Wielbiciel składanych modeli statków, czołgów i samolotów, pasjonat układania wieloelementowych puzzli i twórczości niderlandzkiego malarza Hieronima Boscha. Rzeźbiarz Łukasz Wiciarz prowadzi autorską pracownię „Benekczy” przy ulicy św. Benedykta 3, w której można zakupić wykonane przez niego ręcznie szachy o niepowtarzalnych kształtach, jak i figury rzeźbione na indywidualne zamówienie.
Łukasz, lubisz grać w szachy?
Łukasz Wiciarz: Tak, ale nigdy sam pierwszy nie proponuję, nie namawiam. Jeśli już gram, to klasycznymi szachami turniejowymi.
Ale na pewno uwielbiasz zapach drewna.
ŁW: Tak, aczkolwiek trzeba przyznać, że jeśli przebywam w pracowni cały dzień, to w ogóle nie czuję tego zapachu. Każda osoba, która tutaj wchodzi, mówi „O! Jak pięknie pachnie”. A ja odczuwam intensywny zapach drewna tylko wtedy, kiedy zmienię jego gatunek.
Skąd pochodzisz?
ŁW: Z Makowa Podhalańskiego.
Kiedy zdecydowałeś się zamieszkać na stałe w Krakowie?
ŁW: Mieszkam tu od 10 lat, przyjechałem za moją dziewczyną i obecną żoną. Wtedy mieszkała tutaj naprzeciwko. Wówczas pojawił się pomysł, żeby znaleźć w pobliżu lokal na moją pracownię. No i… oto jest! Pracownia „Benekczy”.
Masz artystyczne geny. Kto w Twojej rodzinie zajmował się rzeźbą?
ŁW: Mój pradziadek od strony mamy studiował rzeźbę w Wiedniu, a potem również w Polsce. Pochodził ze Stanisławowa (Ukraina). Z kolei w rodzinie od strony mojego taty zdarzały się osoby uzdolnione plastycznie.
Ale Ty jesteś samoukiem?
ŁW: Tak.
Zatem opowiedz mi o początkach Twojej rzeźbiarskiej przygody. Kiedy po raz pierwszy wziąłeś dłuto do ręki? Jak to wyglądało? Nie skończyłeś żadnej szkoły w tym kierunku, ale wypracowałeś własny styl, który teraz prezentujesz w swoich figurach szachowych.
ŁW: Już jako dziecko próbowałem rzeźbić, np. łódeczki. Po dłuższym zastanowieniu sądzę, że jednym z mocniejszych impulsów, który popchnął mnie w kierunku rzeźby, był wielki posąg kobiety w dżungli w jednym z komiksów „Thorgal” Grzegorza Rosińskiego i Jeana Van Hamme. Pamiętam, że wywarł on na mnie wielkie wrażenie.
Ile miałeś wtedy lat?
ŁW: Tak mniej więcej 10 lat. W moim rodzinnym mieście Makowie Podhalańskim nasi sąsiedzi rzeźbili szachy, widziałem, jak to się robi i zacząłem rzeźbić.
Zanim założyłem pracownię w Krakowie, prowadziłem biuro turystyczne i ubezpieczeniowe. Potem wróciłem do rzeźbienia i okazało się, że to ciężka sprawa, mało dochodowa. Ale byłem już na takim etapie, że nie dało się tego przerwać, więc jak przestałem rzeźbić, to mi tego brakowało… Będzie już 20 lat, jak rzeźbię.
Czy pamiętasz, w którym roku zrobiłeś pierwszy komplet szachów?
ŁW: Niestety nie. Początkowo rzeźbiłem odtwórczo, np. same pionki. Potem zacząłem powoli mówić własnym językiem.
Jakie wtedy napotkałeś trudności?
ŁW: Nie pamiętam dokładnie, na czym polegały te pierwsze zmagania. Później pojawiły się trudności kondycyjne, bo to jest tak, że trzeba mieć tzw. silną rękę do małej formy rzeźbiarskiej. Przejście od razu do miniatury rzeźbiarskiej jest dużo trudniejsze niż praca przy dużym kawałku drewna jak np. w tej pełnoplastycznej rzeźbie Harnasia. Te płaskorzeźby, które tu widzisz, również wyrzeźbiłem później niż moje pierwsze szachy.
Skupmy się na procesie twórczym. Od czego zaczynasz pracę nad nowym kompletem?
ŁW: W pierwszej kolejności, w fazie projektowania często przeglądam Internet w poszukiwaniu materiałów pomocniczych: wszelkich możliwych zdjęć lub grafik. Im więcej znajdę, tym lepiej, bo wiadomo – później następuje projektowanie całości kompletu. To jest dosyć istotne, bo inaczej wygląda zdjęcie płaskie, a ja muszę wiedzieć jak będzie wyglądała dana postać z każdej strony. Muszę sobie figurkę odwzorować w 3D. Robię więc od razu szkice, potem lepię prototypy w plastelinie. Jak jestem zadowolony z tego, co mi wyjdzie w plastelinie, to zaczynam rzeźbić w drewnie. Drewno jako materiał ma to do siebie, że jak się coś głębiej wyrzeźbi, to później nie da się tego przywrócić.
Jak długo robisz prototypy?
ŁW: To zależy. Często się zdarza, że wyrzeźbię prototyp i pomyślę: jest nieźle, albo: rewelacja! To jest ten moment, kiedy trzeba go odłożyć, przyjść i obejrzeć następnego dnia. Wtedy często okazuje się, że wcale nie jest tak dobrze, jak mi się wydawało. Jeśli wyszedł drastycznie źle, to najlepiej odczekać chwilę, a nie od razu robić drugie podejście w rzeźbieniu. Trzeba sobie zrobić dzień, dwa przerwy, bo czasem trzeba po prostu prototyp przemodelować, zacząć od zupełnie innej strony, nawet czasem z innym pomysłem.
Natomiast jeśli zaczynam od razu po takiej porażce, to zauważyłem, że bardzo często popełniam te same błędy. Używam tych samych dłut, w ten sam sposób i to oczywiście prowadzi do powtórzenia błędów, które były dzień wcześniej. Więc dobrze jest zrobić sobie przerwę, żeby zresetować ten pomysł całkowicie.
Oczywiście bywa i tak, że już pierwsze podejście jest strzałem w dziesiątkę.
To ważne, żeby mieć oddech i dystans do pracy twórczej.
ŁW: Jak już siadam ponownie, to trochę odwlekam moment rozpoczęcia pracy. Taka figurka stoi tutaj i czeka. Ale jak już w końcu zacznę i jak mi wychodzi, to potem idzie już płynnie. Kiedy później patrzę na zegarek, to się okazuje, że minęły 4 godziny, a ja nie wiem, jak to się stało. Podczas takiej pracy odpada na przykład słuchanie audiobooków na słuchawkach, bo maksymalnie muszę się skupić.
Podsumowując, to proces projektowania trwa długo, rozciąga się w czasie.
ŁW: Tak, to trzeba przyznać. Niektórzy klienci chcą zobaczyć, jak rzeźbi się figurki, co zawsze zresztą chętnie pokazuję. Widzą faktycznie ten moment, jak biorę surowy, wytoczony już kawałek drewna i robię bach-bach-bach, wymieniam dłutka i nagle… O, proszę bardzo! Gotowe. Wszyscy mówią: „Ale szybko! To ile pan musi tego dziennie zrobić?”.
A to wcale tak nie jest, jak się wydaje. No bo to jest tylko ten ostatni etap rzeźbienia, taki finalny, gdzie widać tylko drobny fragment całego procesu tworzenia figurek.
Jesteś mistrzem w tym co robisz, ale na pewno zdarzają się też potknięcia, momenty, kiedy drewno nie współpracuje, jakiś fragment pęknie lub nie wyjdzie. Co wtedy robisz?
ŁW: Zauważyłem, że czasem nawet nie chodzi tutaj o drewno. Bywa, że jest taki dzień, że zaczyna się rzeźbić i nic nie wychodzi. Nie wiedzieć czemu, bo w zasadzie – dzień jak każdy inny. Albo, co też ciekawe, rzeźbię, rzeźbię, rzeźbię i wieczór się zbliża, a nagle okazuje się, że ja mimo tego, że cały dzień tak siedziałem, to wyrzeźbiłem połowę tego co zwykle. I bardziej się zmęczyłem… Dlaczego? To zależy też od nastroju.
Co robisz z tymi z tymi figurkami, które np. pękają?
ŁW: To zależy jak bardzo mi nie wyszło. Jeśli jest to drobiazg, to zostawiam i rozdaję ludziom. Jeśli figurki mają niewidoczne defekty, to często kupują je turyści, którzy mają ograniczenia bagażowe i nie mogą zakupić pudełka szachów. Najwięcej chętnych jest na konie, królowe i królów. Wieże to tak średnio…
Z ilu dłut korzystasz podczas pracy w ciągu dnia?
ŁW: Mniej więcej z siedemnastu do dwudziestu sztuk – takich, których używam do jednego kompletu szachów. Rzadko zdarza się mniej.
Jak wykańczasz swoje figury?
ŁW: Kolejność jest taka, że do mojej pracowni przyjeżdżają już wytoczone elementy. Później je rzeźbię i częściowo wykańczam: sam je szlifuję papierem ściernym, olejuję lub patynuję. Tutaj wykańczam te wersje, które są dostępne tylko u mnie w pracowni. One nie trafiają do żadnych sklepów, nie trafiają na rynek szachowy. To są wersje wypasione 🙂 Jest w nich więcej detali, są dopracowane. To nie jest masowa produkcja, tylko moja limitowana.
Od lat współpracuję też z największym producentem szachów w Polsce – Wawrzyńcem Madoniem i do niego trafiają również moje szachy, surowe w formie, gdzie są wykańczane, lakierowanie i potem rozprowadzane. Kamienica, w której znajduje się moja pracownia, to nie jest dobre miejsce, żeby szaleć z lakierami ze względu na ich toksyczne właściwości.
Figury różnią się nie tylko kształtem i rozmiarem, ale też rodzajem drewna, z którego zostały wykonane. Które drewno lubisz najbardziej?
ŁW: Lipa jest dosyć przyjemna. Lubię też czereśnię, choć to twarde drewno i muszę je przed rzeźbieniem wcześniej obgotować, żeby zmiękło. Kiedyś robiłem takie duże komplety czereśniowe, natomiast teraz tylko od czasu do czasu. Muszę oszczędzać już swoje ręce i nadgarstki, bo jak sobie uszkodzę, to po mojej pracy… Kiedyś jak sobie rozciąłem dłoń, to nie mogłam nic rzeźbić przez 1,5 miesiąca i tak długo byłem bez pracy.
Pracowałem też w dębie i jaworze, eksperymentowałem ze śliwą i jabłonią.
Który komplet był dla Ciebie najciekawszym wyzwaniem i dlaczego?
ŁW: To się zmienia. Przez jakiś czas jest jeden faworyt, później jakiś następny, który bardziej mi się podoba. Np. aktualnie to jest nowa wersja szachów zamkowych, które od lat wyglądały tak samo, a teraz bardzo zmieniłem figury, które wyglądają tak rycersko.
Skoro szachy zamkowe, robione w Krakowie, no to mam dwie wersje. W jednej jest koń, w drugiej… smok zamiast konia. Mają dużo detali, są dość wysokie, bo np. figura króla ma około 14 cm.
Od lat chodzą też za mną szachy w klimatach pirackich, bo wiadomo, że piraci świetnie się sprzedają, czy w klimatach wikingowskich.
Widzę, że świetnie rozpoznajesz trendy rynkowe 🙂
ŁW: Wszystko łączy się ze sobą.
Wykonałeś szachy dla polskiego arcymistrza szachowego Jana Krzysztofa-Dudy. Czy były to jakieś szczególne figury?
ŁW: Tak, Janek to bardzo sympatyczny gość. Trafił tu do mnie z mamą, oglądał moje szachy i rozmawialiśmy, po czym wybrał szachy patynowane, czym – muszę przyznać – mnie zaskoczył. Spodziewałem się, że jako zawodowiec pójdzie w kierunku szachów turniejowych, a tymczasem nie. Być może skoro pracuje szachami turniejowymi, to dla odmiany, dla siebie, hobbystycznie, woli zagrać takimi rzeźbionymi. Fakt, że one robią ogromne wrażenie na wielu klientach.
To prawda, są efektowne przez swoją plastyczność. Czy wiesz, ile pan Janek ma kompletów Twoich szachów?
ŁW: Ten jeden komplet jest jego prywatny i na razie zostawił go tutaj, u mnie w pracowni. Zamówił ich więcej, 10 czy 12 egzemplarzy. Nasz arcymistrz często bierze udział w różnych imprezach i aukcjach charytatywnych i wtedy np. wystawia używane przez siebie szachy z autografem w celach dobroczynnych.
Twoje szachy z czasem zostały docenione przez klientów na całym świecie. Gdzie je wysyłasz?
ŁW: Wszędzie. Często odwiedzają mnie klienci z całego świata. Kiedyś wpadł turysta z Nowej Zelandii, żeby kupić jakieś nieduże magnetyczne szachy podróżne, a spodobały mu się te największe. Kupił bez kasetki, bo stwierdził, że z taką trumną to nie ma co pchać się do samolotu i stwierdził, że pole do gry zorganizuje sobie u siebie.
Często jest tak, że ludzie, którzy przylatują do Krakowa, mają zaplanowane w programie zwiedzania wizytę u mnie w pracowni, bo widzieli gdzieś w necie filmiki i chcą zobaczyć, jak wyglądają szachy na żywo. Mam dużą satysfakcję, że ktoś specjalnie fatyguje się, żeby zobaczyć, jak ja rzeźbię, jak wygląda moja pracownia na żywo.
W jakich ilościach produkujesz miesięcznie szachy?
ŁW: Trudno powiedzieć. Na przykład te proste, małe, to jestem w stanie zrobić dwa do trzech kompletów dziennie. To oczywiście kwestia wprawy, zrobiłem ich już tysiące. Ale to zależy od tego, co robię w danym miesiącu, bo jeśli chodzi o inne szachy, bardziej skomplikowane, to mogę zrobić jeden egzemplarz dziennie lub jeden egzemplarz dłubię przez trzy dni. Matematycznie to wszystko rozjeżdża się ze względu na różnorodność tych kompletów oraz różny nakład pracy.
Archiwizujesz te komplety? Robisz zdjęcia?
ŁW: Bardzo rzadko. Chociaż teraz przygotowuję sklep internetowy i robię sesję zdjęciową – zdjęcia sprzedażowe. Większość mam już w telefonie.
Czy policzyłeś, ile zestawów wykonałeś przez te wszystkie lata?
ŁW: Nie. To jest nie do policzenia, to będą dziesiątki tysięcy.
A czy sam robisz skrzynki na szachy?
ŁW: Generalnie współpracuję z dostawcą zewnętrznym, ale zdarza mi się też zamawiać surowe skrzynki, które mają tylko wykończone wnętrze. Zazwyczaj robię na nich intarsje. Teraz np. jestem w trakcie intarsjowania. Z tym też można poszaleć, bo jak wiesz są przeróżne rodzaje forniru. Jest z czego wybrać. Wtedy w polach umieszczam np. liście klonu (jak w zamówieniu dla klienta z Kanady) lub inne motywy. To daje mi możliwość zaspokojenia oczekiwań moich klientów. Wielu z nich zależy na tym, żeby to nie był produkt masowy, tylko egzemplarz unikatowy, taki „Tylko mój”.
Czy dążysz do ideału formy rzeźbiarskiej?
ŁW: To jest dosyć naturalny przebieg sprawy. Mimo tego, że rzeźbię już ponad 20 lat, to cały czas zauważam – co mnie cieszy – że ciągle coś zmieniam. Widzę, że przede mną jest dużo rzeczy, które mogę zmienić, wprowadzić, jednocześnie widzę swój postęp. Dlatego też zmieniam te figurki, bo chcę, żeby były lepsze.
Powiedz, co według Ciebie jest najtrudniejsze w tym rzemiośle?
ŁW: Najtrudniej jest zacząć nowy projekt. Jak już się zacznie, to później jest z górki.
Jak często masz tu klientów lub gości?
ŁW: Codziennie. Staram się im doradzać, jeśli o coś pytają. Generalnie lubię bezpośrednie kontakty z ludźmi.
A możesz zdradzić ceny szachów?
ŁW: Na to pytanie często odpowiadam w kontaktach z klientami. Jeśli chodzi o proste, zwykłe szachy toczone, te najmniejsze kosztują 90 zł. Osobnym gatunkiem są szachy turniejowe, których ceny wahają się pomiędzy 160 a 320 zł. Podrzeźbiane pomiędzy 200 a 500 zł. Natomiast rzeźbione zaczynają się od 380 zł i dochodzą do 1300 zł. Jeśli ktoś chce realizować zamówienie indywidualne, to też cena jest zupełnie inna. Ostatnio coraz rzadziej podejmuję się takich zleceń, bo taki projekt robiony od zera zajmuje mnóstwo czasu. Takie szachy dedykowane robię minimum przez miesiąc, dlatego cena jest wysoka.
Na ścianie w twojej pracowni wisi kolorowa reprodukcja obrazu Hieronima Boscha „Ogród rozkoszy ziemskich”. Cenisz tego niderlandzkiego malarza?
ŁW: Dodajmy, że to reprodukcja ułożona przeze mnie z puzzli. Zastanawiam się, co temu artyście w głowie siedziało? Jestem pod wrażeniem, jak daleko ten malarz „odleciał” od takiego zwykłego świata. Niesamowita sztuka.
Ile czasu układałeś te puzzle?
ŁW: Dwa lata to prawe skrzydło… A później zaczęła się epidemia, znikli turyści, więc miałem więcej czasu i dokończyłem w cztery miesiące.
Nie czujesz się samotny w swojej pracy?
ŁW: Nie. Bywają dni, że kilka godzin siedzę zupełnie sam, a potem nagle przychodzą do pracowni trzy grupy zwiedzających np. Hiszpanie, Duńczycy i Polacy. I efekt jest taki, ze robi się dosyć gwarno.
Z jakimi trudnościami zmagają się dziś rzemieślnicy?
ŁW: Według mnie najtrudniej jest wystartować z własną działalnością. Dziś to bardzo ciężka sprawa. Wzrosły koszty utrzymania. Podliczyłem, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat koszty utrzymania zwiększyły mi się trzykrotnie. Gdybym teraz miał zaczynać tutaj od zera, to nie wiem, czy podjąłbym się takiej pracy…
Jakie masz marzenie w związku ze swoją pracą?
ŁW: To nie jest proste pytanie… Na pewno chciałbym rozwinąć pracownię. Chciałbym nie zamawiać np. toczenia u zewnętrznych partnerów. Najbardziej marzę o tokarce sterowanej cyfrowo, zwłaszcza, że czasem robię projekty 3D. Fajne, że można sobie coś takiego zaprojektować i to się wytoczy, a ja później już sobie rzeźbię. Taki sprzęt otwarłby przede mną nowe horyzonty. Mógłbym część pracy przerzucić na maszyny.
Z czasem chciałbym też coś zmienić, np. popracować w ceramice.
Łukaszu, jakie sławne osoby, znani ludzie mają Twoje szachy?
ŁW: Arcymistrz polski w szachach Jan Krzysztof Duda oraz Sting i to zdaje się, że nie jeden egzemplarz. Sting słynie z tego, że lubi grać w szachy. Jest w posiadaniu kompletu, który zrobiłem dla niego jako prezent na 70. urodziny. Ostatnio pojawił się ktoś z jego otoczenia, kto kupił mu mały komplet szachowy i zamierza zakupić ten duży, wyjątkowy – szachy zamkowe.
Dużo moich kompletów szachów trafiło już do profesorów różnych uczelni, polityków i dyrektorów szpitali. Szachy są prezentem ekskluzywnym, a ofiarodawca sugeruje, że obdarowany jest osobą inteligentną.
Przypuszczam, że zainteresowanie szachami wzrasta kiedy przychodzi sezon gwiazdkowy?
ŁW: Tak, zdecydowanie. Wtedy nie nadążam z pracą, ale każdego roku sobie obiecuję, że przygotuję więcej kompletów szachów dla moich klientów.
Gdybyś miał zareklamować swoje szachy, to co być powiedział?
ŁW: To jest najtrudniejsze pytanie, jakie mi zadałaś…
W przypadku moich szachów rzeźbionych ręcznie, każda figurka jest niepowtarzalna, w każdą wkładam swoje umiejętności i pasję. W zasadzie nie są one produkowane tylko wytwarzane. Niby drobna różnica w nazwie, ale produkcja jest bezduszna, a wytwarzanie to proces wymagający twórcy.
Łukaszu, dziękuję za Twoją gościnność, otwartość, humor i życzę Ci dużo weny twórczej na nadchodzące lata pracy. Nich spełniają się wszystkie Twoje plany i marzenia! Dziękuję za rozmowę.
Osoby zainteresowane kupnem ręcznie rzeźbionych szachów zachęcam do odwiedzenia pracowni rzeźbiarskiej Łukasza Wiciarza, która znajduje się na krakowskim Podgórzu przy ul. św. Benedykta 3.
Odsyłam również na autorską stronę naszego rozmówcy http://mojeszachy.pl
Wywiad zrealizowany na zlecenie Fundacji Burza Mózgów w ramach projektu „Kierpce, wianki, obwarzanki”.
Wywiad przeprowadzono w lipcu 2024 r.
Autorka rozmowy: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Fotografie: Bartosz Cygan
Korekta tekstu: Dorota Smoleń
Comments: no replies