O pasji do szopkarstwa opowiada Marek Markowski
Panie Marku, kiedy zrobił Pan swoją pierwszą szopkę?
Marek Markowski: W 1973 roku, pod wpływem mojego taty, który wówczas – a miałem 13 lat – wjechał mi na ambicję, mówiąc: „Pewnie byś nie umiał zrobić czegoś takiego”. A ja, jako przekorne dziecko, chciałem mu udowodnić, że się myli i zrobiłem szopkę nieco po omacku. Wtedy uznałem, że nie jest jeszcze wystarczająco dobra, żeby zgłosić ją do konkursu.
Zatem kiedy zdecydował się Pan wziąć udział w konkursie szopek krakowskich?
MM: W 1974 roku, czyli rok po tym, jak samodzielnie wykonałem pierwszą szopkę. Tę drugą zdecydowałem się już pokazać na konkursie, no i chyba była dobra, bo zająłem trzecie miejsce.
Czy później uczestniczył Pan w tych konkursach?
MM: Przez pierwsze osiem lat uczestniczyłem we wszystkich konkursach, no i z roku na rok poziom wykonawstwa się podnosił. Udało mi się nawet, w wieku 18 lat, zdobyć pierwszą nagrodę.
Potem miałem dłuższą przerwę. Rodzina, praca, inne sprawy stały się ważniejsze, więc był to okres, kiedy nie brałem udziału w konkursach, bo aby zrobić dobrą szopkę – taką na wysokim poziomie – to trzeba poświęcić temu ok. 1000 godzin w ciągu roku, to jest praktycznie 3 godziny dziennie.
Do powrotu znowu zainspirował mnie ojciec, ponieważ kiedy już miałem dzieci, tata robił dla nich szopki, a potem zaczęliśmy robić je wspólnie. Włączyliśmy do tej grupy żonę i tak to się potoczyło. Od tego czasu tworzymy razem, nie powiem że regularnie od konkursu do konkursu, bo czasem robimy szopkę dłużej niż jeden rok. Tę dużą, najbardziej skomplikowaną robiliśmy aż 3 lata. Staramy się cały czas uczestniczyć w życiu konkursu – tak bym to powiedział – nawet jeżeli nie robimy w danym roku szopki, to zawsze przychodzimy na wernisaż wystawy. To jest istotne, żeby mieć z tym wydarzeniem stałą łączność.
Kto lub co mobilizowało Pana do dalszej pracy?
MM: Tak jak wspomniałem, zdecydowanie postawa mojego taty, wielkiego miłośnika Krakowa, niezwykle pedantycznego wykonawcy drobiazgowych ornamentów w szopkach.
Studiował Pan historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Czy wiedza na temat sztuki i architektury zdobyta na studiach pomogła Panu w tworzeniu szopek?
MM: Trudno powiedzieć. Każdy szopkarz, niezależnie od tego jaki wykonuje zawód, musi mieć pewne wyczucie architektury, ale do tego niepotrzebne są studia.
Fakt studiowania przeze mnie historii sztuki raczej potwierdza, że Kraków, szopka i sztuka są mi w szczególny sposób bliskie. Jestem z wykształcenia magistrem ekonomii – specjalistą od handlu zagranicznego. Historia sztuki i studia nad nią były dla mnie po prostu wielką przyjemnością.
Czy ma Pan jakiś konkretny kanon, do którego się Pan odnosi w swoich szopkach?
MM: W szopkach nie ma czegoś takiego jak plagiat, dlatego możemy nawiązywać nie tylko do krakowskich zabytków, do budynków, które nas otaczają, ale również do wykonanych już kiedyś szopek. Bardzo często się to robi. Na przykład szopka, która tu stoi przed nami, w ewidentny sposób nawiązuje do konkretnego dzieła Michała Ezenekiera z przełomu XIX i XX wieku. Była ona kiedyś taką szopką wzorcową, to znaczy, że wiele osób ją powtarzało. Tu chodzi o układ wież. Po dwóch stronach są wieże mariackie, na środku wieża o hełmie cebulastym. Wygląda wręcz troszkę jak model wschodni, można się dopatrywać cech kopuł bizantyńskich, ale też można w tym zobaczyć hełm kamedułów z Bielan.
Kanon, o którym pani mówi, to jest – powiedzmy – trzech, czterech najwybitniejszych według mnie szopkarzy, którzy tworzyli wcześniej. Wszyscy już nie żyją.
Może Pan wymienić ich nazwiska?
MM: Witold Głuch, który moim zdaniem był przełomowym szopkarzem, Tadeusz Gillert i Zygmunt Grabarski. Robili oni szopki, których kształt jest mi najbliższy. Nie powiem, że powtarzam ich modele, ale w jakiś sposób inspiruję się ich dziełami. Jeżeli moja szopka byłaby podobna do którejś z szopek wymienionych wyżej twórców, to nie będę zaprzeczał choćby mimowolnym inspiracjom.
Wspólnie z żoną Renatą, Pana Tatą i synem wykonaliście Państwo pięciometrową szopkę, która jest największą z dotychczas wykonanych w dziejach konkursu krakowskiego. Jak długo pracowaliście nad nią?
MM: Trzy lata. Od dłuższego czasu myślałem, aby zrobić taką szopkę, w której zawarlibyśmy elementy wszystkich kościołów w obrębie Plant. To był cel od wielu lat, ale wiadomo było, że to będzie długotrwałe przedsięwzięcie, więc ciężko było rozpocząć.
Ale kiedy już zabraliśmy się do pracy, no to nijak było się z kolei wycofać. Po pierwsze, aby umieścić figury wszystkich świątyń, które są w śródmieściu Krakowa, a jest ich dwadzieścia jeden, szopka musiała być dość duża. Po drugie, chcieliśmy żeby w szopce znalazły się wizerunki wszystkich świętych, którzy są pochowani w krakowskich kościołach. Chodziło nam o to, żeby pokazać Kraków jako miasto kościołów, miasto świętych oraz miasto historii, ponieważ to, co dzieje się w Krakowie, przeważnie ma znaczenie dla Polski, a czasem i dla świata. Kraków jest też miastem legend. To wszystko chcieliśmy umieścić w tej szopce i w związku z tym ona tak puchła, puchła, puchła… i stała się taka duża, jak widać.
Czy napotykaliście Państwo na jakieś problemy podczas budowania tej szopki?
MM: Pojawił się tylko problem przestrzeni, bo nie mieliśmy tak wysokiego miejsca, żeby to budować, czyli robiliśmy poszczególne elementy, a efekt ostateczny zobaczyliśmy dopiero w chwili złożenia jej już na konkursie szopek.
Problem braku przestrzeni jest kłopotem wielu szopkarzy, bo przeważnie nie mają specjalnego miejsca do pracy nad szopką. Robią to u siebie w mieszkaniach np. w kuchni, w pokoju… Dlatego też bardzo chcą sprzedawać swoje szopki, ponieważ jeżeli zrobią jedną, to już nie mieliby miejsca na jej przechowywanie i robienie potem drugiej. A chodzi o to, żeby jednak robić wciąż, żeby co roku startować w konkursie.
Jak rozumiem, montaż tej dużej szopki odbył się w Pałacu Krzysztofory?
MM: Tak, tam gdzie jest wystawa pokonkursowa. Pod pomnik Adama Mickiewicza zabraliśmy tylko jedną część, bo nie dało się wziąć całej, byłaby tak duża jak pół pomnika…
Ciężko szopkarzom rozstawać się ze swoimi pracami?
MM: Większość szopkarzy chętnie sprzedaje swoje szopki. Po pierwsze – chcą, by ich dzieła były oglądane przez jak największą liczbę miłośników, a po drugie, jak już mówiłem – potrzebują miejsca na konstruowanie kolejnych szopek.
Nasza rodzina nie sprzedaje szopek. Gromadzimy je, kupujemy od innych twórców i w ten sposób powiększamy naszą kolekcję, co pozwala nam na organizowanie coraz bardziej okazałych wystaw.
Proszę powiedzieć, co jest charakterystyczne dla Państwa szopek? Czy można je jakoś rozpoznać, czy mają jakiś element wspólny, który zawsze powtarzacie?
MM: W każdej naszej szopce pojawia się aniołek, który jest bardzo starym aniołkiem porcelanowym. On może mieć 100 lat… Ten aniołek był wcześniej w rękach mojego ojca, kiedy był dzieckiem, potem był w moich rękach, następnie był w rękach moich dzieci. Postanowiliśmy zrobić jego odlewy i umieszczać w szopkach.
Do zrobienia odlewu potrzebujemy pośrednie medium – plastelinę, następnie odciskamy aniołka w plastelinie, zalewamy gipsem. To jest taka nasza wewnętrzna wizytówka, ponieważ nie epatujemy tym i niekoniecznie każdy go zauważy, choć ten element pojawia się praktycznie w każdej naszej szopce.
Natomiast jeśli chodzi o formę naszych szopek, to przede wszystkim specjalizujemy się w szopkach dużych. Stosujemy też charakterystyczną kolorystykę – lubimy kolor miętowy.
Nasze szopki są strzeliste, wysokie, panuje w nich duch gotyku. Chcemy wprowadzać coraz więcej oryginalnych, wyrafinowanych mechanizmów i będziemy się starali to robić także w kolejnych szopkach.
Czy szopki stanowią rodzaj komentarza do współczesnego świata?
MM: Szopki w pewnym sensie są kroniką Krakowa i kroniką Polski, przy czym widać to dopiero wtedy, kiedy ma się tych szopek więcej. Jeżeli jest jakieś wydarzenie w danym roku, jakaś ważna rocznica, to echa tych wydarzeń pojawiają się w szopkach: np. stulecie odzyskania niepodległości, tragedia smoleńska czy wpisanie szopkarstwa na listę UNESCO.
Szopka żyje razem z Krakowem.
Jakie przesłanie niesie ze sobą szopka krakowska?
MM: Szopka krakowska niesie przesłanie, że wielką tajemnicą było to, że Bóg wcielił się w człowieka ponad 2000 lat temu w Betlejem. Tajemnica trudna, niełatwa teologicznie, niezrozumiała a jednocześnie tak bliska człowiekowi. Jest to główne, wspólne przesłanie dla całego szopkarstwa światowego.
W naszym przypadku do tej tajemnicy dochodzi miłość do swojego miasta, do tradycji, do architektury przede wszystkim, czyli szopka integruje mnóstwo rzeczy. Łączy w sobie Boże Narodzenie, architekturę Krakowa, tradycję, kronikę wydarzeń i zawiera też jeszcze jedno – znajomość Krakowa. Czyli, żeby szopkę zrobić, trzeba Kraków znać i poznawać go coraz lepiej.
Jeśli ktoś codziennie przechodzi obok danej budowli, np. kościoła Mariackiego, to zazwyczaj nie zwraca uwagi na szczegóły. Jeżeli poprosilibyśmy go, żeby narysował ten wspaniały zabytek, to tego nie zrobi, bo nie pamięta…
Natomiast prawdopodobnie każdy szopkarz będzie w stanie narysować kościół Mariacki, bo musiał w to miasto wniknąć troszeczkę głębiej, poznać architekturę od strony konstrukcyjnej. Musi zastanowić się, jak architekt kiedyś ten budynek zaprojektował, co na czym jest osadzone, gdzie jest daszek, który chroni przed deszczem… Obserwując dokładnie szczegóły architektury, siłą rzeczy szopkarz jeszcze bardziej związuje się uczuciowo ze swoim miastem.
Szopki łączą pokolenia, łączą rodziny. Podczas wykonywania szopki praktycznie cała rodzina musi, chcąc nie chcąc, brać tym udział. Nawet jeżeli tyko jeden członek rodziny zajmuje się robieniem szopek, to reszta jest szczęśliwa albo nieszczęśliwa, ale musi w tym uczestniczyć.
Panie Marku, wspomniał Pan wcześniej, że w tej chwili zajmuje się bardziej kolekcjonerstwem i wystawianiem szopek. Rozumiem, że chce się Pan teraz skupić na popularyzacji tych dzieł?
MM: Tak, dlatego założyłem z moim przyjacielem fundację o nazwie „Tradycja szopki krakowskiej”. Podstawowym celem fundacji jest stworzenie stałej wystawy szopek, celem dodatkowym jest organizowanie wystaw czasowych, a ponadto promocja szopki i pomoc szopkarzom poprzez promowanie ich dzieł i doprowadzenie do tego, żeby szopka krakowska była jeszcze bardziej rozpoznawalna. Potrzebne są wystawy, promocja i książki na ten temat.
Czy ma Pan jeszcze jakieś marzenie związane z szopkami?
MM: Głównym marzeniem związanym z szopkami jest to, żeby udało nam się stworzyć stałą wystawę szopek. To jest bardzo ważne, to jest dla nas priorytet, żeby tę kolekcję zachować, zarówno zbiory, które zgromadziliśmy i to, co zgromadzili inni ludzie, z którymi jesteśmy w kontakcie. Będziemy chcieli pokazać światu właśnie to, co na co dzień nie jest wystawiane, co nie jest w oficjalnych zasobach muzealnych, tylko w zbiorach prywatnych.
Fundacja będzie wypożyczać szopki od szopkarzy lub innych właścicieli na wystawy czasowe lub na wystawę stałą. Organizujemy już wystawy czasowe, np. w okresie wakacyjnym 2024 w Auli bł. Jakuba w Klasztorze Franciszkanów w Krakowie. Siostry zakonne, które odwiedzały naszą wystawę, obiecały, że będą modlić się o to, żeby nam się udało stworzyć stałą ekspozycję. Miejmy nadzieję, że ich modlitwy zostaną wysłuchane.
O procesie tworzenia szopek krakowskich opowiada Renata Markowska
Kiedy zaczęła Pani pracować z mężem, Panem Markiem Markowskim, przy tworzeniu szopek krakowskich?
Renata Markowska: To było w 2007 albo 2008 roku, kiedy zaczęliśmy konstruować naszą najwyższą szopkę – pięciometrową. Był to pomysł męża, żeby po latach wrócić do szopkarstwa.
Jak wygląda proces tworzenia szopki?
RM: Na początku potrzebny jest pomysł, czyli plan szopki: jak ona powinna wyglądać, jakie elementy architektury Krakowa chcemy w niej zawrzeć, czy ma to być szopka duża, średnia, czy mała. My akurat specjalizujemy się w szopkach dużych, więc tutaj nie mamy wątpliwości.
Wykonujemy odręczny rysunek – szkic. Później zabieramy się za szczegóły, czasem pracujemy nawet przy użyciu komputera, żeby ustalić proporcje i dokładne wymiary.
Wymiarowanie to jest podawanie na projekcie dokładnych proporcji: obwodów, centymetrów, itp?
RM: Tak, to jest istotne, ponieważ zmiana o dwa, trzy centymetry może zaważyć na tym, że w danej szopce coś będzie nieproporcjonalne. Nieraz zdarzyło się tak, że mieliśmy za duży hełm wieży. Musieliśmy go zmniejszyć, bo w ogólnym wizerunku ta szopka nie wyglądała najlepiej.
Przy mniejszych szopkach niektórzy robią jej rysunek w skali 1:1 i od razu sprawdzają, czy wszystkie elementy są odpowiedniej wielkości. Natomiast przy takich dużych projektach, konieczne jest wymiarowanie poszczególnych elementów, które później ze sobą zestawiamy.
Co jest dalej?
RM: Jak już mamy poszczególne bryły, wieże, hełmy przystępujemy do oklejania ich folią aluminiową w odpowiednio dobranych kolorach. Wklejamy przygotowane wcześniej okienka, potem łączymy ze sobą poszczególne elementy, skręcamy je lub sklejamy.
Nie możemy ich wcześniej ozdabiać, ponieważ przy montowaniu delikatne ornamenty mogłyby ulec uszkodzeniu. Przygotowane detale (wolutki, esownice, kuleczki, łańcuszki itp.) przyklejamy w ostatnim etapie pracy nad szopką.
Ważne jest jeszcze to, żeby wcześniej przemyśleć sprawy związane z mechanizacją szopki. To też jest istotne w tym pierwszym momencie projektowania: gdzie umieścić silniczki, które poruszać będą figurkami, ile potrzebują miejsca. Zaprojektować należy też rodzaj oświetlenia i umiejscowienie źródeł światła, które jest bardzo istotne w szopce.
A gdzie w tym wszystkim są postaci, które są w szopce?
RM: Figurki umieszczam w szopce na końcu. Oczywiście mogę je wcześniej przygotować. Często zaczynam od figurek, muszę wcześniej ustalić ich wielkość, żeby nie były zbyt małe czy zbyt duże w konkretnej szopce. Czasem spokojnie pracuję nad figurkami nawet pół roku, upiększając je, dodając im wyrazu, itd.
Które elementy szopki lubi Pani robić najbardziej? W czym Pani czuje się najlepiej?
RM: Zaczęłam od figurek w najwyższej szopce i myślę, że właśnie figurki najbardziej lubię robić. Praca nad nimi sprawia mi przyjemność, cieszę się, kiedy powstają. Lubię dobierać materiały, kolory ubranek, charakteryzować kolejne postaci.
Bardzo dobrze pracuje mi się również nad detalami, ozdobami, ornamentami w szopce. Ich wykonanie jest czasochłonne i misterne, ale są niezwykle ważne dla wyglądu szopki.
Proszę opowiedzieć, jak tworzy Pani figurki?
RM: Figurki w szopce to oczywiście Święta Rodzina, Trzej Królowie i pastuszkowie – to są te postaci biblijne, które muszą być w każdej szopce.
Tworząc te figurki, najpierw przygotowuję ich konstrukcję, gipsową główkę na druciku łączę z resztą korpusu i rączkami, potem owijam całość taśmą, doklejam ubranka i elementy pasmanteryjne.
A postaci współczesne?
RM: Oczywiście, pojawiają się postaci współczesne. Na przykład w szopce z 2023 r. umieściliśmy postać Kazimierza Kordylewskiego, ponieważ szopka była poświęcona jego osobie. Często w naszych szopkach występują postaci z legend krakowskich: smok wawelski, lajkonik, Pan Twardowski czy królewna Wanda. Są wydarzenia, rocznice czy święta narodowe, które często się w szopce zaznacza. Tak było na przykład w stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości, wtedy w szopce umieściłam figurki bohaterów narodowych.
Czy zawsze są to postaci związane z Krakowem?
Niekoniecznie. Są to często postaci ważne dla całej Polski, jak np. Tadeusz Kościuszko, Ignacy Jan Paderewski czy papież Jan Paweł II.
Co jest najtrudniejsze w pracy z miniaturkami, małymi figurkami?
RM: Trudno jest na przykład oddać mimikę, wyraz twarzy. Czasem jest to zrobione ogólnie, może niekoniecznie wyraźnie. Czasem są figurki, które nie mają ładnej twarzy, bo nie udało się zrobić dobrych ust albo brwi, kolor oczu nie wyszedł jak trzeba… Im mniejsza figurka, tym trudniej ją zrobić. To wszystko wymaga ogromnej precyzji. Dlatego nieraz figurki są bardzo schematyczne.
W dużych szopkach figurki mają po kilkanaście centymetrów. Są więc bardziej wyraziste i dopracowane. Łatwiej jest charakteryzować większe postacie.
A jak sobie Pani radzi z szyciem ubranek?
RM: Nie szyję ubranek, tylko je przyklejam, czyli wycinam odpowiedniej wielkości materiał w odpowiednim kolorze, smaruję figurkę klejem i tę szmatkę przyklejam do korpusiku. Później jak wyschnie, zajmuję się detalami, wtedy figurkę ozdabiam, doklejam pasmanterię, guziczki, falbaneczki, ozdoby np. korale krakowiance. Praca nad szczegółami jest dla mnie najprzyjemniejsza. Najmniej lubię etap robienia szkieletu figurek.
Czy ma pani jakiegoś mistrza lalkarstwa, który Panią inspiruje, albo osobę ze środowiska szopkarzy, których prace się Pani podobają?
RM: Sama wymyślałam moje figurki, raczej nie inspirowałam się figurkami innych szopkarzy. Oczywiście muszę przyznać, że jest wiele figurek, które bardzo mi się podobają w szopkach moich kolegów.
Różne są rodzaje figurek, np. u pana Leszka Zarzyckiego są zupełnie inne niż ja robię. Wykonane są ze staniolu i wyglądają bardzo efektownie. Natomiast przyznam szczerze, że nie próbowałam i chyba nie będę próbowała robić w ten sposób. Mam swój styl, moje figurki mają gipsowe główki i rączki, a ubranka z kolorowych materiałów.
Ile godzin dziennie poświęca Pani na wykonywanie elementów szopki?
RM: Szopkarstwo nie jest zawodem, jest hobby, więc trudno na to przeznaczyć wiele godzin. Myślę, że jest to ok. 3 godziny dziennie. W listopadzie, kiedy zbliża się termin konkursu, muszę pracować nad szopką znacznie dłużej. Ale tak w ciągu roku to jest przyjemne, trochę odprężające.
Skąd Pani bierze materiały do wykonywania figurek?
RM: Pierwszym „zastrzykiem” szmatek, który wiele lat temu otrzymałam do moich figurek szopkowych, był zestaw resztek od mojej koleżanki, która zajmowała się krawiectwem. Niektóre z nich mam jeszcze do tej pory, oszczędzam je, ponieważ były wyjątkowo oryginalne. Zawsze coś pozyskuję na bieżąco. Zanim wyrzucę jakiś niepotrzebny strój, zastanawiam się, czy przypadkiem do laleczki nie przydałby mi się kawałek tkaniny. Myślę, że pozyskiwanie takich materiałów nie jest trudne.
Czy któreś z Państwa dzieci również angażuje się w pomoc przy wykonywaniu szopek?
RM: Nasze dzieci zawsze były obecne przy naszych pracach, angażowały się w malowanie okienek, witraży, bardzo chętnie robiły na przykład paseczki ze staniolu. Starszy syn uczestniczył w tworzeniu figurek, rzeźbił buźki, nadawał im mimikę. Potem te figurki nabierały takiego wyglądu, który był bardzo charakterystyczny. Czasem gdzieś w Internecie widzieliśmy naszego pastuszka, czy króla… i stwierdzaliśmy, że fajnie wygląda, że jest niesamowity i taki jedyny w swoim rodzaju.
Córka robiła baloniki do jednej szopki.
Co według Pani jest wyjątkowe w pracy przy szopkach?
RM: Myślę, że wyjątkowe jest to, że się w ogóle te szopki robi 🙂 Osobie, która nie miała z tym nic wspólnego wydaje się może, że to jest strata czasu, może to jest jakieś nienormalne, żeby siedzieć tyle godzin i sklejać jakieś postaci czy figurki lub montować budowle na kształt krakowskiej architektury. No ale cóż… to jest gdzieś w sercu. Myślę, że człowiek się w to angażuje nie z konieczności, tylko z zapału, z wnętrza, bo kocha Kraków, kocha Boże Narodzenie, a te dwie rzeczy przenikają się w szopce. Ta fantastyczna opowieść wyrażona w szopce jest wyjątkowa, jest piękna.
Myślę, że daje to Pani dużo radości.
RM: Tak, tak. Myślę, że na pewno robiąc szopkę, trzeba znać Kraków i ja się nauczyłam Krakowa dzięki robieniu szopek.
Wcześniej nigdy nie patrzyłam na zabytki w sposób, w jaki patrzę teraz. Przechodząc obok jakiegoś kościoła czy będąc o krok od jakiejś pięknej krakowskiej budowli, inaczej się na nią patrzy, szuka się inspiracji do następnej pracy, do następnej szopki, która kiedyś powstanie.
Czy szopkarstwo to jedyne Pani hobby?
RM: Dużo rzeczy lubię robić 🙂 Szczerze mówiąc, to szopkarstwo jak gdyby zatrzymuje mnie w robieniu innych rzeczy, bo rzeczywiście jest to dość czasochłonne, dość wymagające. Jeśli się zacznie robić szopkę, no to trzeba skończyć, prawda? Wtedy uciekają na przykład piękne dni, gdzieś by się pojechało na rower lub poszło na wycieczkę… Trzeba zadecydować, czy wybieramy rekreację, czy siedzimy w pracowni i robimy szopkę, takie dylematy… No ale jakoś sobie z tym radzę, godzę jedno z drugim.
Jesteśmy u Państwa w pracowni. Jak udało się ją pozyskać? Czy macie Państwo jakieś plany z nią związane?
RM: Było to bardzo trudne. Staraliśmy się o tę pracownię wiele, wiele lat, z uwagi na to, że nie mamy miejsca, żeby robić i przechowywać szopki.
Po wpisie krakowskiego szopkarstwa na listę UNESCO, na listę niematerialnego dziedzictwa, miasto Kraków zobowiązało się wspomagać szopkarzy. Więc to było motorem, żeby zmienić uchwałę i żeby w tej uchwale, która dotyczyła przydziału pracowni był zapis, że będą lokale specjalnie dla szopkarzy. Szopkarze mają obiecanych pięć takich pracowni. Do tej pory dostaliśmy my – Markowscy i jeszcze jeden szopkarz, natomiast myślę, że w najbliższym czasie pojawią się kolejne rozdania.
Czy planują państwo jakieś wydarzenia edukacyjne związane z promocją szopek krakowskich?
RM: Dzięki temu, że mamy pracownię, myślę że w najbliższym czasie postaram się o jakieś stypendium, które by mi pozwoliło na prowadzenie w tym miejscu zajęć czy pokazów jak tworzy się szopkę, jak ta szopka powstaje w różnych etapach.
Chciałabym się tym zająć, pokazywać osobom, które będą zainteresowane procesem powstawania szopki. Jeśli ktoś miałby ochotę uczyć się szopkarstwa, to możemy się umówić na jakieś warsztaty. Poza tym we wrześniu, kiedy będą Europejskie Dni Dziedzictwa, chcemy otworzyć pracownię.
Jakie przesłanie niesie ze sobą szopka krakowska?
RM: Szopkarstwo jest dziedzictwem naszego ukochanego miasta Krakowa. Rękodzieło to wyrosło w ciągu ostatnich 300 lat i bardzo rozwinęło się pod względem artystycznym, szopki stają coraz doskonalsze, są na bardzo wysokim poziomie. No i myślę, że powinny być w świecie znane, coraz bardziej znane.
Wpis szopkarstwa na listę UNESCO na pewno przyczyni się do tego. Myślę, że nasze działania mają na to wpływ. To, że Kraków jest pokazywany w kontekście Bożego Narodzenia, a więc szczególnego święta miłości i pokoju, będzie miało wpływ na ugruntowania pozytywnego wizerunku naszego miasta w świecie.
Dziękuję Państwu za poświęcony czas i wnikliwe odpowiedzi. To była prawdziwa przyjemność móc zgłębiać tajniki Państwa pracy nad szopkami. Życzę dalszych sukcesów w realizacji kolejnych projektów promocyjnych i edukacyjnych związanych z tą dziedziną rękodzieła artystycznego.
Wywiad zrealizowany na zlecenie Fundacji Burza Mózgów w ramach projektu „Kierpce, wianki, obwarzanki”.
Wywiad przeprowadzono w sierpniu 2024 r.
Autorka rozmowy: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Fotografie: Bartosz Cygan
Korekta tekstu: Dorota Smoleń
Comments: no replies