Magdalena Klejdysz-Matras jest projektantką i art directorem w Openform design and digital studio. Od wielu lat współtworzy tę markę i odpowiada za opiekę nad warstwą estetyczną wszystkich produkcji Openform, które działa nieprzerwanie od 14 lat w Krakowie. Wiele nagrodzonych produkcji zostało zaprojektowanych przez nią osobiście, a wszystkie projekty powstałe w obrębie tej firmy były stworzone pod jej nadzorem artystycznym.
Rzeczy Piękne: Witaj Magdaleno. Pełnisz ambitną funkcję, jesteś art directorem w firmie Openform design & digital studio. To brzmi naprawdę dumnie!
Magdalena Klejdysz-Matras: Tak to prawda, już wiele lat sprawuję tę niezwykle ważną funkcję w Openform. Oczywiście brzmi dumnie, ale możliwość czerpania przyjemności i doświadczania tych „wzniosłych uczuć” wiąże się z nieprzerwanym zaangażowaniem i banalnie ujmując – po prostu wytężoną pracą.
Od wielu lat zajmujesz się projektowaniem graficznym, choć – co warto podkreślić – Twoja droga zawodowa rozpoczęła się od studiowania architektury. Zastanawiam się, dlaczego zdecydowałaś się podążać w trochę innym kierunku niż ten obrany na początku?
M.K-M: Wszystko zaczęło się od architektury na Politechnice Krakowskiej, ale szybko okazało się, że nie czułam się dobrze w tym, co tak mocno ustrukturyzowane i wymagające ścisłych opracowań technicznych czy inżynieryjnego zacięcia i ogólnie dużej samodyscypliny w tej materii. W architekturze najbardziej pociągała mnie forma plastyczna, rysunek, relacje obiektów i jej humanistyczne oblicze. Doszło do tego oczywiście poszukiwanie wolności i finalnie nie odnalazłam się w tym zawodzie, który wymaga ogromnego poświęcenia.
Jednak wszystkie cechy, które są ważne w architekturze, czyli: konstrukcja, harmonia, porządek, proporcje, podporządkowanie czy zależność, wdrażasz teraz w projektowaniu interaktywnym.
M.K-M: Tak, moje działania zawodowe przekierowałam w stronę projektowania interaktywnego, gdzie bez wątpienia architektura stała się fundamentem tego, w jaki sposób myślę o projektowaniu, ponieważ to ona nauczyła mnie stawiania potrzeb człowieka na pierwszym miejscu, patrzenia na zagadnienie z wielu perspektyw, syntetycznego myślenia, porządkowania chaosu, poszukiwania harmonii i piękna.
Szybko uzmysłowiłam sobie również, jak chaotyczne i brzydkie jest środowisko kształtowane przez współczesnego człowieka. Dużo uświadomiły mi też podróże.
Podczas takich wypraw bardzo lubiłam chłonąć energię zachodnich miast, które niezwykle mnie inspirowały. Miasta były czyste, mądrze oznakowane, komunikaty uliczne bardzo estetyczne i dalekie od przypadkowości. Ujęło mnie niezwykle czułe traktowanie wszelkich komunikatów, oznakowań, tabliczek firm usługowych czy korporacji, sklepowych szyldów, butików czy wielkogabarytowych form reklamowych no i dodatkowo wszystko to wspaniale oświetlone, wszystko z szacunkiem do człowieka, a może nawet do wszelkich istot żywych.
Światło było ciepłe, kojące, nie natarczywe, bez ostrych oślepiających lamp.
Prawdą jest, że podróże i zmiana otoczenia bardzo wyostrzają naszą percepcję i postrzeganie świata.
M.K-M: Podczas podróży niemal wszystkimi zmysłami doświadczyłam mądrości rozwiniętej cywilizacji oraz tego, że design służy człowiekowi, jest jego częścią. Odczuwałam harmonię, chłonąc wspaniale uporządkowane otoczenie i sfrustrowana zadawałam sobie pytanie: dlaczego w polskiej przestrzeni mamy w tym obszarze tak duże problemy?
Postanowiłaś to zmienić?
M.K-M: Czułam intuicyjnie, że właśnie Polska ma do odrobienia wiele zaległości i nie może być traktowana bez należytej uwagi w tej materii. Przecież finalnie to, czym jesteśmy otoczeni, ma wpływ na nasze samopoczucie – również w wymiarze społecznym.
To prawda, nasza przestrzeń zewnętrzna bywa mało uporządkowana, miejscami przypadkowa, na peryferiach wielkich miast wręcz chaotyczna.
M.K-M: Otoczenie jest niesłychanie istotne, ono tworzy atmosferę wokół nas, emanuje na naszą świadomość. Nawet nie zdajemy sobie sprawy w jakim stopniu otoczenie do nas mówi. A jeśli ten bezmiar przypadkowości i chaosu nas otacza, to oddziałuje również na nasze samopoczucie, stajemy się rozdrażnieni, zabałaganieni. Łatwo sobie to uzmysłowić, przebywając w miejscu o wysokich walorach estetycznych czy w naturze. Natura jest doskonale zharmonizowana, a człowiek ją wypiera, chociaż może z niej tak wiele czerpać.
Zrozumiałam, że bardziej pociągają mnie jednak komunikaty uliczne, plakaty, zbitki słowa i obrazu oraz dynamicznie rozwijająca się technologia, która daje ogromne możliwości ekspresji. To właśnie w tym obszarze poczułam większą sprawczość.
Wiem, że Twój zawód wymaga wielkiego wysiłku i dużych zdolności. Poruszasz się w szeroko pojętym obszarze sztuki. Wyjaśnij, na czym polega rola i praca dyrektora artystycznego?
M.K-M: Figura dyrektora artystycznego występuje w bardzo wielu branżach i może powodować pewne zamieszanie w interpretacji tej funkcji, ponieważ zakres jego obowiązków nie wszędzie będzie taki sam.
Może warto zacząć od samej istoty, że wiele zależy od tego, co należy tą artystyczną opieką objąć, czyli w obrębie jakiej działalności pracujemy, jaką problematyką się zajmujemy. Inne obowiązki ma dyrektor artystyczny teatru, inne orkiestry, a jeszcze inne na planie filmowym, reklamowym czy w obrębie działalności takiego studio jak Openform. Oczywiście praca ta zawsze ma swoje cechy wspólne, czyli zawsze pracujemy na najlepsze artystycznie efekty, zgodne z aktualną wizją miejsca, które reprezentujemy.
Wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z powstawaniem koncepcji właściwie każdego przedsięwzięcia artystycznego, czy wiąże się ono z obrazem, dźwiękiem bądź szeroko rozumianą sceną – zawsze dyrektor artystyczny pełni niezwykle istotną rolę w osiąganiu założonych na wstępie zamierzeń.
Ale wracając do pytania, na czym dokładnie polega rola i praca art directora w odniesieniu do Openform. Na pewno można powiedzieć, że “art” pracuje na styku języka i obrazu, musi połączyć pewne wrażenia wizualne ze słowem, po to, by nadać ton i wzmocnić znaczenie opowieści, którą powierza mu człowiek popularnie zwany klientem.
Rozumiem, że musisz zidentyfikować, a potem nazwać to, co często zwyczajnie jest niejasne dla klienta?
M.K-M: Nieuchwytne, niejasne, niewyraźne, a nierzadko okazuje się być siłą napędową całego projektu. Pewną trudnością jest też to, że ludzie zwykle dokonują wyborów w obrębie tego, co już widzieli, co jest im znane, w czym czują się bezpiecznie. Wiedzą, że ten ląd został już odkryty i nic im nie grozi, wszyscy ocaleli. I tu – myślę – zaczyna się rola art directora: skutecznie i bez wątpienia odpowiedzialnie zabrać odbiorcę w nowe rejony, przekonać klienta do słuszności tej decyzji, pokazać inną, niewydeptaną ścieżkę, niezamieszkałe, bardziej pierwotne tereny.
Niezwykle ważne w naszej pracy jest również to, żeby prowadzić odbiorcę przez cały proces, kierować nim, utrzymać ideę, która stanowi estetyczny konstrukt komunikacyjny i za pomocą sumy tych zabiegów wyznaczać kierunek artystyczny.
Bezwzględnie “art” nie powinien iść po linii najmniejszego oporu, powinien pracować z pewną otwartością na eksperyment, zadawać dużo pytań również sobie.
Czyli powinien wprowadzać twórczy ferment?
M.K-M: Tak, to zawsze dodaje świeżości projektowi! Wymaga to oczywiście zaufania zleceniodawcy, na które trzeba zapracować, musi być potwierdzone wiarygodnością, ale też silnymi przekonaniami, za którymi stoją nie tylko idee i umiejętności w obrębie form i kształtów. Muszą być one oparte o wiedzę, a te przekładają się na wizualną ekspresję pomysłów i na samym końcu dopiero oddziałują na rzeczywistość.
Z pewnością jako “art” musisz patrzeć na pewne zagadnienia z dystansu?
M.K-M: Tak, może nawet trochę z lotu ptaka, bo często dopiero z odpowiedniej odległości rzeczy nabierają kształtów. Muszę decydować, kiedy trzeba się im przyjrzeć z bliska, a kiedy muszę odsunąć się na tyle daleko, żeby ocenić całość zagadnienia z perspektywy i nie zafiksować się na jakimś szczególe, który mógł skraść całą uwagę.
Dobrze jest, kiedy potrafimy oddawać codzienność, nie uatrakcyjniać jej na siłę, starać się być jak najbliżej, by wzmocnić to, o czym chcemy opowiedzieć w swoim projekcie.
Jakie cechy powinien posiadać “art”, żeby dobrze pełnić tę rolę?
M.K-M: Według mnie są pewne cechy, które na pewno ułatwiają pracę na tym stanowisku. Ten zawód mogą wykonywać ludzie, którzy mają w sobie ciekawość świata, szerokie zainteresowania, doświadczenie, a także umiejętność patrzenia na zagadnienia kilka kroków do przodu, wielopoziomowo, wrażliwie. Na pewno werbalizacja i komunikatywność. Trzeba dobrze komunikować się z otoczeniem, bo najpierw musisz wsłuchać się w zawiłe potrzeby klienta, nazwać je i potem z zespołem zmaterializować efekty tych potrzeb.
Dobrze jest lubić ludzi, bo to praca z ludźmi w dużym natężeniu różnych emocji, które przychodzą z klientami, trzeba te emocje wyciszyć lub czasem wzmocnić, żeby osiągnąć efekt satysfakcjonujący wszystkich zainteresowanych.
Moim zdaniem trzeba również podchodzić uważnie do osób, z którymi się pracuje. To bardzo ważne, żeby się zwyczajnie po ludzku szanować. Nierzadko w branży kreatywnej spotyka się arogancję wśród ludzi kreatywnych na bardzo różnych stanowiskach. Nie jest to coś, co kreuje dobrą atmosferę. Skutki tych złych zachowań ludzie przenoszą na czas wolny, kiedy powinni zajmować się innymi rzeczami niż odreagowywanie niewłaściwych zachowań ludzi spotykanych w pracy. Czyli szacunek do innych w komunikacji uważam za coś absolutnie podstawowego.
Czy w swojej pracy skupiasz się wyłącznie na projektowaniu, czy uczestniczysz również w biznesowym aspekcie funkcjonowania firmy, czyli np. w pozyskiwaniu klientów i nowych zleceń?
M.K-M: Oczywiście biorę udział w kluczowych prezentacjach czy spotkaniach, gdzie jest potrzeba przybliżenia zagadnień projektowych, konsultacji, bądź interwencji w obszarze designu.
Bardzo cenię czynnik ludzki takich kooperacji. Poznajemy dużo inspirujących, kreatywnych osób. Bardzo nietuzinkowe osobowości, często porywający ideowcy, kreatorzy, przy tym nierzadko ludzie renesansu, zapraszają nas do światów, do których bardzo chętnie wkraczamy ze swoją perspektywą, zderzamy nasze doświadczenia i wizje i powstają efekty, które wszyscy w końcu możemy zobaczyć. Na przestrzeni lat doświadczyliśmy wielu wartościowych relacji, przyjaznych zażyłości, które trwają latami.
Czuwam też nad przebiegiem procesu projektowego, a jeśli w danym projekcie nie jestem głównym projektantem – bo pracujemy przecież równolegle nad wieloma procesami z wieloma utalentowanymi projektantkami i projektantami – to jako dyrektor jestem obecna w całym procesie kreatywnym, oczywiście w odpowiednim dystansie, zapewniając komfort pracy, lecz również w odpowiedniej bliskości.
Myślę, że dla obu stron to cenne doświadczenie, z którego sama zawsze korzystam projektując: móc skonsultować swoją pracę z energią zewnętrzną, zanim zastygnie ostateczna myśl.
Żeby projekty były udane, musi być bezwzględnie zapewniona wolność twórcza. Osobiście bardzo sobie cenię, kiedy projektant zachowuje coś z własnego, autonomicznego stylu. Oczywiście ta wolność musi mieścić się w obszarze ustalonych granic, które wypracowuje się wcześniej na warsztatach z klientem, czy ustala je wewnętrznie.
Wiem, wiem co się ciśnie na usta: “wolność w granicach” brzmi kuriozalnie i sprzecznie, ale doświadczenie pokazało niejednokrotnie, że najwspanialsi projektanci, jeśli nie zostaną im wyznaczone pewne granice, w których mają dokonać interpretacji twórczej danego materiału, często wykładają się na nim.
Dlaczego tak się dzieje?
M.K-M: Wydaje mi się, że ze względu na zderzenie własnej autonomii z przytłaczającą ilością decyzji do podjęcia, które wywołują dużo niepotrzebnego stresu, a to ma negatywny wpływ na pracę twórczą.
Co preferujesz? Indywidualny wysiłek twórczy czy pracę zespołową?
M.K-M: To temat złożony. Zależy, czym się zajmuję. Oczywiście nie da się do końca porównać tych dwóch toków pracy, każdy ma swoje mocniejsze i słabsze strony, ale to zależy od wielu czynników. Myślę, że mogę o sobie powiedzieć, że jestem indywidualistą praktykującym pracę zespołową.
W materii designu zawsze lubię zrobić maksymalnie dużo samodzielnie, choć procesy, w których uczestniczę, opierają się na pracy całego zespołu. Nie mogą powstać w oderwaniu od ważnych działań pozostałej części teamu, nasza praca jest mocno powiązana. Moje działania wspierają wspólny efekt, na który pracuje grupa osób.
Uważam, że praca zespołowa daje zupełnie inną wartość w procesie twórczym, ludzie działają na siebie inspirująco, angażują swój potencjał w uruchamianiu czegoś dużego. Bardzo lubię pracować w zespole.
Jednak są projekty, doświadczam tego szczególnie przy ich inauguracji, przy których znacznie lepiej pracuje mi się w odosobnieniu, czy wręcz w izolacji.
Konfrontuje się samodzielnie z tym, co biorę na warsztat, opracowuję swoje indywidualne punkty widzenia, które dopiero później zderzamy ze sobą w zespole.
Czy możesz podać kilka zasad dobrego designu, którymi kierujesz się w swojej pracy?
M.K-M: Osobiście staram się projektować w taki sposób, by projekty niosły za sobą refleksję, by rozpalały wyobraźnię, albo inaczej: dawały odczuwalne wrażenie, że z tym, czego doświadczam na ekranie np. komputera, istnieje połączenie z czymś w świecie realnym, że to nie tylko zamknięty projekt, ale opowieść łącząca nas z uchwytnym światem, budująca więzi, scalająca namacalne i wirtualne. Zawsze w swojej pracy staram się, żeby wiele z tego, co chcę wnieść, przetrwało w ludziach.
Wydaje mi się ważne, aby nie tracić kontaktu z rzeczywistością, bo dobry design słucha i odpowiada na potrzeby użytkownika.
Na każdym etapie procesu projektowego nie powinniśmy też tracić z oczu obiektu, dla którego projektujemy, pamiętać dla kogo to robimy – zawsze odnajdujemy tam człowieka, często z chaotycznie zdefiniowanymi potrzebami, więc istotne jest to, by w klarowny sposób pomóc mu wyrazić te nawet najbardziej skomplikowane przekazy.
Ta umiejętność jest niezwykle ważna. Oczywiście z całym zbiorem reguł, znajomością warsztatu – wspaniale, jeśli interesuje nas wiele rzeczy, to bez wątpienia nas wzbogaca, ale bez solidnych fundamentów – wiadomo, będą kłopoty.
Można wyłuskać więcej szczegółów, które są istotne w tworzeniu designu użytkowego. Zależy oczywiście, co bierzemy na warsztat, bo nieco inaczej należy podejść do projektowania designu portalu internetowego, inaczej do plakatu, a jeszcze inaczej do materiałów, z którymi będziemy obcować namacalnie. Oczywiście mają wiele wspólnych cech, bo każdy z wymienionych elementów wykorzystuje kompozycję, typografię, paletę kolorystyczną czy formę i to suma tych zabiegów daje komunikat, w obrębie którego możemy się wypowiedzieć.
Projekt oczywiście zawsze powinien być interesujący, subtelnie zabierać nas w swoje przestrzenie, oddziaływać na nasze zmysły, szanować odbiorcę, zapewniając komfort użytkowania.
Teraz ważna jest również tzw. dostępność.
M.K-M: W społeczeństwie jest duży odsetek osób z różnymi niepełnosprawnościami czy dysfunkcjami, dlatego projekty powinny być dostępne również dla tych osób. Design powinien być w pewnym sensie neutralny (również ze względu na płeć – odchodzi się od modelu definiowania z ukierunkowaniem na płeć), nie powinien nikogo wykluczać czy dotykać, obrażać. Dobrze, jeśli myślimy człowiekiem. Ważne by to, co umieszczamy w projekcie, pomagało opowiadać historię, umacniało ją; nie może być przypadkowe i odwracać uwagi od istotnych treści.
Trzeba projektować w taki sposób, żeby nasze rozwiązania w obrębie designu nie powodowały dwuznaczności, by użytkownik nie gubił się w proponowanych przez nas rozwiązaniach, co też jest przejawem szacunku dla odbiorcy i jego czasu. Dzisiaj nie mamy zasobów na popełnianie nieprzemyślanych błędów, to się na nas zemści wcześniej czy później.
Dodatkowo, jeśli mówimy o projektach interaktywnych, na pewno ostrożnie trzeba traktować ruch, żeby nie przesadzić, nie zepsuć.
Czym jest web&motion design?
M.K-M: Web design jest to design z przeznaczeniem do sieci, czyli obejmuje projektowanie szaty graficznej aplikacji internetowych wraz z całym bagażem wiedzy skierowanej na doświadczenia użytkownika tzw. user experience (UX).
Z kolei motion design – najprościej ujmując – jest to animowany design, czyli obejmuje np. filmy animowane, ruch wykorzystywany w reklamach, ale może to być również web design z tą różnicą, że już w ruchu.
Dzisiaj to bardzo istotna część projektowania aplikacji internetowych.
M.K-M: Taka ożywiona grafika pozwala bez wątpienia oswoić więcej treści, wzmacniając efekty wizualne, wzbogacić doświadczanie, czy nawet zaintrygować, dodać zmysłowości projektowi.
Ze względu na dynamiczny rozwój technologii, mamy coraz większe możliwości wnikania w naturę designu, również w jego część ożywioną, czyli właśnie ruch. Można go używać na wiele sposobów: od najprostszego animowania buttonów, gifów czy wizualnych wskazówek, aż po budowanie narracji aplikacji opartej właśnie na ruchu. Motion design wzmacnia doznania estetyczne, ale przemawia za nim wiele argumentów praktycznych: pozwala na stopniowe ujawnianie treści, budowanie gradacji informacyjnej, dostarczanie kolejnych porcji tekstu, co przekłada się na lepsze przyswajanie czy uniknięcie przytłoczenia m.in. ścianą tekstu.
I tu pozwolę sobie na komentarz: moje “ochy i achy” znikają, kiedy czuję przerost formy nad treścią!
M.K-M: Oczywiście, na drugim krańcu fascynacji ruchem w projektach stoi jak w innych dziedzinach nadmiar i przesyt, czyli budując projekt oparty na animacjach powinniśmy traktować to zagadnienie również odpowiedzialnie, żeby nie przesadzić i nie wyrządzić użytkownikowi krzywdy.
Będzie to może dla wielu zaskakujące czy zabawne, ale wyobraźmy sobie, że stosując nadmiar ruchu w aplikacjach internetowych bardzo łatwo możemy wywołać objawy podobne do choroby lokomocyjnej. Wystarczy przesadzić z efektami na scrollu czy popularny parallax czy np. dodać efekty z przesunięciem płaszczyzny.
Dobrze żebyśmy pamiętali również o czytelności, ponieważ wielu z nas rozpraszają poruszające się znaki, nie jesteśmy w stanie skupić się na treści, jeśli dzieją się rzeczy dla nas zbyt zaskakujące, nieoczekiwane.
Zanim podejmiemy decyzje o stopniu animowania strony, musimy zdawać sobie sprawę z tych zagrożeń i używać ruchu w projekcie w sposób subtelny, żeby nie przesadzić.
Opracowujesz m.in. identyfikację wizualną dla firm i instytucji. Jak w praktyce to wygląda? Czy jest to opracowanie ujednoliconej szaty graficznej czy coś więcej?
M.K-M: W przypadku istniejących marek czasami chodzi rzeczywiście o tzw. uspójnienie, ale takie postrzeganie zwykle jest powierzchowne i po głębszej analizie okazuje się być tylko pretekstem do zmian. Wychodzi na jaw, że to wierzchołek góry lodowej i to nie tylko my, ale przede wszystkim klient musi się uporać ze zmianą, za którą kryją się zwykle bardziej złożone zagadnienia.
Tworzenie identyfikacji marki to bardzo wymagający obszar. To praca na czułych metadanych.
Jestem ciekawa, od czego rozpoczynają się prace nad identyfikacją wizualną dla firmy czy instytucji?
M.K-M: Trzeba przeprowadzić wiele ważnych analiz. Symbolika zawarta w znaku organizacji jakim jest logo mówi niezwykle dużo o twarzy firmy czy instytucji.
Słuchamy, wchodzimy w głąb organizacji, próbujemy usłyszeć jej puls, żeby uchwycić wszystko, co jest esencją. Sama identyfikacja jest wypadkową bardzo złożonego procesu. Ta krótka opowieść o marce, zwykle zamknięta w jednym znaku, z całym szeregiem założeń i wytycznych, trafnych wniosków, w obrębie których powstaje graficzna interpretacja istoty marki, powinna nawiązywać do wartości i istoty działalności, na których zbudowana jest nowopowstająca lub istniejąca marka.
To złożony proces…
M.K-M: Tak, bo żeby posiąść wiedzę o tożsamości danej firmy czy instytucji, kluczowy jest etap gromadzenia informacji. Na to składa się szereg spotkań i warsztatów, na których nierzadko dopiero rysują się precyzyjnie wartości i oczekiwania klientów wobec danej marki. Istotne, żeby poznać również branżę, w obrębie której będziemy pracować, w celu szerszego poznania kontekstu i dopiero z tego bagażu wyłania się brief, dokument, który zawiera wszystkie dane istotne dla pracy projektowej. Kiedy mamy już taki dokument, dopiero przechodzimy do etapu kreacji.
Klienci nie zawsze są tego świadomi i podchodzą do tych spotkań z pewną rezerwą, dopiero pod koniec doceniają cały proces jako konieczną drogę do przejścia, żeby stanąć bliżej siebie. Na warsztatach wybrzmiewają często rzeczy trudne do zidentyfikowania i nazwania, klaruje się obraz i rozświetla się prawdziwa wizja marki.
Nieco innym zagadnieniem jest rebranding.
M.K-M: Rebranding polega na wdrożeniu zmian w obszarze postrzegania wizerunku firmy. Aby zacząć rebranding, musimy znać powód, który wymusił konieczność zmiany. Jeśli chodzi o zwiększenie popularności czy zwiększenie sprzedaży, to ciąży na takiej zmianie ogromna odpowiedzialność i trzeba uważać, żeby przeprowadzić ją mądrze, bo każdego z nas kusi rebranding totalny, zmiana wszystkiego, co wydaje nam się niewłaściwe i złe 🙂 Trzeba się pilnować, żeby nasze ambicje kreacyjne nie zawiodły nas za daleko i nie brały góry nad obiektywnymi danymi, wskazującymi na wartość marki. Czy lepiej zrobić rebranding czy odświeżenie? Jeśli firma od długiego czasu kojarzy się z jakimś konkretnym znakiem, z jakimś figuratywnym skojarzeniem, to konsumenci poszukują jej produktów na półce czy w sieci właśnie za pomocą tego skojarzenia. Powinniśmy bardzo mocno brać to pod uwagę, bo nawet najbardziej estetyczna forma logo, która nie uwzględniałaby przyzwyczajeń konsumentów, może sprowadzić na nas spore kłopoty.
I odpowiadając na Twoje pytanie: dopiero kiedy mamy już upragniony znak, logotyp to wtedy przystępujemy do kompleksowego opracowania tożsamości spójnej linii graficznej pozostałych materiałów komunikacyjnych: dokumentów, materiałów promocyjnych, publikacji i materiałów informacyjnych.
Jak długo trwa proces projektowania np. witryny internetowej? Myślę tu o całościowym projektowaniu grafiki: na desktop i wersję mobilną.
M.K-M: To oczywiście zależy. Zależy głównie od tego, z jak złożonym projektem mamy do czynienia. Etap projektowania rozpoczynamy od warsztatów, na których rozświetla nam się zwykle pełen obraz oczekiwań, na podstawie opracowanych wniosków powstają makiety funkcjonalne oraz moodboardy i dopiero na tym podłożu buduje się docelowy design.
Mniejsze serwisy zajmują zdecydowanie mniej czasu, zamykamy się w przybliżeniu w 3-4 tygodniach, ale już bardziej zaawansowane, dedykowane portale, gdzie interfejs jest mocno rozbudowany czy np. wystawy online, gdzie design buduje złożoną narrację, trwają nawet kilka miesięcy.
Zatem wszystko zależy od złożoności projektu.
Czy świadomość procesów technologicznych pomaga Ci w projektowaniu?
M.K-M: Tak, bez wątpienia pomaga. Staram się rozumieć, co jest aktualnie osiągalne i wtedy dopiero próbuje najwygodniej rozsiąść się w tych ramach. Pozwala to unikać frustracji, że opracujesz koncept, który okaże się finalnie niewykonalny. Choć nie da się ukryć, że są też rozwiązania wymagające ogromnego kunsztu i wielkiej czułości w pracy, gdzie design musi zderzyć się z technologią, a ta jeszcze bywa oporna na pewne pomysły.
Na pewno praca web developerów w zderzeniu z ekstrawagancją projektanta często nie spotyka się z zadowoleniem tych pierwszych i musimy spędzać dużo czasu ze sobą, żeby móc pogodzić interesy jednych i drugich i otrzymać upragniony efekt, a przy tym zachować do siebie sympatię i szacunek 🙂 Na szczęście mamy w studio wspaniałych fachowców, z którymi niezwykle przyjemnie tworzy się nawet skomplikowane projekty 🙂
Magdaleno, strona internetowa, którą stworzyliście w Openform dla Wirtualnego Muzeum Gazownictwa została nagrodzona w ostatniej edycji konkursu „Muzeum Widzialne”, wyróżniona w Polish Graphic Design Awards w kategorii Digital media oraz umieszczona w niezależnym zestawieniu 20 najbardziej kreatywnych witryn internetowych w branży muzealniczej na świecie. Czy to zasługa dobrej współpracy z partnerem? Jak to dziś oceniasz z perspektywy czasu?
M.K-M: To był wyjątkowo pociągający projekt, z jednej strony ściśle inżynieryjna tematyka, która wywołała w nas duży entuzjazm, bo to był projekt, który nie traktował – jak do tej pory w naszych produkcjach – o kulturze czy sztuce.
Dodatkowo to muzeum istnieje tylko wirtualnie, więc wiedzieliśmy, że musimy zrobić go bez pomyłek. Najlepszym sposobem, żeby dotrzeć z dużą ilością materiału do większej liczby osób i przybliżyć im złożoną tematykę jest dobrze zbudowana strona internetowa.
Postanowiliśmy więc nadać jej pewną romantyczną narrację. Stworzyliśmy przestrzeń do prezentacji inżynieryjnych eksponatów w sposób humanistyczny i to spotkało się z żywym przyjęciem różnych środowisk, również tych, które umieściły go w bardzo znakomitym niezależnym zestawieniu 20 najbardziej inspirujących witryn muzealnych na świecie. Tak, to rzeczywiście było bardzo miłe 🙂
Na ten efekt złożyła się niezwykła współpraca z klientem, dostaliśmy tak ogromną wolność twórczą, że zaowocowała właśnie takimi efektami. Dodatkowo realizacja projektu przebiegała w niezwykle przyjaznej atmosferze, więc jak widać wolność i wysokie standardy komunikacyjne są receptą na sukces!
Zatem jak prawidłowo odczytać potrzeby klienta, z którym nawiązuje się współpracę?
M.K-M: Myślę, że przede wszystkim słuchać. Być czułym na wszelkie sygnały, które nam wprost lub w bardziej zawiły sposób próbuje opowiedzieć człowiek (klient).
Interesują nas szczególnie problemy i wszelkie sytuacje awaryjne.
Oczywiście trzeba mieć w sobie pierwiastek fascynacji jaką posiada dziecko, trzeba się zbliżyć, chłonąć to, co dostajesz na takich spotkaniach, nierzadko zaprzyjaźnić (co dla obu stron bywa przyjemne), wsłuchać w klienta, w jego organizację, starać się odnaleźć znaczenie w opracowywanych problemach, zadaniach, żeby złapać w nich również poczucie własnego sensu… To się przekłada na efekty. Klient to czuje i doceni Twoje zaangażowanie.
Czy poprzez swoją pracę uczysz zasad dobrego designu?
M.K-M: Hmm, znowu trudne pytanie…
Nie wiem, czy uczę, staram się pracować tak, by miało to głębszy sens. Przystępując do pracy, zawsze utwierdzam się w przekonaniu, że projektowanie jest bardzo istotne. Chcę, żeby każda kolejna praca twórcza przekraczała wcześniejsze ograniczenia. Mam świadomość, że jeśli zrobię coś w sposób nieodpowiedzialny, będzie to powodem negatywnych odczuć, więc staram się robić to tak, żeby rozwiązywać problemy, zamiast ich przysparzać.
Wiesz, to wydają się błahe sprawy, ale absolutnie takie nie są. Decyzje w obrębie szaty graficznej, kompozycji, kolorystyki, ruchu, czytelności, czy musisz zakładać okulary, czy musisz kręcić głową w czasie czytania, czy nie zniechęci cię ruch, czy i w jakim stopniu należy go zastosować, żeby nie wywołać choćby efektów choroby lokomocyjnej, żeby odnaleźć szybko informacje, żeby poziom zastosowanych środków stylistyczny był neutralny, nienaruszający komfortu odczuwania… Mogłabym jeszcze długo wymieniać, ale moja praca polega głównie na tym, żeby oryginalna estetyka z lekkością uniosła użyteczność.
Czy do każdego projektu podchodzisz tak wielowymiarowo?
M.K-M: Zawsze do projektu podchodzę wielowymiarowo, zastanawiam się, jaką wartość mogę wnieść za pomocą swojego zaangażowania. Staram się osadzić projekt w kontekście, ważne żeby nie wisiał w próżni, a jego warstwa wizualna była oryginalna.
Rozpoznaje teren, poznaję branżę, zanurzam się w tematykę i wnoszę wszystko to co wiem, co jest etyczne i na końcu dopiero odłączam od wszelkich wyobrażeń i funkcji, żeby efekt estetyczny był w pełni, głęboko połączony z treścią.
Staram się pracować wrażliwie nad zagadnieniami, które powierzają nam klienci, nie chcę narażać na frustrację, chcę, by odbiorca czuł przyjemność nie tylko z korzystania z projektowanych interfejsów na poziomie odczuwania estetycznego, ale żeby czuł się przyjaźnie w przestrzeni, w której się choćby na chwilę znalazł.
Myślę o odbiorcach naszych aplikacji z szacunkiem, że jest to część ich życia, na którą mają wpływ moje decyzje, żeby wszystko było klarowne i nie trzeba było nic zapamiętywać, żeby design służył człowiekowi.
Projekt to nie tylko estetyka, ale też przekaz. Czy projektowanie jest formą komunikacji?
M.K-M: Oczywiście, jest formą komunikacji o ogromnej sile rażenia.
Estetyka musi iść w parze z komunikatem, który chcesz przekazać, nie powinna być formą, która niesie w sobie tylko piękno, Oczywiście jest ono ważne, lecz jest to zmarnowany potencjał komunikacyjny, który może przynieść więcej złego niż dobrego. Istotne, żeby nie wrzucać niepotrzebnych elementów, bo puste dane czy relacje w designie to niepotrzebna praca dla mózgu.
Czy według Ciebie da się połączyć kulturę i biznes?
Myślę, że te dziedziny powinny działać w symbiozie.
Biznes – ten świadomy, który mamy możliwość już coraz częściej obserwować – może dawać dużo dobrego kulturze.
Czerpiąc korzyści z dostępu do wartości niematerialnych, obcowanie z kulturą, sztuką daje niewymierną wartość. Rozwija naszą cywilizację, daje nam nadzieje, że zalew mrocznych umysłów, które powodują obniżenie jakości naszej codzienności, nie jest tym, na co musimy być skazani.
W jaki sposób można edukować społeczność w temacie estetyki?
Na pewno trzeba zostawiać dużo miejsca na kulturę, od najmłodszych lat budować świadomość, jak ważna jest sztuka. Oczywiście w tych niespokojnych czasach nie należy zapominać, że do spełnienia tego warunku musimy mieć zapewniony pewien podstawowy ekonomiczny dobrostan, żeby było miejsce na rozwój, również w świadomości estetycznej.
Myślę, że wspaniale byłoby uczynić sztukę czymś popularnym, dostępnym, budować solidny fundament już u dzieci. Kształtować wrażliwość, która będzie towarzyszyć przez całe życie. Jeśli będziemy wzrastać otoczeni pewnymi bodźcami, staną się dla nas naturalne, bliskie.
Ale też wydaje mi się, że powinniśmy pomyśleć, jak nie marnotrawić zasobów duchowych, bo mamy tak wielu artystów z bardzo wielu dziedzin, którzy niedocenieni wiodą swój żywot w zaciszu ubogich pracowni, to jest uderzające. A są niedoceniani tylko ze względu na swoją osobowość, w wielu przypadkach skromność czy godność nie pozwala im na dopasowywanie się do współczesnych standardów. Uważam, że artyści powinni być wspierani.
Należy w ogóle chronić piękno – bo obiektywnie w tym bezmiarze chaosu i tandety, z którym musimy się na co dzień stykać, jest bardzo rzadkie. Trzeba budować świadomość, nie być obojętnym na miernotę. Trzeba kształcić właściwe postawy. Im więcej będziemy stykać się z dobrymi wzorami, tym bardziej przyniesie to owoce w świadomości społecznej, świat będzie bardziej uporządkowany, znośny, zrównoważony, a nasza cywilizacja będzie się rozwijać w kierunku nadziei.
Powiedz proszę, czy wolisz czystą i minimalistyczną formę, czy ciągnie Cię w stronę nadmiaru i horror vacui?
Oczywiście, że prostota, ale jeśli jest wyraźna potrzeba na więcej, to nie jeżę się, tylko traktuję to jako pewne ograniczenie, w którym trzeba się odnaleźć, żeby zrobić coś gustownego i wiarygodnego. Wiadomo, że prostota jest zawsze największym wyzwaniem, wymaga dużej czujności, żeby odrzucić wszystko co zbędne, a zachować esencję.
A co jeśli forma przerasta treść?
M.K-M: To źle 🙂 tam gdzie nadmiar, zwykle nie ma miejsca na to, co ważne finalnie; na odczuwanie, na subtelności.
Bierzesz czynny udział w życiu branży kreatywnej?
M.K-M: Nie. Jestem wobec siebie bardzo wymagająca i krytyczna, mam znacznie większą potrzebę do wewnątrz niż na zewnątrz, co pewnie z punktu widzenia promocji jest nieekonomiczne, bo nie jest tajemnicą, że ogrom rzeczy załatwia się właśnie na branżowych salonach.
Ale większość działań pochłania ogromną ilość mojej energii, którą odzyskuję w odosobnieniu, dopiero w ciszy się porządkuję, daję odpocząć wrażliwości, więc ograniczam ilość bodźców i gromadzę energię do pracy twórczej.
Z czego to wynika?
M.K-M: Bardzo gęsto przepracowujemy projektowe procesy na terenie naszego studio, w spotkaniu z zespołem, z klientem, to jest naprawdę ciągły proces, który wymaga dużej przytomności, cały czas jesteśmy w analizach, w przetwarzaniu kreatywnych problemów. Są to bardzo wyczerpujące zagadnienia, dla równowagi szukamy inspiracji poza branżą, choć dużo czytam, oglądam, podziwiam wiele znakomitych osób czy firm z branży, to staram się trzymać równowagę 🙂
Czy potrafisz pracować pod presją czasu i oczekiwań klienta? Czy dopada Cię stres związany np. z nadzorem finalizacji procesu produkcyjnego danego projektu?
M.K-M: Projekt tworzy się zawsze tyle, ile mamy realnie na niego czasu 🙂 Ale ujmując temat zupełnie na poważnie, to wszelkie przymuszenia – czy dotyczące terminu czy narzuconej stylistyki – mało kiedy wychodzą projektowi na dobre, bo jedno i drugie wpływa bezwzględnie na jakość pracy.
Potrafię pracować pod presją, lecz nie lubię.
Bezwzględnie wolę mieć komfortową ilość czasu na kreację, nierzadko też przychodzą wątpliwości, czasem trzeba wszystko zacząć od nowa, co jest dużo lepsze niż poprawianie efektu, który nas uwiera, a jeśli czas jest ograniczony, to i efekty stają się proporcjonalne.
Wydaje mi się, że czerpiesz satysfakcję ze swojej pracy, czy mam rację?
M.K-M: Ogromną 🙂 Myślę, że mam dużo szczęścia, że wykonuję ten zawód – to moja pasja, a pasja jest dla mnie warunkiem podstawowym, żeby inspirować i rozpalać ludzi, żeby pomagać znosić codzienność; warsztat można wciąż szlifować, ale bez pasji rodzi się pustka. Ta satysfakcja jest pełna trudu, a czasem udręki, ale idzie w parze z potrzebą, a nawet pewnym przymusem.
Spełniam się w mojej pracy, daje mi radość. Proces twórczy to ciągła fascynacja właśnie tym konkretnym zajęciem, nie wiesz, jaki będzie jej efekt – sam proces pozwala się odłączyć od wszelkich ról czy wyobrażeń.
Choć dla higieny czasem zmieniam moją codzienność, czasem na dłużej, żeby nabrać do niej odpowiedniego dystansu i z przyjemnością wracać.
Gdzie szukasz inspiracji do swoich projektów? Czy np. zmiana otoczenia na inne niż firmowe, owocuje u Ciebie np. świeżymi pomysłami?
To zależy w jakim jestem momencie, bo jeśli jest na to przestrzeń, to czasem są to podróże, jakaś dobra wystawa, kiedy indziej jest to teatr, który mnie wyjątkowo pociąga, ale na pewno zawsze jest to malarstwo i muzyka, czuję z nimi ogromną więź.
Malarstwo ma dla mnie szczególne znaczenie, jest chyba najbardziej naturalnym narzędziem percepcji, ogromnie pobudza wyobraźnię, dostarcza odpowiedzi na wiele wątpliwości, kalibruje mnie duchowo.
Z kolei muzyka bardzo działa na moje zmysły, w sposób odczuwalny buduje nastrój, harmonizuje go, wprowadza określone tony, z którymi oczywiście musi mi być po drodze.
Muzyka również kojarzy mi się z konkretnymi sytuacjami, w których mi towarzyszyła w życiu – bardzo to dziwne, ale może dlatego, że mój brat od dzieciństwa grał na skrzypcach, byłam jego pierwszą publicznością i muzyka wypełniała nasz dom, już jako małe dzieci słuchaliśmy dużej kolekcji płyt naszej mamy, która szczególnie uwrażliwia nas na sprawy piękne.
No i oczywiście to, co mnie niezwykle inspiruje, to potężna doskonałość natury – wspaniała wieś, którą sobie bardzo cenię, cisza. Natura – to jest dopiero niekończąca się przestrzeń dostarczająca ogromu motywów – wystarczy chłonąć i przetwarzać, ona w dodatku nas układa, stabilizuje.
Ale też ogrom inspiracji odnajduję po prostu w życiu, w prostocie, w relacjach z ludźmi. Fascynują mnie ludzie, zamieram często w zadziwieniu nimi – ich pięknem, ale też ułomnością. Nie mówię tu tylko o cechach fizycznych, mówię o tym, co w sobie niesiemy, jaką mamy tajemnicę, energię, ale też jak bardzo się różnimy, co różni ludzie uważają za ważne. Zastanawiam się nad twórczą naturą człowieka, ale też nad tym, jak człowiek potrafi być dla drugiego okrutny. Inspirują mnie też ludzie starsi, podchodzę do nich ze szczególną estymą, mają w sobie jakąś spokojną prawdę. Czuję, że chcę ją poznać, iść do nich.
W ogóle myślę, jak bardzo skomplikowana jest natura ludzka i jakie wyłaniają się z niej potrzeby. Jak nas konstruuje, czego szukamy.
Właśnie zdałam sobie sprawę, jak skomplikowany to zlepek i najwyraźniej to właśnie dynamiczne zestawienie jest źródłem prawdziwej inspiracji.
Co uważasz za swój największy sukces zawodowy?
M.K-M: Hmmm, myślę że współtworzenie marki Openform z niezwykle wartościowymi partnerami i zespół, z którym mam szczęście pracować. Bez wątpienia TO uważam za swój zawodowy sukces.
Do którego ze swoich projektów czujesz szczególny sentyment i dlaczego?
M.K-M: Lubię większość naszych projektów, choć największy sentyment mam do dwóch wielokroć nagrodzonych prac: Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha i Wirtualne Muzeum Gazownictwa.
Za wolność w kreacji i zaufanie klientów. To zdarza się relatywnie bardzo rzadko, tutaj dostaliśmy ogrom możliwości interpretacji. W gazownictwie mieliśmy znakomite flow z zespołem prowadzącym projekt po stronie klienta.
Z kolei projekt Manggha był dla mnie bardzo szczególny ze względu na sentyment do tego miejsca przy zakolu Wisły. Dużo czasu we wczesnych latach studenckich spędzałam właśnie w Muzeum Manggha, to miejsce interesujące nie tylko przez samą tematykę, ale też przez jedyną w swoim rodzaju energię.
Wchodzisz do niezwykłej formy architektonicznej od strony bardzo ruchliwej ulicy Marii Konopnickiej w Krakowie i w jednym momencie wkraczasz w totalnie inny świat, wszystko zwalnia, zwalnia meandrująca Wisła, architektura kieruje tym odczuwaniem… Zwalnia czas i możesz oddychać ciszą.
Manggha daje wytchnienie w środku miasta, bardzo organicznie odczuwałam to miejsce, instynktownie było dla mnie jakimś przeczuciem, oczekiwaniem, wyhamowaniem – przestrzenią na refleksję.
I bardzo chciałam, żeby design witryny internetowej oddawał energię tego miejsca, żeby jej treścią był właśnie jakiś rodzaj czułej ciszy, pauzy, żeby emanowała spokojem.
Szukałam właściwej proporcji w środkach stylistycznych, między komunikatem, napięciem estetycznym, kompozycją, ruchem a ciszą, która tworzy miejsce na refleksję, a przy tym, by nie zgubić wypracowanych założeń całego naszego zespołu projektowego, by wyraźnie była narzędziem mądrym i użytecznym.
Przestrzeń w designie jest czymś niezwykle istotnym, często niedocenianym przez nas, a przecież intuicyjnie czujemy, że wszystko co ciasne prowadzi do nieznośnego zagęszczenia, podczas gdy dopiero ta mądrze uwolniona przestrzeń pozwala z powodzeniem tworzyć kontrapunkty, dawać chwilę na zaczerpnięcie powietrza, na refleksję, a finalnie pozwala pozostałym elementom donośnie wybrzmieć lub zatopić się w ciszy.
Czy mogłabyś pracować jako freelancer?
M.K-M: Wydaje mi się, że nie, bo obawiam się sama siebie 😉 myślę, że za dużo we mnie wolności, więc mogłabym w niej utonąć.
Praca freelancera wiąże się z wieloma obowiązkami, które skutecznie obrzydzają codzienność, muszą być samozdyscyplinowani, załatwiać zlecenia, organizować kontakty – to tylko pozorna autonomia, to również forma firmy, spętanie wolnością.
Bezwzględnie trzeba być dobrze zorganizowanym i mieć zaufanie do siebie, żeby się to udało. Tak jak wspominam na początku ja bym sobie raczej nie poradziła w takiej formie pracy, ale oczywiście nie zarzekam się, życie czasami rzuca nas w najmniej oczekiwane realia.
Co lubisz robić poza pracą?
M.K-M: Lubię czytać książki, malować – to działa na mnie terapeutycznie, spędzać czas z ludźmi, którzy są mi bliscy. Lubię również przebywać w naturze, w zieleni, w ciszy – mam swój ogród, bardzo lubię spędzać w nim czas, to mnie harmonizuje. W naturze zawsze znajduję ratunek 😉
Magdaleno, dziękuję za rozmowę!
M.K-M: To ja dziękuję za zaproszenie do projektu Rzeczy Piękne, bardzo miłą rozmowę, no i że mogłam znaleźć się w tym niezwykle inspirującym towarzystwie.
Rozmawiała: Joanna Zawierucha-Gomułka / Rzeczy Piękne
Fotografie: Bartosz Cygan © Rzeczy Piękne
Korekta: Dorota Smoleń
→ www.openform.pl
→ www.facebook.com/studio.openform
→ www.instagram.com/studio.openform
Comments: no replies