt fotograficzny realizowany w ramach programu mentorskiego Sputnik Photos dzięki otrzymanemu stypendium z Narodowego Centrum Audiowizualnego z Luksemburga.
Oprócz bibułkarstwa zachwyca Cię taniec współczesny. Opowiedz nam coś o tej fascynacji.
AR: Tak, taniec współczesny to moja ogromna miłość. Od dziecka tańczyłam przez wiele lat, jednak ze względu na liczne wady postawy, nie było mi dane rozwijać się w tym kierunku zawodowo. Od zawsze fascynuje mnie, ile można powiedzieć za pomocą gestów, bez użycia słów. A dla spektaklu Piny Bausch pojadę na drugi koniec Europy!
Jakie jest Twoje marzenie? Co chciałabyś zrobić?
AR: Według wspaniałego twórcy jakim był Antonio Gaudi oryginalność polega na powrocie do źródeł. Moje marzenia i cele związane są z tym cytatem, bo uważam, że polski folklor to ogromne źródło inspiracji, z którego korzysta stosunkowo niewiele współczesnych twórczyń i twórców.
No i oczywiście chcę zrobić z rózgi weselnej prawdziwą celebrytkę!
Wywiad z Anną Rulecką zarejestrowany w sierpniu 2018 r.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / RZECZY PIĘKNE
Zdjęcia udostępnione dzięki uprzejmości artystki. Zobacz fotoreportaż >
*
Anna Rulecka na Instagramie >
Comments: no replies