… spotykamy Katarzynę i Andrzeja Kopczyków, którzy tworzą Teatr Uszyty i zgrany duet zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Ich ostatni spektakl pt. „Ananas” na podstawie wierszy Anny Świrszczyńskiej najlepiej określa formułę teatru, który ich fascynuje. Jego głównym założeniem jest powrót do tradycji przedstawień objazdowych. To teatr, w którym na oczach widzów zmienia się opowiadana rzeczywistość. Zanurzmy się w inspirującą opowieść o lalkach i aktorach-animatorach, którzy ożywiają na scenie martwe przedmioty.
Fotoreportaż ze spotkania z Artystami >
Rzeczy Piękne: Teatr Uszyty to teatr dla…?
Katarzyna Kopczyk: Małych i dużych. To teatr familijny. Tworząc spektakle skupiamy się głównie na widzu dziecięcym, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, aczkolwiek po reakcjach starszych dzieci i dorosłych, jakie obserwujemy podczas grania, wnioskujemy, że Teatr Uszyty to teatr dla wszystkich.
Andrzej Kopczyk: A nawet nie tyle wnioskujemy, co mamy na to dowody. Często po spektaklach podchodzą do nas dorośli widzowie i dzielą się swoimi odczuciami, dotyczącymi na przykład tekstu. Że literatura, po którą sięgnęliśmy, była ich ukochaną w dzieciństwie. Tak było w przypadku wierszy Edwarda Leara czy Anny Świrszczyńskiej.
Katarzyna: Lubimy takie rozmowy. Nie wyobrażamy sobie, żeby po spektaklu mimo zmęczenia od razu zniknąć w garderobie.
Kiedy dokładnie powstał wasz teatr?
Katarzyna: W maju 2014 r. była premiera Uszytego. Debiutowaliśmy jako teatr niezależny podczas Festiwalu Literatury dla Dzieci.
Jak długo dojrzewała w was myśl, że chcecie stworzyć i robić coś własnego?
Katarzyna: Długo, bardzo długo. Mieliśmy ogromną potrzebę tworzenia własnych spektakli, ale chyba brakowało nam odwagi. Czuliśmy, że mamy potencjał, pomysły, energię, ale ciągle coś nas powstrzymywało. Nasi przyjaciele z Poznania, którzy założyli wiele lat temu teatr Wariate i z powodzeniem działają do dziś, usilnie nas namawiali, by tworzyć niezależnie. Powtarzali: „Spróbujcie, po prostu zacznijcie, a na pewno się uda”.
Andrzej: My się tylko uśmiechaliśmy, bo mieliśmy wrażenie, że to jest nierealne. Nieśmiało zaczęliśmy tworzyć przedstawienie Kto tam? i wkrótce nadarzyła się okazja zaistnienia podczas Festiwalu Literatury dla Dzieci w Krakowie.
Nazwa Teatr Uszyty dużo sugeruje, ale wyjaśnijcie proszę, skąd się wzięła.
Katarzyna: Nazwa nie przyszła szybko i bezboleśnie. To był długi proces. W końcu wypisaliśmy kilka nazw na kartce i pokazaliśmy naszej córce i jej koleżance. One, ku naszej uciesze, jednogłośnie wybrały Uszyty, czym utwierdziły nas w wyborze. Swoją drogą szkoda, że nie zachowaliśmy tej kartki, bo nie pamiętam pozostałych nazw, a jestem ciekawa, jakie mieliśmy pomysły. A dlaczego akurat Uszyty? Jędrek, wytłumacz się, bo to Ty na to wpadłeś.
Andrzej: Wiedzieliśmy, że nasze spektakle będziemy chcieli tworzyć sami. Od podszewki. Teatr skrojony i uszyty na miarę. No i czasem zdarza nam się „szyć” na scenie, czyli improwizować.
Czy możecie powiedzieć o sobie coś więcej? Jak była wasza ścieżka zawodowa i dlaczego podjęliście decyzję, aby stworzyć swój własny, niezależny teatr?
Katarzyna: Pochodzę z Białegostoku i tam też ukończyłam Akademię Teatralną Wydział Sztuki Lalkarskiej. Po studiach wyjechałam do Krakowa, bo dostałam angaż w Teatrze Groteska, co wówczas było spełnieniem moich marzeń. I to było dokładnie 20 lat temu. Niewiarygodne.
Andrzej: Podobnie jak Kasia – 20 lat na scenie. Ukończyłem Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu, też wydział lalkarski. Szkoła teraz zamieniła się w Akademię Sztuk Teatralnych. Zastanawiam się, dlaczego w ogóle wybrałem taki zawód? Chyba trochę z przypadku. W liceum chodziłem do klasy o profilu teatralnym i każdego roku oglądaliśmy mnóstwo spektakli Teatru Polskiego czy Współczesnego we Wrocławiu. Ale też chodziliśmy często do teatru lalek. Jednak absolutnie nie spodziewałem się, że zostanę aktorem. Nie wiedziałem wtedy, co powinienem robić w życiu. Zdałem na wydział lalkarski, bo gdzieś trzeba było zdać, i wsiąkłem. Poznałem fantastycznych, odjechanych ludzi. I okazało się, że lalki to jest to.
Katarzyna: Ale Jędrek, teatr to było twoje przeznaczenie. Opowiadałeś przecież, że już jako dziecko występowałeś w przebraniu zajączka.
Andrzej: A, no tak. Mama namawiała nas zawsze, żebyśmy brali udział w spektaklach szkolnych i rzeczywiście zaczynałem jako zajączek w Kocie w butach. Mama ubierała mnie i mojego brata w pończoszki, przyszywała ogonki, zakładała uszka. Teraz się z tego śmiejemy, ale wtedy bardzo się wstydziliśmy. Być zajączkiem to był obciach. To cud, że przetrwałem coś takiego. Teraz dziękuję jej za to. Zaszczepiła we mnie miłość do teatru.Trochę żartuję, ale coś w tym na pewno jest. Mama czytała nam bardzo dużo książek. Mnóstwo czasu spędzaliśmy słuchając bajek z serii książek „Poczytaj mi mamo”. Mieszkaliśmy w tym czasie w małej miejscowości PGR-owskiej. Wokół siebie mieliśmy cały wachlarz różnych postaci i sytuacji, które obserwowałem. Być może teraz, pracując nad jakąś postacią, nieświadomie sięgam po tamte wzorce zagrzebane w pamięci.
W naszym domu zawsze była obecna muzyka, co teraz ma duże znaczenie. Ojciec słuchał muzyki, grał też na perkusji, a każde z dzieci skończyło podstawową szkołę muzyczną. Mama zapakowała kiedyś całą trójkę do autobusu i zawiozła do Wrocławia, co było dla nas utrapieniem przez kolejne sześć lat. Do pewnego momentu mama nas zamęczała tą szkołą, a potem machnęła ręką i powiedziała: „A teraz róbcie, co chcecie”. No to zostałem aktorem. Masz rację, Kasiu, to było moim przeznaczeniem. 🙂
Katarzyna: Moja pierwsza poważna rola to Baba Jaga z Jasia i Małgosi. Byłam wtedy może w drugiej klasie podstawówki. Wraz z koleżankami z podwórka bardzo kreatywnie spędzałyśmy czas, wystawiając różne przedstawienia. Niektóre na klatkach schodowych, a niektóre przy trzepaku. Zaproszenia kładłyśmy sąsiadom na wycieraczkach i o określonej godzinie dawałyśmy występ. Niektórzy pojawiali się przed trzepakiem, a niektórzy oglądali nas z okien. To były piękne czasy. A z Jasiem i Małgosią zgłosiłyśmy się na konkurs teatralny do osiedlowego domu kultury Metafora i zajęłyśmy I miejsce. Już wtedy wiedziałam, że teatr to moja przyszłość.
Andrzej: Wracając do twojego pytania Asiu, dlaczego zdecydowaliśmy się założyć swój własny teatr? Z kilku powodów. Chęć sprawdzenia się w roli dyrektora, reżysera, scenografa, kompozytora, mechanizatora, garderobianej, menadżera. Chęć tworzenia własnych rzeczy. Swoboda w tworzeniu. Chcesz grać główną rolę? Proszę bardzo. Chcesz w tym spektaklu tańczyć, a w tym śpiewać? Ależ nie ma problemu. Marzy ci się monodram? Nie ma sprawy. Ta wolność jest bardzo cenna. Ale to też duża odpowiedzialność. Pracujemy na swoją markę, więc wszystko musi być na najwyższym poziomie. Nie ukrywamy, że chęć działania na własną rękę podyktowana była również względami finansowymi. W teatrze państwowym nie zarabia się kokosów, a najtrudniej jest w sezonie ogórkowym, czyli w wakacje. Poza tym przez wiele lat nie wchodziłem w żadne premiery, co automatycznie wpływało na moje zarobki. Pożyczanie pieniędzy od rodziny, by dotrwać do wypłaty, było bardzo przygnębiające.
Tworzycie zgrany duet w życiu prywatnym i aktorski – w zawodowym. Jak się poznaliście?
Katarzyna: Poznaliśmy się w Grotesce, ale na początku chyba niespecjalnie zwracaliśmy na siebie uwagę.
Andrzej: Lubiliśmy po prostu spędzać ze sobą czas. Były spacery, imprezy, koncerty, rowery. A potem zaczęliśmy robić przedstawienie offowe z grupą kolegów z teatru i z Kasią graliśmy zakochaną parę. I wtedy się zaczęło.
Katarzyna: Ale tak naprawdę utwierdziliśmy się w przekonaniu, że chcemy być razem, po pierwszych wspólnych wakacjach. Przemierzyliśmy na rowerach Szwecję docierając do Oslo. Mieliśmy różne przygody po drodze. Nie zawsze było kolorowo. Ulewy, upały, awarie rowerów, zmęczenie dawało nam w kość, ale właśnie takie sytuacje sprawdzały nas jako duet. Na szczęście były też i piękne chwile. Herbata z płatkami dzikiej róży, rosnącej obok namiotu, wieczorne pląsy na plaży podczas potańcówki ze szwedzką kapelą, spotkanie serdecznych rodaków, którzy nas przenocowali w domku pod Göteborgiem, czy w końcu praca w małym hotelu w Oslo. Doszliśmy do wniosku, że skoro udało nam się przeżyć intensywne dwa miesiące, to może być już tylko lepiej.
Andrzej: I tak minęło nam już 15 lat pożycia małżeńskiego, a ja kocham cię coraz mocniej.
Katarzyna: Ojej, jak miło… Ale czy my nie odbiegliśmy za bardzo od tematu? 🙂
Wymarzony duet! ☺
Katarzyna: Dziękujemy.
Czy Teatr Uszyty ma formułę teatru objazdowego?
Andrzej: Zdecydowanie tak. Nie mamy stałego miejsca, w którym możemy grać, więc podróżujemy po Polsce przyjmując zaproszenia różnych instytucji kultury.
Katarzyna Kopczyk: Że posłużę się wersem hymnu lalkarzy Jana Wilkowskiego: „Gdzie parawan stanie, tam nasze mieszkanie”.
„Co według Was zmieniło się dziś w pojęciu „lalkarz” w kontekście przeszłości?
Andrzej: Gdyby spojrzeć na naszą działalność, można by stwierdzić, że niewiele. My też, tak jak lalkarze z dawnych czasów staramy się sami, z małymi wyjątkami, wytwarzać nasze lalki, scenografię, muzykę, wymyślać koncepcje spektakli itd. Utrzymujemy się z lalkarstwa.
Katarzyna: Patrząc na zagadnienie szerzej, to wiele się zmieniło. Teatr lalek stał się instytucją. Firmą produkującą spektakle, w której nie zawsze jest miejsce dla artystów lalkarzy w dawnym tego słowa znaczeniu. Dla indywidualistów. Ale myślę, że obie formy działania mogą się uzupełniać i obok siebie zgodnie funkcjonować.
Czy sami wymyślacie koncepcję (scenariusz) nowego spektaklu i czy sami reżyserujecie swoje przedstawienia?
Katarzyna: Tak, sami siebie reżyserujemy i wymyślamy koncepcję. Zależy nam na tym, żeby to był nasz twór od początku do końca, ale nie stronimy od pomocy innych. Zdarzało nam się zapraszać na próby generalne przyjaciół, by usłyszeć ich opinię.
Bardzo liczymy się też ze zdaniem naszych dzieci, które chcąc nie chcąc uczestniczą w każdym etapie produkcji.
A oprawa widowiskowa: muzyczna i plastyczna też jest Wasza? Czy współpracujecie ze scenografami lub kompozytorami muzyki?
Andrzej: Zdarzało nam się współpracować. Grzechem byłoby nie skorzystać z talentów innych artystów 🙂 Na przykład do naszego pierwszego spektaklu pt. „Kto tam?” muzykę stworzył mój kolega z roku, multiinstrumentalista, a także niezwykle utalentowany aktor Sambor Dudziński. A w przedstawieniu „Dong co ma świecący nos” muzyka powstała we współpracy z Michałem Kowalczykiem, katowickim muzykiem i kompozytorem. Jeśli chodzi o scenografię to, w „Dongu…” bardzo pomogła nam Basia Guzik, cudowna scenografka, która uporządkowała i dokształciła nasze pomysły. W pozostałych spektaklach można usłyszeć moją muzykę i zobaczyć naszą scenografię.
Kim według was jest lalkarz: rzemieślnikiem, aktorem czy twórcą?
Katarzyna: Prawdziwy lalkarz powinien pełnić każdą z tych ról.
Andrzej: Ale przecież nie każdy ma umiejętności rzemieślnicze, a posługuje się lalkami i znakomicie nimi animuje. Więc też jest lalkarzem. Zawiłe to wszystko. Najważniejsze, by zainteresować widza swoją sztuką.
Katarzyna: No właśnie. Jeśli się to uda, to nie ma nic piękniejszego. A teatr lalek jest naprawdę niezwykły. Bywa, że sami jako widzowie dajemy się złapać w tę magiczną sieć.
Zastanawiałam się nad relacją aktor – lalka. Czy aktor, ożywiając martwy przedmiot, powinien się z nim utożsamiać?
Andrzej: Wszystko zależy od konwencji danego spektaklu. Lalka może być głównym bohaterem, a aktor tylko ukrytym animatorem, lub, i taki teatr jest według mnie bardziej metafizyczny, nierealny, marzycielski, aktor i lalka są równie ważni, a relacja, którą tworzą, ma znaczenie dla opowiadanej historii.
Katarzyna: Parę lat temu oglądałam spektakl Teatru Animacji pt. „Opowieści z niepamięci” w reżyserii Dudy Paivy. Występowały tam wielkie lalki zrobione z takiej specjalnej mocnej i lekkiej gąbki. Niesamowite. Kiedy ożywały w rękach aktorów, to aż przechodził mnie dreszcz. Tak skupiały na sobie uwagę, momentami onieśmielały, że animator gdzieś znikał. Patrzyło się tylko na nie. Ale wchodziły też w dialog z aktorem i jako widz miałam wrażenie, że jestem świadkiem, podglądaczem wręcz, jakiegoś intymnego zdarzenia pomiędzy dwiema istotami.
Najstarsza polska nazwa dla lalki teatralnej to łątka pochodząca z XV w. Później używano zazwyczaj nazw: osóbka, figura, kukiełka i marionetka. A termin „lalka” pojawił się w początkach XVII w. Jak dziś, we współczesnym teatrze określa się lalkę? Animant? Przedmiot? Byt?
Katarzyna Kopczyk: Po prostu lalka, choć to ogólny termin, bo przecież jest bardzo wiele rodzajów lalek.
Andrzej: Myślę, że to jest byt. Staje się bytem, kiedy dajemy jej życie.
Katarzyna: No tak, ale to nadal jest lalka. Lalka jako byt, lalka jako przedmiot. Nie spotkałam się z określeniem „animant”.
Czy dziś w środowisku teatralnym nadal posługujecie się terminami pacynka, kukła czy jawajka?
Katarzyna: Tak, wszystkie te terminy są nadal w użyciu, choć coraz rzadziej można te lalki spotkać w teatrze. To są lalki parawanowe, a dziś nie ma za wiele przedstawień stricte parawanowych. Bardziej popularne są lalki wzorowane na japońskich lalkach bunraku, marionetki sycylijskie, lalki stolikowe czy cieniowe.
Andrzej: Teatr lalek ewoluuje. Z potrzeby dotarcia do szerszego widza sięga po nowe formy wyrazu, takie jak np. multimedia.
Ale ja mam wrażenie, że widzowie niekoniecznie tęsknią za taką nowoczesnością w teatrze lalkarskim, którego formuła jest inna…
Andrzej: Dlatego realizujemy swoją misję wędrownego teatru, w którym używamy wszelkiego rodzaju lalek. Nasz ostatni spektakl pt. „Ananas” na podstawie wierszy Anny Świrszczyńskiej jest przykładem teatru jarmarcznego, czyli prostego, tradycyjnego, w którym na oczach widzów zmienia się opowiadana rzeczywistość. Używamy do tego wozu, z okienek którego przedstawiamy kolejne historie.
Gdzie szukacie inspiracji do tworzenia?
Katarzyna: Odnajdujemy ją wszędzie. W odnalezionych przedmiotach, w literaturze, w malarstwie, muzyce, w rozmowach z ludźmi. Pomysły przychodzą nieoczekiwanie, często podczas podróży, w nowym otoczeniu.
Andrzej: Szukając pomysłu na spektakl, często wychodzę od formy i wtedy zaczynam budować w wyobraźni jakąś rzeczywistość, przestrzeń, postać. Na przykład sprzątając kiedyś w szafie, natknąłem się na długi kawałek żółtego materiału. Był tak delikatny, że przelewał mi się przez palce. Wyobraziłem sobie, że jest to rzeka i od razu zobaczyłem taki obraz: ze ściany, która stanowi część scenografii wypływa ten materiał „rozlewając się” aż na widownię, z oddali słychać śpiew, pojawia się chiński rybak, który idzie w stronę żółtej rzeki. Tylko tyle. To była zaledwie krótka chwila. Ale kiedy pracowaliśmy nad „Ananasem” ten obraz do mnie wrócił, wprawdzie już nie jako rzeka, lecz długa broda szacha.
Jak zbudować scenografię z duszą?
Andrzej: Trzeba włożyć do niej duszę, serce i miłość. To nie może być baner z wydrukowanym obrazkiem. Scenografia powinna być piękna plastycznie, nie musi być rozbudowana, czy nowocześnie zmechanizowana. Często w prostocie jest siła. Kochamy stare, niegdyś porzucone przedmioty, które w naszych spektaklach odnajdują swoje nowe miejsce. Na przykład aluminiowy czajnik może stać się słoniem, lejek lisem, pokrywka od garnka lwem, a koszula sową.
No właśnie, wyszukujecie różne przedmioty z recyklingu, które później umiejętnie przerabiacie i ożywiacie własnymi rękami. Tworzycie postaci i rekwizyty przy użyciu igły, młotka, śrubek, nitek, wiertarki, tkanin, piły, wyrzynarki… Dlaczego?
Katarzyna: Bo kochamy środowisko i naszą planetę ☺
Andrzej: Poza tym w tych przedmiotach jest właśnie dusza, o której mówimy.
Jak otwierać dzieciom i młodym widzom pole do wyobraźni?
Katarzyna: Przede wszystkim zaufać dziecięcej inteligencji. Nie traktować dzieci jak nierozumne istoty, którym wszystko należy wyjaśniać łopatologicznie. Należy dawać dzieciom pole do abstrakcyjnego myślenia, zaciekawiać, inspirować. A teatr lalek jest do tego celu doskonałym narzędziem. Ciąży na nas dorosłych spora odpowiedzialność za rozwój wrażliwości dziecka. Już od najmłodszych lat czytajmy dzieciom wartościowe książki z pięknymi ilustracjami, słuchajmy razem dobrej muzyki np. klasycznej, zabierajmy dzieci na wystawy do muzeum. Jako rodzice mamy wpływ na to, jakie teatry przyjeżdżają do przedszkoli czy szkół. Zdecydowanie protestuję przeciwko chałturniczym zespołom, które są niestety wciąż zapraszane. One szkodzą rozwojowi estetyki i poczucia piękna naszych dzieci.
Czy pomyśleliście kiedyś, żeby skierować uwagę na młodego widza?
Katarzyna: Hm, rzeczywiście trochę pomijamy młodzież, choć w domu mamy nastolatkę. Może trzeba się nad tym zastanowić.
Powiedzcie, nad czym teraz pracujecie?
Katarzyna: Teraz odpoczywamy od tworzenia i wędrujemy z naszymi spektaklami. Mamy pewne pomysły, które może zaczną się wykluwać na przyszłą wiosnę. Zobaczymy.
Czy można zobaczyć wasze spektakle w Internecie?
Andrzej: Będzie można już niedługo dzięki współpracy z festiwalem FOTEL, który będzie miał swoją edycję w Internecie pod koniec września. A także w ramach projektu realizowanego przez Małopolskie Centrum Dźwięku i Słowa w Niepołomicach.
Katarzyna: Ale można nas już teraz zobaczyć na Youtube w trzech filmikach, które nagraliśmy w ramach projektu „Gramy dla Groteski”. Pokazujemy tam, jak można w domowych warunkach zrobić pudełkową scenę i odegrać na niej bajki z udziałem małych form. W tych nagraniach wzięły też udział nasze dzieci. Hania jako plastyczka i aktorka, a Bartek narrator.
Dziękuję Wam za rozmowę i życzę Wam bezpośrednich, żywych spotkań z widzami w przestrzeni publicznej.
Wywiad przeprowadzony w sierpniu 2020 r. w Krakowie dla projektu → Sztuka w ekran stuka dla Fundacji „Burza Mózgów” z programu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Rozmowę przeprowadziła: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Zdjęcia: Elżbieta Oracz
Spektakle Teatru Uszytego:
- 2019 – „Ananas”, spektakl na podstawie wierszy Anny Świrszczyńskiej
- 2017 – „Zupka z blaszanego kubka”
- 2016 – „Licho nie śpi”, spektakl na podstawie książki Agnieszki Taborskiej pt. „Licho i inni”
- 2015 – „Dong co ma świecący nos”, spektakl na podstawie wierszy Edwarda Leara
- 2014 – „Kto tam”
Comments: no replies